„Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi. Jak to? Że mężczyzna niańczy? To niepojęte!”

Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Sąsiadka zrobiła wielkie oczy, gdy jej powiedziałam, że Staś i Marceli wprawdzie spędzają czas u nas w domu, ale wcale nie ze mną, tylko z moim mężem. Ja przecież chodzę do pracy… Widziałam popłoch w jej oczach, kiedy ubierała chłopców, i byłam pewna, że w domu przeprowadzi z nimi poważną rozmowę. I jak w tym kraju ma się coś zmienić?”.
/ 07.09.2022 21:30
Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Basia miała przyjechać z dziećmi dopiero za dwie godziny, a Ernest już chodził niespokojnie po kuchni i co chwila wyglądał przez okno.

– Lepiej byś mi pomógł z obieraniem jabłek – zawołałam go. – Będzie szarlotka.

Mąż usiadł na taborecie i zabrał się do roboty, ale widziałam, że przez cały czas korci go, żeby znowu wyjrzeć na zewnątrz.

Wizyta córki i wnuków była dla nas świętem

Na co dzień się nie widywaliśmy, bo zięć miał pracę na drugim końcu Polski. Basia, Maruś i Aniela przyjeżdżali więc do nas co dwa, trzy miesiące. Za rzadko i na zbyt krótko, byśmy mogli się nimi nacieszyć.

– Są! Idę otworzyć! – mąż w końcu się doczekał.

Chwilę później maluchy zawisły mu na szyi. Tym razem cała trójka miała zostać na trzy dni. Wnuki cieszyły się, że będą z dziadkiem robić ludziki z kasztanów, a ja miałam nadzieję, że wreszcie nagadam się z Basią. Kiedy wysłałyśmy Ernesta i dzieciaki do parku, wreszcie mogłyśmy usiąść spokojnie.

– I jak tacie jest na emeryturze? – zapytała moja latorośl.

– A, nic nie mów! – machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem. – Ojcu się straszliwie nudzi! Mówi, że nigdy nie czuł się tak samotny jak teraz, kiedy siedzi w domu i czeka, aż wrócę z pracy. Myślałam, że wreszcie sobie odpocznie, ale on z każdym dniem jest coraz bardziej zmęczony tą emeryturą.

Basia zasugerowała, żeby ojciec znalazł sobie jakąś pracę dla emeryta.

– Co lubi robić, jak ma tyle czasu wolnego? – zapytała.

– O, widzisz co – pokazałam na stół zastawiony ludzikami z kasztanów, które Ernest robił z dziećmi poprzedniego dnia. – Zawsze go ciągnęło do majsterkowania. Chodź, pokażę ci coś.

Zaprowadziłam ją do „zielonego pokoju”, czyli pomieszczenia, które zawsze funkcjonowało u nas jako graciarnia. Teraz pokój był wysprzątany, a na podłodze pyszniła się gigantyczna drewniana kolejka.

– Zabronił pokazywać dzieciom, bo to ma być niespodzianka, a jeszcze wszystkiego nie złożył – wyjaśniłam. – Widzisz? Tu dobuduje jakieś mosty, tu postawi drewnianą makietę dworca.

Kiedy Basia wyjechała już z dziećmi, mąż jakby zapadł się w sobie. Zniknęła energia, która rozpierała go przez ostatnie dni, błysk w oczach przygasł i zastąpił je wyraz smutku i rezygnacji. Ożywiał się tylko wtedy, kiedy ktoś do nas dzwonił albo wpadał. Raz zapukała sąsiadka, młoda lekarka z szeregowca obok. Byliśmy u niej i jej męża, też lekarza, kilka razy, zanieśliśmy im nalewkę, oni dali nam przepiękne paprotki.

– Pani Czesiu, mam ogromną prośbę! – zaczęła kobieta już od progu.

Za nią stało dwóch jej synków.

– Opiekunka mi się nagle rozchorowała, a mam dzisiaj dyżur. Mogę ich u pani zostawić do dziewiątej? Mąż jest na konferencji, ale odbierze ich moja siostra, jak tylko wróci z zebrania.

– Oczywiście – zgodziłam się natychmiast, bo bardzo lubiłam Stasia i Marcelego. – Chodźcie, chłopaki.

Oboje dużo pracowali.

Sytuację często ratowała opiekunka

Kiedy Ernest zobaczył, kto do nas przyszedł, zaproponował chłopcom, żeby pomogli mu budować makietę dworca. Gdy kilka godzin później przyszła po nich ciocia, prawie się popłakali, że nie chcą jeszcze iść. Pani Joasia przyszła do nas następnego dnia po południu. Jej opiekunka miała mononukleozę. Zgodziłam się, żeby chłopcy zostali u nas ponownie. Tym razem młoda lekarka usiłowała przekonać mnie, żebym wzięła pieniądze za opiekę.

– Pani nie żartuje – żachnął się mąż. – Myśmy się z chłopakami świetnie bawili!

Zgodziłam się, żeby maluchy przychodziły do nas codziennie, dopóki ich opiekunka nie wyzdrowieje. Tyle że ja się nimi niemal wcale nie zajmowałam – ot, tyle co naszykowałam im kanapki. Chłopcy, jeden czteroletni, drugi mający prawie sześć lat, już w przedpokoju pytali, czy jest „dziadek Erni”, bo tak kazał im do siebie mówić mój mąż. Wiedziałam od pani Joasi, że rodzina ogromnie polegała na opiekunce.

