– Jestem Celestyn – przedstawił się. – Będę z wami pracował. Nie spóźniam się, parzę dobrą kawę, szukam żony… Polubicie mnie?
Miał trzydzieści osiem lat. Znał się na swojej robocie. Bez szemrania brał na siebie także cudze obowiązki. Nigdy nie dostał żadnej premii ani nagrody.
– Taki z niego żuk majowy! – zakpiła kiedyś Marta, w której się bardzo zakochał. – Ma skórę jak pancerz, nic nie poczuje. Poza tym jest brzydki, nieforemny i nisko lata… Kto by go chciał?
Marta jest gwiazdą w naszej korporacji
Posiada wszystkie cechy idealnego pracownika; dyspozycyjność, kreatywność, szybkość, przebojowość i brak skrupułów. Wygryzie każdego, kto stanie na jej drodze. Jest inteligentna i reprezentacyjna, błyskawicznie robi karierę. Mało wiemy o jej życiu prywatnym, nikomu się nie zwierza… W Celestyna jakby piorun trafił, kiedy się poznali! Przez następne dwa lata Celestyn kochał Martę jak paź królową. Był na każde jej skinienie, robił, co kazała, niczego nie dostając w zamian. Wszyscy mu współczuli...
– Biedak, nie ma szans – mówili. – Ona jest poza jego zasięgiem! Taka laska nie schodzi poniżej naczelnego, ewentualnie członka zarządu.
Niepostrzeżenie Celestyn piął się w górę. Wolniutko, mozolnie, jak prawdziwy żuk pokonujący przeszkodę. Przewraca się, spada, leży na grzbiecie, wywijając bezradnie odnóżami i nagle hyc… znowu jest w grze, silny i robiący swoje! Jakoś nikt mu nie zazdrościł awansów, nie podkładał świni, nie rzucał kłód pod nogi. Był beznadziejnie zakochany, a więc – już miał swoją porcję niefartu! Do tego wyglądał jak półtora nieszczęścia i nosił szkła jak denka butelek. Można mu było tylko współczuć. Kiedy wyjeżdżałam na roczny staż za granicę, Celestyn już miał własny gabinet i sekretarkę. Po moim powrocie rządził firmą! Był zupełnie innym człowiekiem… Nosił garnitury i koszule na miarę. Okulary ubrał w złote oprawki, najlepszy fryzjer maskował jego łysinę, a gabinety odnowy ujędrniały mięśnie. Jeździł super furą, podobno miał luksusowe mieszkanie. Nadal był kawalerem. Wtedy przyszedł czas na Martę… Zaczęli się razem pokazywać dopiero, kiedy Marta odeszła z korporacji. Znajomi twierdzili, że Celestyn postawił taki warunek: albo ja, albo wspólna praca! Jeśli to była prawda, to powinno oznaczać, jak bardzo jej zależało na Celestynie, skoro się zgodziła na takie ultimatum.
– Może po prostu zrobiła dobry interes? – pokpiwały złośliwe koleżanki. – Ptasiego mleka jej przy nim nie zabraknie! Po co ma sobie głowę zawracać robotą? On jej da wszystko!
Ślub Marty i Celestyna był firmowym świętem
Ona wyglądała zjawiskowo w sukni od najlepszego projektanta. On nadal był misiowaty, ale, od razu było widać, że niedźwiedź to król puszczy! Wiotka, szczuplutka, prześliczna Marta wisiała na jego ramieniu, kiedy wyprostowany, dumny i pewny siebie kroczył przez główną nawę do ołtarza. Nikt nie miał wątpliwości, kto rządzi w tym związku! Ich bliźniaki przyszły na świat książkowo, dziewięć miesięcy po ślubie… Następne dziecko urodziło się półtora roku później. Kiedy niedawno dowiedzieliśmy się, że panu prezesowi znowu się powiększy rodzina, powiedzieliśmy zgodnym chórem: „wow!”… Minęło kilka lat, nim zobaczyliśmy Martę. Towarzyszyła Celestynowi na służbowej fecie. Nie poznaliśmy jej! Nadal była piękna i elegancka, tylko w przedziwny sposób upodobniła się do Celestyna. Nawet głos miała inny… Śmiała się donośnie, pełną piersią, na niskich tonach... Nie można było jej przeoczyć. Podeszła do nas, pytała o nasze sprawy, o firmę, o znajomych.
– Ty chyba masz wiadomości z pierwszej ręki – mówiłyśmy. – Mąż ci nie opowiada, co słychać w korporacji?
– Nigdy! – uśmiechnęła się smutno. – To zakazany temat.
– Czemu nie przyjdziesz do nas? Wyskoczyłybyśmy na kawę i plotki!
– Żartujecie? Mam czwórkę małych dzieci! Nie wiem, w co ręce włożyć!
– Ale chyba masz gosposię, nianię?
– Ciągle się zmieniają, odchodzą albo ja je zwalniam. Wolę, żeby się po domu nie kręciły te same młode laski, a muszą być młode, bo Celestyn sobie tego życzy.
Zastrzygłyśmy uszami…
– Nie mów! Celestyn zwraca uwagę na inne babki? Niemożliwe!
Znowu się uśmiechnęła.
– Pamiętacie, jak kiedyś nazwałam go żukiem majowym? Miałam rację! W dzień siedzi w firmie, jak na gałęzi, wieczorami wyrusza na loty… W domu bywa rzadko, ale musi mieć wtedy wokół siebie gładkie, miłe buzie. Tak lubi… Inaczej by chyba w ogóle nie wracał...
Patrzyłyśmy na nią jak zahipnotyzowane. Nie wiedziałyśmy, co powiedzieć. Wtedy pojawił się Celestyn. Nas zignorował, jakbyśmy kiedyś nie pracowali biurko w biurko.
– Kochanie – zwrócił się do żony – kierowca cię już odwiezie do domu. Wystarczy tej zabawy.
– Ale tak jest tu miło, jeszcze godzinkę, pół godzinki – prosiła.
– Przykro mi, ale nie! – był kategoryczny. – Masz obowiązki.
– Wracasz ze mną? – zapytała.
– Skąd! Nie zostawię przecież gości! Nie czekaj na mnie. Będę bardzo późno.
– Zaczyna nocny lot! – powiedziała nasza koleżanka, patrząc, jak oboje odchodzą.
– Jakoś jej nie zazdroszczę. Przejechała się na tym chrabąszczu...
Wszystkie myślałyśmy to samo.
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”