Nawet nie wiem kiedy nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać. Może na urodzinach wujka Staszka, gdy mój mąż chrupał chipsy, a mnie to nagle zaczęło strasznie irytować? Albo gdy pojechaliśmy na wycieczkę, obtarły mnie nowe buty i całą złość wylałam na Jacka? Bo był pod ręką, najbliżej. Czy może wtedy, kiedy zauważyłam, że woli posiedzieć przed komputerem, niż porozmawiać ze mną?
Nie wiedziałam dlaczego, ale z dnia na dzień czułam coraz większą niechęć i złość w stosunku do męża. Nie bawiły mnie już jego żarty, denerwował sposób, w jaki jadł, mówił, poruszał się, nawet jego śmiech mnie drażnił.
– Stary, a odporny – mruknęłam pod nosem, widząc, jak nieudolnie próbuje poskładać nowy regał. – Może spójrz w instrukcję, geniuszu? – dodałam głośniej. – A nuż lepiej ci pójdzie?
Jacek udał, że nie słyszy, co tylko pogorszyło mi humor. Ja mu dokuczam, on mnie ignoruje.
Chcę żyć, a nie gnuśnieć w domu
Byliśmy razem od czasów licealnych, a teraz mieliśmy po pięćdziesiąt parę lat. Kiedyś kochaliśmy się i przyjaźniliśmy. Razem wychowaliśmy dwójkę wspaniałych dzieci, wyremontowaliśmy dom po dziadkach. Znaliśmy się na wylot. Wiedziałam, co powie, zrobi, jak się zachowa. Był taki przewidywalny. I do bólu nudny. Może to było przyczyną, że coraz częściej przyłapywałam się na myśli, że lepiej byłoby mi samej niż z Jackiem. Z dnia na dzień coraz gorzej czułam się w małżeństwie. Stawałam się coraz bardziej sfrustrowana, podenerwowana, zirytowana.
– Czasami nie mogę już na niego patrzeć! – wylewałam żale przed przyjaciółką, do której wpadłam na herbatę. – Brzuch mu urósł, w domu paraduje w porozciąganej, spranej koszulce i samych gatkach. Odechciewa się czegokolwiek od jednego spojrzenia. Od kiedy dzieciaki poszły na swoje, prawie ze sobą nie rozmawiamy, bo nie mamy o czym…
– A ty? – zapytała Janina i spojrzała na mnie jakoś tak ironicznie.
– Co ja? – zdziwiłam się.
– Ty też przytyłaś – powiedziała.
– No wiesz? Jak możesz! – obruszyłam się. – W pewnym wieku kobietom zmienia się metabolizm i mogą przytyć. Wręcz mają prawo! Mam radzić sobie z menopauzą i dietą? Nie za dużo wymagasz?
– Wiem i rozumiem – odparła. – Ale nie przyszło ci do głowy, że u mężczyzn jest podobnie? Andropauza i tak dalej.
Wzruszyłam ramionami. Co mnie obchodzi, jak jest u mężczyzn? Przyjaciółka jednak nie odpuszczała.
– A ty w czym chodzisz po domu?
– W dresie – znowu wzruszyłam ramionami i szybko dodałam: – I co z tego? Wystarczy, że w pracy muszę siedzieć w kostiumie i szpilkach. W domu chcę odpocząć.
– A Jacek? Z tego, co pamiętam, on w pracy musi nosić garnitur. Może dlatego w domu chce posiedzieć w czymś luźniejszym.
Kolejny raz wzruszyłam ramionami. Jakbym jakiegoś tiku nerwowego dostała.
– Czy ty na pewno jesteś moją przyjaciółką? – spytałam oschle. – Powinnaś stać za mną murem, a nie przeciwko mnie.
– I co mam ci niby powiedzieć? Weź ten cholerny rozwód, skoro ci się małżeństwo znudziło? A potem może jeszcze mam być świadkiem na waszej rozprawie rozwodowej, co?
Muszę przyznać, że o czymś takim właśnie myślałam. Liczyłam na to, że Janka przyzna mi rację, powie, że rozwód to dobry pomysł, i będzie mnie wspierać w sądzie.
– Jakbyś zapomniała, Jacek był i jest dobrym mężem. Zawsze dbał o waszą rodzinę. Sprawdził się jako ojciec i jako…
– Dobra, daj już spokój – przerwałam jej.
Janina umilkła, napiła się kawy.
– Rozwód, moja droga, zaczyna się w głowie – odezwała się po dłuższej chwili. – Kiedy w małżeństwie pojawiają się problemy, wkrada się rutyna i ludzie zaczynają myśleć, że lepiej się rozstać niż być razem, to się rozstaną. Ale jeśli postanowią przetrwać ten czas, wierząc, że są w stanie pokonać niedogodności, to poradzą sobie i wyjdą z kryzysu obronną ręką.
– Ta kawa ci chyba zaszkodziła – rzuciłam niemiło. – Gadasz jak nawiedzona, jakbyś się do jakiejś sekty zapisała. Nie dociera do ciebie, że mam już dosyć tego małżeństwa? I Jacka też mam dość! – podniosłam głos. – Chcę czegoś nowego, chcę poczuć dreszczyk emocji, tak jak kiedyś, chcę żyć, a nie gnuśnieć w domu!
– A kto ci zabrania? – odparła spokojnie Janka, nie dając się sprowokować. – Zacznij żyć zamiast gnuśnieć. Zrób coś dla siebie. Zrób coś, co sprawi ci przyjemność.
– Aleś mi doradziła – mruknęłam. – Niby co miałabym zrobić?
– A co byś chciała?
– Nie mam pojęcia. Doradź mi coś, skoro jesteś taka mądra, taka alfa i omega.
Przyjaciółka pokręciła przecząco głową.
– Ty sama musisz wybrać.
Przestał mnie tak bardzo irytować
Tego popołudnia pokłóciłam się z Janką. Liczyłam na to, że mnie wesprze, coś podpowie, a ona kazała mi się zastanawiać nad sobą i nad tym, co bym chciała zrobić dla siebie. A cóż ja takiego mogłam zrobić…? Odejść od Jacka. To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
Wieczorem, gdy już leżałam w łóżku, rozmarzyłam się. Fajnie by było leżeć teraz obok jakiegoś młodego, przystojnego faceta, zamiast obok pochrapującego męża grzejącego jak piec. Miło by było dostać kwiaty, jakiś prezent, posłuchać komplementów, uwodzicielskich szeptów, zobaczyć zachwyt w jego oczach…
No, już to widzę… Akurat młody przystojniak będzie zachwycał się pięćdziesięcioletnią, grubą babą. Szybko zeszłam z obłoków na ziemię… Ale… Hm, a gdybym schudła? Odwiedziła kosmetyczkę?
Dotarło do mnie, że faktycznie od pewnego czasu nie dbałam już o siebie tak jak kiedyś. Ot, tyle, ile wymagała tego moja praca. A ponieważ siedziałam w archiwum i nie miałam kontaktu z klientami, to odpuściłam już dawno. Wystarczył mi fryzjer raz nad dwa miesiące, gdy odrosty stawały się już zbyt widoczne, i niezmienny od kilkunastu lat makijaż.
Pracowałam z samymi kobietami. Dla kogo miałam się stroić? Zresztą i tak obowiązywał mnie firmowy kostium. Owszem, moje koleżanki z pracy biegały na fitness, siłownię, basen, zakładały biżuterię, odwiedzały regularnie kosmetyczki, modnie się strzygły, odejmując sobie lat. Mnie się nie chciało. Właśnie – nie chciało mi się. Bo po co i dla kogo?
– Dla samej siebie – podpowiedziała Janka, do której wpadłam z przeprosinowym ciastem. – Spróbuj, co ci szkodzi.
Ostatecznie obie wybrałyśmy się na zajęcia fitness. Wróciłam z nich taka zmęczona i obolała, że jedyne, czego chciałam, to gorącej kąpieli i wygodnego łóżka. Czułam każdy, nawet najmniejszy mięsień.
– Jezu, ale jestem padnięta – mruknęłam, zapadając w mięciutką pościel. – Janka wyciągnęła mnie na fitness.
– Yhm – usłyszałam w odpowiedzi od leżącego obok Jacka.
– Też mógłbyś poćwiczyć. Bo ja się wylaszczę, a ty co?