– Mam szczęście, jeśli uda mi się ich zawieźć albo odebrać z przedszkola – powiedziała sąsiadka. – Tomek dojeżdża do pracy do szpitala wojewódzkiego, więc nawet po dziennej zmianie by nie zdążył, a do tego bierze dwadzieścia dyżurów w miesiącu… Czasami nie widujemy się przez pięć, siedem dni z rzędu. Nie wiem, co byśmy bez pani zrobili…

Uśmiechnęłam się i wyjaśniłam jej, że właściwie to moja rola w opiekowaniu się jej dziećmi jest niewielka, a kiedy spędzały u nas czas w ciągu dnia, wcale nie było mnie w domu, bo wciąż pracuję zawodowo. Pani Joasia zrobiła wielkie oczy, jakby nagła wieść o tym, że jej synowie spędzają większość czasu ze starszym panem, była dla niej szokiem. Trochę ją rozumiałam. Ernest w młodości zrobił sobie całkiem sporo tatuaży i miał posturę niedźwiedzia, mógł się więc kojarzyć z jakimś groźnym harleyowcem czy starym rockmanem. Pomyślałam wtedy, że pani Joasia się zaniepokoiła, czy na pewno mój mąż nie stanowi zagrożenia dla jej dzieci. Widziałam popłoch w jej oczach, kiedy ubierała chłopców, i byłam pewna, że w domu przeprowadzi z nimi poważną rozmowę.

Przyznaję, że trochę mnie to zapiekło

Fakt, Ernest nie wyglądał jak typowy starszy pan, ale nie należało go oceniać po wyglądzie. Znałam go ponad pół wieku i wiedziałam, że nie ma łagodniejszego mężczyzny niż mój mąż. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że pani Joasia jeszcze do nas wróci.

Pewnie teraz szuka na cito opiekunki z ogłoszenia – powiedziałam cierpko do Basi przez telefon. – Szkoda, bo ojciec polubił tych chłopców. Wiesz, że zbudowali całe miasteczko z drewnianych patyczków do badania gardła? Pani Joasia przyniosła z pracy cały worek, bo coś z nimi było nie tak, i chłopcy mieli zajęcie na trzy dni.

– Trochę ją jednak rozumiem… – westchnęła córka. – Wiesz, mamo, w końcu tata to dla niej obcy mężczyzna i jak się dowiedziała, że jej dzieci zostają z nim same w domu, pewnie się wystraszyła. Nie można jej mieć tego za złe.

Miałam rację. Pani Joasia zadzwoniła następnego dnia i powiedziała, że znalazła nową opiekunkę. Przy okazji napomknęła, że ta poprzednia już wymówiła pracę.

– Jasne, rozumiemy – mruknęłam, chociaż było mi przykro.

Nie mieliśmy kontaktu z sąsiadami przez dwa kolejne tygodnie. Trochę winna była pogoda, bo przez wichury i niemal codzienne deszcze Ernest nie wychodził z domu, a ja tyle co do pracy i na zakupy. Któregoś dnia jednak się rozjaśniło i poszliśmy na niedzielny spacer. Szliśmy za rękę, kiedy zobaczyliśmy znajomą rodzinę naprzeciwko.

Dziadek Erni! – krzyknęli chłopcy.

Chwilę później już galopowali w naszą stronę, a ich speszeni rodzice podążali za nimi. Ernest uściskał chłopców, a ja przywitałam się z państwem doktorostwem.

– Jak tam nowa opiekunka? – zagadnęłam.

– Ech… właśnie wyjechała do Włoch, do pracy… – pani Joasia zagryzła wargi. – Właściwie, pani Czesiu… i panie Erneście… wybieraliśmy się do państwa. Chcieliśmy zapytać, czy może przyjąłby pan naszą ofertę i został…

– … opiekunem naszych synów – dokończył za nią mąż.

– Prawdę mówiąc, zgłosiły się do nas cztery opiekunki i tylko jedna jako tako się nadawała. Ta właśnie wyjechała. Zrozumieliśmy, że nie ma szans, żebyśmy znaleźli kogoś, kto zajmie się naszymi chłopcami lepiej niż pan. 

Ja byłam zaskoczona, a Ernest aż pojaśniał

Zgodził się od razu i ustaliliśmy, że spotkamy się, aby omówić warunki finansowe, bo to miała być stała praca, z odwożeniem dzieci do przedszkola, odbieraniem i zajmowaniem się nimi popołudniami oraz w weekendy, kiedy ich rodzice byli w pracy. Chłopcy są szczęśliwi, mój mąż też. I nikomu nic do tego! Dzisiaj Ernest jest pełnoetatowym opiekunem. Rodzice chłopców są zachwyceni, że wymyśla im zabawy, uczy majsterkowania i spędza z nimi czas na świeżym powietrzu. Staś i Marceli go uwielbiają, a on wreszcie ma zajęcie, które sprawia, że odzyskał chęć do życia i energię.

Oczywiście, ciągle spotykamy się ze zdziwionymi albo wręcz zniesmaczonymi spojrzeniami, kiedy ktoś dowiaduje się, że mój mąż „bawi się w nianię”, ale to ignorujemy. Jeśli kobieta chce jeździć na traktorze, a starszy pan być opiekunem do dzieci, to nikomu nic do tego. Stereotypy to naprawdę głupota! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA