„Zazdrosny eks mojej żony właśnie wyszedł z więzienia. Szaleję z niepokoju za każdym razem, gdy Gosia nie odbiera komórki”

mężczyzna, który dzwoni do żony fot. Adobe Stock, whyframeshot
„Oczyma wyobraźni widziałem, jak ten drań przeskakuje przez płot i idzie do domu, by zrobić coś złego. Nie obawiałem się, że może pchnąć Gosię nożem, bo to tchórzliwy typ. Ale wiedziałem, że potrafi się posunąć do podpalenia, uszkodzenia instalacji gazowej, podobnych rzeczy. To już mu się zdarzało, kiedy oszukani ludzie upominali się o pieniądze”.
/ 10.09.2022 11:15
mężczyzna, który dzwoni do żony fot. Adobe Stock, whyframeshot

Nie przepadam za pokojami hotelowymi, a tak się składa, że muszę w nich nocować dość często, bo nawet dwa razy w miesiącu. Cóż, taka praca… Tym razem musiałem się przechować od piątku do poniedziałku, bo negocjacje tak właśnie wypadły. Zżymałem się, pytałem szefa, czy nie mógłby wysłać kogoś młodszego, kto chętnie skorzysta z uroków pięknego miasta na południu Polski. Usłyszałem jednak, że potrzeba tutaj kogoś bardzo doświadczonego, by zachował dużą ostrożność, biorąc pod uwagę wartość kontraktu.

Żona przywykła do tych moich wyjazdów, zresztą, wychodząc za mnie, doskonale wiedziała, jak wygląda moja praca. A ponieważ poprzednie małżeństwo miała niezbyt udane, potrafiła docenić, że poza tymi delegacjami siedzę w domu i nie wybywam nawet na spotkania z kolegami. To oni raczej przychodzili do nas, jeśli mieliśmy ochotę napić się piwa.

Wpadłem na nią w centrum handlowym

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia. Z dołu, z hotelowej restauracji, docierały przytłumione dźwięki zabawy weselnej. Zamknąłem klapę laptopa i wybrałem numer żony na komórce. Nie miałem ochoty dzisiaj już dłużej pracować. Przede mną cała niedziela na przejrzenie projektów umów kontrahentów z Argentyny.

Telefon nie odpowiadał. Gośka nie odbierała zresztą już od ładnych kilku godzin i zacząłem się nieco irytować. Sprawdziłem zapisy. Ostatni raz rozmawialiśmy niedługo po osiemnastej. Potem zadzwoniłem około dwudziestej pierwszej, ale nie odebrała, a następnie znów godzinę później. Oczywiście bez odbioru. Nie, żebym wpadał od razu w jakąś wielką  złość. Nieraz się śmiałem, że żonę od przyjaciela odróżnia to, że przyjaciel zawsze odbiera telefon, a jeśli nawet nie, to szybko oddzwania.

Tego się nie da powiedzieć o żonie, przynajmniej mojej. Ale powinna przecież odebrać. Jest w domu, pamiętałem, że nigdzie się nie wybierała. Chyba że wyciszyła telefon, jak to miała w zwyczaju, kiedy robiła coś absorbującego uwagę, ale wtedy powinna sama pamiętać, żeby się odezwać!

No dobrze, nie jest tak późno, poczekam jeszcze z godzinę, popracuję, chcąc nie chcąc. Ale w sercu obudził się już niepokój. A jeżeli coś się stało? Bez większej nadziei zadzwoniłem do pasierbicy. Bez nadziei, bo ona właściwie nigdy nie odbierała połączeń, szczególnie o tej porze. Oczywiście zgłosiła się poczta głosowa. Ktoś może się dziwić, że robiłem się niespokojny, ale miałem poważny powód – byłego męża Gosi.

Starałem się skupić na pracy, ale zupełnie mi nie szło. Z każdym upływającym kwadransem, a nawet z każdą minutą, mój niepokój narastał. Tymczasem niektóre punkty umów zostały zapisane dość problematycznym angielskim. Musiałem się mocno nagłowić, o co w tym naprawdę chodzi, a przede wszystkim poprawić sformułowania, tak żeby nie budziły wątpliwości.

Zamiast tego, patrzyłem co chwila na ekran telefonu, tak jakby to mogło w czymś pomóc. „Musisz mi to robić? – myślałem, czując gniew i ukłucie strachu. – I to właśnie teraz? Kiedy ten palant znów zaczął swoje tańce?” Jezu, a jeśli postanowił w końcu zrealizować swoje, mętne bo mętne, ale jednak pogróżki, i moje kobiety są w niebezpieczeństwie?

Poznaliśmy się z Małgosią siedem lat wcześniej. Okoliczności były zupełnie zwyczajne – po prostu wpadliśmy na siebie w centrum handlowym. Dosłownie. Niechętnie odwiedzam molochy ze sklepami, ale czasem trudno tego uniknąć, kiedy trzeba kupić coś, czego nie ma gdzie indziej. Szedłem zamyślony, już po spełnieniu zakupowego obowiązku, kiedy nagle się z kimś zderzyłem.

W pierwszej chwili chciałem rzucić ostrą uwagę, bo podążałem prawidłową stroną pasażu, ale wtedy zobaczyłem burzę rudych włosów i niesamowite, zielone oczy. To było pierwsze, na co zwróciłem uwagę. Dopiero po chwili zarejestrowałem, że cała reszta postaci bardzo pasuje do tych włosów i oczu.

Bardzo pana przepraszam – powiedziała. – Zagapiłam się.

– Ależ nie ma za co – odparłem i jak idiota rzuciłem, zanim zdążyłem się dobrze zastanowić: – Mogę tylko powiedzieć, że cała przyjemność po mojej stronie… Bardzo przepraszam – zreflektowałem się natychmiast.

Nie poczuła się urażona, wręcz przeciwnie, odpowiedziała perlistym śmiechem. Staliśmy przez chwilę, licytując się, kto kogo tak naprawdę powinien przepraszać.

– Fakt faktem, że nieźle się o pana uderzyłam – oznajmiła wreszcie. – Duży z pana facet.

To prawda, nie należę do ułomków.

– Jeśli mogę pani wynagrodzić jakoś ten dyskomfort – powiedziałem – zapraszam na kawę…

Zauważyłem, że zerknęła uważnie na moją prawą dłoń, ale na serdecznym palcu już dawno zniknął nawet jasny pasek po obrączce. Ja z kolei niewiele mogłem wypatrzeć pośród pierścionków… Ale skoro sprawdzała, czy jestem żonaty, pewnie była na tyle uczciwa, żeby samej nie oszukiwać męża. Miałem rację, również była rozwiedziona. Tak to się zaczęło, a rok później skończyło się ślubem. I dobrze byłoby powiedzieć, że żyliśmy spokojnie oraz szczęśliwie, tyle że w grę wchodził jeszcze jej cholerny były mąż, oszust i recydywista. 

Oczami wyobraźni widziałem straszne sceny

Tuż przed północą znów spróbowałem dodzwonić się do żony. Czekałem z bijącym sercem, w nadziei, że odbierze, ale na próżno. Zacząłem się już poważnie denerwować. Nieraz się zdarzało, że nie odbierała, ale…

– Szlag mnie trafi, kur… – wycedziłem przez zęby. – Tak nie wolno!

Nieraz się już posprzeczaliśmy o ten jej zwyczaj nieodbierania telefonów. Zarzucała mi nawet, że jestem pod tym względem strasznie wymagający.

– Słuchaj – tłumaczyłem jej ostatnio – kiedy jestem gdzieś blisko, to jeszcze drobiazg. Mogę podjechać do domu, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale kiedy wyjeżdżam i przebywam ponad pół tysiąca kilometrów dalej, to wygląda inaczej. Co mogę niby zrobić, kiedy się nie odzywasz?

– Bo czasem się czuję, jakbyś mnie kontrolował – mówiła.

– Kontrolował? Kochanie, telefon raz na parę godzin to jakaś kontrola? Poza tym, gdybym miał przekonanie, że jesteś zupełnie bezpieczna, pewnie bym się tak nie denerwował! – przekonywałem ją.

– Chyba przesadzasz – złościła się.

– Tak? Ten patafian właśnie wyszedł z więzienia, zapomniałaś? Tydzień temu skończyła mu się ostatnia odsiadka.

Po zastanowieniu przyznała mi rację, przez jakiś czas sama nawet pilnowała, żeby dać znak życia, ale szybko wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Tylko że zawsze przynajmniej mówiliśmy sobie „dobranoc”. Wtedy zasypiałem spokojny.

Postanowiłem, że nie będę się więcej denerwował, ale to nie było takie łatwe. Zrozumieć mnie może tylko ktoś, kto znalazł się w podobnej sytuacji – daleko od domu, nieświadomy, czy coś się tam nie dzieje… Wtedy pojawia się takie przykre swędzenie w kręgosłupie, na wysokości krzyża… Oczyma wyobraźni widziałem, jak ten drań przeskakuje przez płot i idzie do domu, żeby zrobić coś złego. Nie, nie obawiałem się, że może pchnąć Gosię nożem, bo to tchórzliwy typ. Ale wiedziałem, że potrafi się posunąć do podpalenia, uszkodzenia instalacji gazowej, podobnych rzeczy. To już mu się zdarzało, kiedy oszukani ludzie upominali się o pieniądze.

Możnaby mieć wątpliwości, czy zrobiłby coś takiego własnej córce. Otóż tak – zrobiłby, bo niewiele go obchodziła. Sama zresztą nie chciała z nim utrzymywać kontaktów, bo zbyt wiele razy ją zawiódł, a nawet zwyczajnie oszukał.

Rozwód nic dla niego nie znaczył

Zbliżała się pierwsza. Przestałem udawać, że zdołam zrobić coś pożytecznego, wyłączyłem komputer, dałem głośniej telewizor. Nie mogłem się na niczym skupić. Jeszcze jeden telefon i idę spać – postanowiłem. Żona nie odebrała, a we mnie już prawie całą złość zastąpił lęk. Musiało się coś stać, po prostu musiało! Kiedyś wprawdzie nie odbierała długo, doprowadziło mnie to na skraj rozpaczy, ale koło pierwszej wreszcie sama się odezwała. Czy teraz też tak będzie?

Noc to naprawdę koszmarna pora, kiedy już w człowieku obudzi się strach. A strach o ukochaną oddaloną o pół kraju to doznanie wręcz fizycznie bolesne.

Rzuciłem się na łóżko, ale nie było mowy, żebym zasnął, chociaż zamknąłem oczy i próbowałem o wszystkim zapomnieć. W pewnej chwili wydawało mi się, że się zdrzemnąłem, ale kiedy spojrzałem na zegar w telefonie, okazało się, że minęło dopiero pięć minut. Wbrew rozsądkowi, znów wybrałem numer żony. Potem spróbowałem skontaktować się z pasierbicą.

Powtórzę – tylko ktoś, kto był w podobnej sytuacji, wie, jaki człowieka ogarnia lęk, wręcz panika. Nie ma się przecież na nic wpływu, nie da się wsiąść w samochód i przejechać dużej odległości w rozsądnym czasie. A ja w dodatku przyjechałem pociągiem. Rzadko korzystałem na dłuższych trasach z samochodu, bo po pierwsze, szkoda marnować paliwo na jedną osobę, a po drugie, podczas podróży miałem czas popracować, a jeśli mi się nie chciało, chociażby obejrzeć film.

Najbliższe połączenie miałem dopiero o ósmej rano. Jeśli żona się do tego czasu nie odezwie, zawiadomię szefa, że wracam i żeby przesunął spotkanie z Argentyńczykami chociaż o jeszcze jeden dzień – kombinowałem. – Ewentualnie niech przyśle błyskawicznie kogoś innego na moje miejsce. Wszystko jedno, kto uzgodni te wszystkie umowy, formalne podpisanie i tak nastąpi dopiero podczas spotkania przedstawicieli zarządów obu spółek.

– Gośka, odezwij się! – jęknąłem. – Napisz chociaż esemesa! Jak wrócę, powiem ci kilka ciepłych słów…

Jej byłego widziałem tylko dwa razy. Raz na sprawie o pozbawienie go praw rodzicielskich, kiedy dowieziono go z zakładu karnego, gdzie odsiadywał karę za jakieś fałszerstwa, a raz postanowił się spotkać ze mną na żywo. Wydzwaniał też do mnie, kiedy nie siedział, ale po kilku rozmowach stwierdziłem, że nie będę grał w szachy z gołębiem.

Tamta rozmowa nie była zbyt długa, ale bardzo treściwa. Gościu zadzwonił do mnie, powiedział, że chciałby poznać człowieka, który ma żenić się z jego żoną.

To nie jest już twoja żona – zauważyłem od razu. – Rozwiedliście się dziesięć lat temu.

Typ był z tych, którzy nie przyjmują do wiadomości, że nie są mile widziani przez swoje byłe. Żona stanowi wszak jego własność do końca życia. Ale na spotkanie poszedłem.

– Uważaj – rzekł na wstępie. – Mogę tak wam załatwić życie, że będziecie płakać!

– Nie strasz, nie strasz, bo…

Wielki kamień spadł mi z serca

Był wysoki, prawie tak jak ja, ale – jak to się mówi – nie chodził w mojej wadze. Mimo to, próbował mnie zastraszyć.

– Nie dzisiaj, nie jutro, ale za rok, dwa, może dziesięć, sam się przekonasz, jak was ugotuję! Gosiunia będzie piszczeć!

I wtedy dostał w mordę. Tak filmowo, z sierpowego. Próbował się zasłonić, ale przeszedłem przez jego uniesione przedramię i posłałem gnojka na ziemię.

– Nie daruję ci tego! – wycharczał; nie próbował się nawet zbierać z ziemi, żeby nie dostać jeszcze raz. – Załatwię was!

– Jak wyjdziesz z pierdla – rzuciłem wyzywająco. – A trafisz tam pewnie niedługo.

A zaraz potem zaczęło się wypisywanie esemesów, telefony do żony i córki, wysuwanie roszczeń majątkowych. Tyle że do roszczeń nie miał praw, a rzeczywiście niedługo później trafił na dłużej do aresztu. Problem w tym, że niedawno wyszedł i dał znać, żebyśmy się mieli na baczności…

O czwartej nad ranem wreszcie nie wytrzymałem. Poziom stresu i strachu sięgnął takiego poziomu, że zaczął mi się wylewać przez uszy. Nie widziałem innego wyjścia. Wybrałem numer do Arka.

– Słuchaj, stary, bardzo, ale to bardzo cię przepraszam. Wiem, że jest niedziela i jeszcze noc, ale trzeba pojechać do nas i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Gosia się nie odzywa od wczorajszego popołudnia…

Na szczęście mojemu koledze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zdawał sobie sprawę, że mam prawo obawiać się o los żony i pasierbicy.

– Spoko, Hubi, muszę się tylko zebrać – powiedział bez zbędnej gadaniny. – I wezmę Piotrka na wszelki wypadek.

Piotrek to jego syn, chłop jak dąb, zamieszkał blisko rodziców.

To było chyba najdłuższe pół godziny w moim życiu. Wiedziałem, że niedługo się dowiem, co zaszło. Miałem nadzieję, że wszystko w porządku, ale bałem się telefonu od kumpla.

Po piętnastu minutach nie wytrzymałem, zadzwoniłem do niego.

Już ruszamy – powiedział. – Za dziesięć minut będziemy u ciebie w chałupie.

Przed oczami miałem paskudne spojrzenie byłego męża Gosi. W uszach jego obietnicę, że nam jeszcze pokaże. Żałowałem, że go wtedy nie obiłem tak, by raz na zawsze odechciało mu się wszystkiego. Tylko czy takiemu skurczybykowi by się odechciało? Oddychałem ciężko, czułem w piersi ból. Normalnie stan przedzawałowy!

W pewnej chwili komórka rozświetliła się i zobaczyłem, że to dzwoni Gosia, a nie Arek. Dziwne, że nie słychać było, jak wielki kamień spada mi z serca.

– Przepraszam, kochanie! – powiedziała. – Bardzo cię przepraszam. Widzisz, wczoraj strasznie bolała mnie głowa, no to wzięłam dwa prochy, a wiesz, jak na mnie działają… Zasnęłam. A telefon miałam wyciszony… Przepraszam, skarbie, bardzo cię przepraszam!

– Jutro porozmawiamy, bo teraz chcę odpocząć – przerwałem jej. – Zasłużyłaś na parę ciepłych słów.

– Zasłużyłam… – przyznała. – Śpij dobrze, kochanie.

Spałem naprawdę dobrze.

Czytaj także:
„W wieku 50 lat poczułam, że potrzebuję zmian w życiu. Zaczęłam rozważać rozwód, ale przyjaciółka doradziła mi... fitness”
„Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi. Jak to? Że mężczyzna niańczy? To niepojęte!”
„30 lat temu ukochany bardzo mnie zranił. Wybrałam życie bez niego, ale nie było szczęśliwe. Teraz znów się spotkaliśmy…”

Redakcja poleca

REKLAMA