– Yhm…
Cały Jacek. Zero zainteresowania. Ale ja mu jeszcze pokażę! Zobaczy, co stracił.
Zawzięłam się i – wzięłam za siebie. Zaczęłam ćwiczyć na serio, czyli regularnie, odnowiłam znajomość z naszą osiedlową kosmetyczką, zadbałam o to, co jem. I już po miesiącu pojawiły się pierwsze widoczne efekty. Nie tylko wyglądałam, ale też czułam się znacznie lepiej. A mąż… przestał mnie tak drażnić. Przyłapałam się nawet na tym, że zdarza mi się pomyśleć o nim z czułością. Pewnie dlatego, że nie miałam zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym, co mnie w nim irytuje.
Po pracy robiłam szybkie zakupy, jakiś obiad, a potem biegłam na fitness. Czasami na basen. Wracałam wieczorem zmęczona, ale zadowolona. Skąd to szczęście?
– Wysiłek fizyczny poprawia nastrój – usłyszałam od trenerki. – Dieta też robi swoje.
Musiałam się z nią zgodzić. Naprawdę czułam się inaczej. Lepiej. Radośniej. Młodziej. Lżej.
Pewnego popołudnia wstawiłam pieczeń do piekarnika i zaczęłam przeglądać stare albumy. Przypomniałam sobie początek naszej znajomości z Jackiem. To, jak się poznaliśmy na dyskotece szkolnej, jak bardzo trzęsły mi się nogi, gdy tańczyliśmy razem. I jak mocno biło mi serce, gdy nieśmiało spoglądaliśmy sobie w oczy. Jak się bałam, że spocą mi się dłonie, gdy Jacek złapie mnie za ręce. Przymknęłam oczy, oparłam głowę na fotelu, a pod powiekami zobaczyłam nas młodych. Dwoje zauroczonych sobą nastolatków, speszonych, ale i pełnych ufności i nadziei. Pierwsza miłość. Taka silna, gorąca… Pierwsza i… ostatnia?
Rozwód rodzi się w głowie. Tak jak miłość
– Dawne czasy…
Aż podskoczyłam, usłyszawszy głos Jacka.
Pogrążona we wspomnieniach, nie zauważyłam, że wrócił z pracy do domu.
– Boże, pieczeń! – zerwałam się.
– Siedź. Wyłączyłem piekarnik i uchyliłem drzwiczki – uspokoił mnie mąż. – A to pamiętasz? – wyjął jedno ze zdjęć, na którym staliśmy objęci.
– Gubałówka…
– Pierwszy raz wtedy nocowaliśmy razem w schronisku – powiedział cicho, jakby z chrypką.
To była nasza pierwsza wspólna noc. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na męża. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie tak jak wtedy. Widziałam pożądanie i miłość. Widziałam ten błysk, którego brakowało mi ostatnio. Oboje znowu mieliśmy po kilkanaście lat. Serce zabiło mi szybciej. Przyciągnęłam męża do siebie i pocałowałam. Jak dobrze było znowu czuć jego ciepłe usta…
Pieczeń zdążyła ostygnąć, a my jeszcze leżeliśmy w sypialni i rozmawialiśmy, przytuleni do siebie. Jak za dawnych lat. Moja przyjaciółka dobrze mi radziła. Skąd ona taka mądra, to nie wiem. Może po własnym rozwodzie dawno temu coś zrozumiała i chciała mi oszczędzić popełnienia błędu? Czasem jednak lepiej uczyć się na cudzych. W każdym razie miała rację, mówiąc, że rozwód rodzi się w głowie. Ale miłość też tam się rodzi. Może i dopadł nas z Jackiem kryzys wieku średniego, ale razem go pokonamy. W każdym wieku można zakochać się w sobie od nowa…
Czytaj także:
„Matka to zaborcza kobieta, która chce układać mi życie po swojemu. Nawet w moim domu zaczęła rozstawiać mnie po kątach”
„Nie odeszłam od męża, gdy zachorował, ale on zostawił mnie, gdy wyzdrowiał. Na pożegnanie rzucił, że nigdy mnie nie kochał”
„Marzyła o podróżach, a mąż zamknął ją w domowym kieracie. W Bieszczady już nie dotrze, za to jeździ po mieście tramwajem”