Zwykle małe dziewczynki marzą o tym, aby choć na chwilę zamienić się w bohaterkę bajki, popularną piosenkarkę albo ulubioną aktorkę. Jednak gdyby mnie dobra wróżka zapytała, kim chcę zostać, odpowiedziałabym bez namysłu, że… Klaudią.
Klaudia to moja młodsza siostra. Zawsze jej zazdrościłam, odkąd tylko przyszła na świat, gdy miałam trzy lata. Bo od początku los ją szczodrze obdarował. Po pierwsze, była śliczna. Te dziewczęce loczki i wielkie oczy upodabniające ją do lalki… Nieznajomi ludzie zatrzymywali się na ulicy i zaglądali do wózka, cmokając z zachwytem:
– Jakie piękne dziecko!
Stałam wtedy koło wózka, prężąc pierś, aby i mnie zauważyli, ale najczęściej pozostawałam dla nich niewidzialna. I wolałam już chyba to niż te współczujące spojrzenia, jakim mnie czasami obdarzali, a które mówiły wyraźnie: „Jaka szkoda, że ty jesteś taka brzydka, biedactwo!”. Mogłam być więc tylko dumną starszą siostrą. I wiele osób zresztą tak mnie nazywało: starsza siostra tej uroczej Klaudii.
Po drugie, Klaudia miała także szczęście. Naszym rodzicom się nie przelewało, nosiłam więc ubrania tak długo, aż były na mnie wyraźnie za małe. Ale nie ona. Dla niej przychodziły paczki z Niemiec, bo kuzynka mamy, mieszkająca w Monachium, miała córeczkę tylko rok starszą od Klaudii. Moja siostra zatem paradowała w uroczych sukieneczkach z falbankami, podczas gdy mnie kupowano „praktyczne” ubrania, w których bardziej przypominałam chłopaka niż dziewczynę.
To chyba sprawiło, że kiedy zaczęłam dorastać, zagustowałam w czarnych swetrach i koszulkach oraz długich fałdzistych spódnicach, które szyłam z tetry i własnoręcznie farbowałam. Teraz wiem, że musiałam wyglądać w nich okropnie, szczególnie na tle eleganckiej Klaudii.
Dostała wszystko na tacy
Była jednak dziedzina, w której to ja przodowałam. Nauka! Szła mi świetnie, moje świadectwa zawsze zdobił czerwony pasek. Tymczasem Klaudia nie przepadała za szkołą. Chodziła do niej chyba tylko po to, aby się spotkać z koleżankami. A kiedy dorosła, to z kolegami, najlepiej starszymi. Nie uczyła się dobrze. Przeciwnie – tylko prześlizgiwała z klasy do klasy, czasami z moją pomocą, bo mama zawsze bardzo mnie prosiła, abym pomogła młodszej siostrze w lekcjach.
Wtedy czułam nad nią przewagę, ale prawdę mówiąc, marna to była satysfakcja. Klaudię bowiem jakby wcale nie obchodziło to, że jest mało inteligentna, a i ludzie wokoło nie zwracali na to uwagi. Wystarczyło im, że była ładna i zabawna. Nawet nauczyciele ją lubili, chociaż przecież ze swoimi stopniami ciągnęła się w klasowym ogonie.
Mimo to ja ze swojej inteligencji zrobiłam sobie broń w mojej prywatnej walce o uwagę rodziców i reszty świata. Kiedy chodziłam do liceum, najtrudniej było się dostać na prestiżowe studia medyczne i właśnie dlatego uparłam się, że pójdę na akademię. Przez całą szkołę zakuwałam do nocy, żeby tylko na blachę opanować materiał. Maturę zdałam śpiewająco, a kiedy ogłoszono wyniki naboru na studia, znalazłam się na szczycie listy przyjętych.
Byłam z siebie taka dumna… Wreszcie coś mi się w życiu udało! Już nie byłam tylko „gorszą siostrą”, ale także studentką medycyny, przyszłą panią doktor. A potem na kilka lat po prostu zakopałam się w książkach i skryptach. Nie w głowie mi byli chłopcy, romanse. Natomiast Klaudia na tym polu działała za nas dwie.
Kiedy byłam na trzecim roku, moja siostra zawaliła maturę, ale szybko poszło to w niepamięć, bo już po wakacjach przyprowadziła do domu… narzeczonego! Chłopaka, którego poznała nad morzem. Bogatego z domu – jego rodzice prowadzili znaną restaurację w Trójmieście. I znowu to Klaudia i jej sukces znalazły się w centrum uwagi!
Pamiętam jak dzisiaj, że przyjechała do domu przedstawić swojego wybranka, kiedy ja akurat uczyłam się do ciężkiego kolokwium z anatomii. Siedziałam po uszy w notatkach, także tych z prosektorium, nie zwracając uwagi na swój wygląd, ze strojem na czele. W efekcie miałam włosy nieumyte od kilku dni, a na sobie starą flanelową koszulę taty.
Natomiast moja siostra weszła ubrana w coś zwiewnego, na tak wysokich szpilkach, że przeciętna kobieta chyba połamała w nich nogi. Wsparta na ramieniu swojego narzeczonego demonstrowała świeży manikiur i lśniące włosy prosto od fryzjera. Chodziła po pokoju i paplała radośnie o głupotkach, ciągnąc za sobą smugę dobrych perfum. Rodzice wpatrywali się w nią z uwielbieniem. A ja?... Czułam się przy niej jak Kopciuszek. Tym bardziej że jej ukochany, Marcel, spojrzał na mnie tak, jakby się ciężko zastanawiał, jakim cudem ktoś taki jak ja może być rodzoną siostrą Klaudii.
Od tamtej pory już wiedziałam, że będziemy żyły w dwóch zupełnie innych światach. Ja – biedna studentka, nawet z dyplomem lekarza, który miałam wkrótce dostać, nie mogłam liczyć na wielkie pieniądze. A moja siostra weszła właśnie lekkim krokiem na salony. I zrobiła to z takim wdziękiem, jakby się jej to wszystko należało od urodzenia!
Jeśli wcześniej chciałam być chociaż trochę taka jak ona, mieć choć odrobinę jej uroku, to teraz naprawdę zaczęłam siostrze zazdrościć! Bo dostała wszystko na tacy – miłość przystojnego i bogatego męża, dostatek, a w perspektywie objęcie jednej z największych i najmodniejszych restauracji, o której pisano w samych superlatywach w ogólnopolskiej prasie.
Klaudia zaczęła być osobą z towarzystwa i chętnie z tego korzystała. A jeszcze chętniej pokazywała innym, że jest od nich lepsza, ładniejsza, no i oczywiście bogatsza. Musiała przyćmić każde wydarzenie, nawet niezasłużenie. Kiedy odbierałam dyplom ukończenia studiów, przyjechała na moją uczelnię najnowszym modelem sportowego audi.
– Mąż mi kupił! – rzuciła lekko, jakby chodziło o zwyczajną szminkę.
A ja wiedziałam, że gdybym harowała nawet przez 10 lat, biorąc dodatkowe dyżury, to pewnie bym na taki nie zarobiła!
To właśnie świadomość zamożności siostry i tego, że ja, mimo całej swojej mądrości i dyplomu z wyróżnieniem, przez całe życie będę żyła tylko w jej cieniu, popchnęła mnie do wyjazdu z kraju. W Norwegii potrzebowali ludzi takich jak ja i dawali lekarzom o wiele wyższe pensje niż w Polsce. A poza tym chętnym oferowali zarówno staż, jak i możliwość specjalizacji. Tak tłumaczyłam rodzicom swoją decyzję o emigracji, bo w życiu bym się im nie przyznała, że dławi mnie zazdrość, gdy patrzę na Klaudię. Wolę więc uciec, aby się z nią jak najrzadziej spotykać.
Zasłaniając się pracą, obowiązkami i nauką języka coraz rzadziej kontaktowałam się z siostrą, aż w końcu ograniczyłyśmy się do jednego czy dwóch telefonów w roku. Ja nie jeździłam do Polski; wołałam, aby rodzice przyjeżdżali do mnie na święta. Ściągałam ich na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Klaudię z rodziną także zapraszałam, lecz nigdy z tego nie skorzystała. Chyba czuła, że wcale nie mam takiej wielkiej ochoty jej widzieć.
Zobaczyłam jej prawdziwą twarz
W Norwegii wyszłam za mąż za Andrzeja, Polaka, tak i jak ja lekarza. Oboje zostaliśmy zatrudnieni w tym samym szpitalu i wiodło się nam całkiem nieźle. Oczywiście naszemu domowi, urządzonemu w surowym skandynawskim stylu, daleko było do willi Klaudii. Jednak ja nigdy nie gustowałam w złotych ozdobach i schodach jak z serialowej „Dynastii”. Owszem, być może wolałabym jeździć czymś lepszym niż nasze dość sędziwe volvo, ale na północy mało który samochód sprawdza się tak jak ta marka. Zapalało w każdych warunkach pogodowych!
Płynął czas, moi rodzice robili się coraz starsi i w końcu zrozumiałam, że trzeba się nimi zaopiekować, bo sami już nie dadzą sobie rady. Najchętniej wzięłabym ich do siebie, ale stanowczo odmówili wyjazdu do wiecznie, ich zadaniem, zasypanej śniegiem Norwegii. Powoli dojrzewała więc we mnie myśl o powrocie do kraju. Tym bardziej że w Norwegii nic mnie już za bardzo nie trzymało.
Dzieci dorosły i wyjechały – syn do Niemiec, a córka do Belgii, za chłopakiem. Natomiast z mężem już od dawna nie łączyło mnie wiele i w końcu oboje, bez żadnej wojny, spokojnie podjęliśmy decyzję o rozstaniu.
Tak więc Andrzej, mój formalnie jeszcze mąż, ale tak naprawdę już eks, został w naszym domu i w szpitalu, a ja spakowałam manatki i po blisko dwudziestu pięciu latach ponownie przepłynęłam Bałtyk. Tym razem w odwrotnym kierunku.
Wróciłam z poczuciem dziwnej klęski. Bo chociaż byłam dumna ze swoich dzieci i z tego, jak je wychowałam i wykształciłam, to jednak nie dorobiłam się niczego. Owszem, spełniłam się zawodowo, ale tak naprawdę nadal nie miałam nic, czym mogłabym konkurować z moją siostrą. Zdałam sobie z tego boleśnie sprawę, kiedy stanęłyśmy naprzeciwko siebie. Ja, ubrana w moim ulubionym sportowy stylu, z klasycznie przyciętymi włosami, z niemarkową, chociaż skórzaną torebką i w wygodnych adidasach. I Klaudia…
Cóż, to była zupełnie inna klasa. Klaudia – z twarzą bez śladu zmarszczek, co zawdzięczała z całą pewnością interwencji chirurga (moje wprawne lekarskie oko od razu to zauważyło). Z paznokciami tej długości, jakich nie miałam nawet na własnym ślubie. Ubrana z wysmakowaną elegancją.
Nie sądziłam, że na sam jej widok wrócą do mnie dawne uczucia i znowu poczuję w sercu ukłucie zazdrości. I nie pomogło mówienie sobie, że jestem głupia i małostkowa. Nadal jak przed laty uważałam, że Klaudia, nie napracowawszy się zbytnio, dostała od życia wszystko, a ja na to „trochę”, co mam, musiałam własnoręcznie ciężko zapracować.
Za norweskie oszczędności kupiłam w Polsce niewielkie mieszkanie i zaczęłam pracować w dobrej klinice. Praca i opieka nad rodzicami wypełniała mi całe dnie, a czasem i noce. Klaudia się prawie u nich nie pojawiała, chociaż musiałam uczciwie przyznać, że pomagała im finansowo. Ale ważniejsze dla niej były jakieś spotkania i rauty, w których uczestniczyła jako żona znanego restauratora, niż wizyty u matki i ojca. W głębi serca miałam jej to za złe.
A już naprawdę mnie zdenerwowała, kiedy nie pojawiła się w szpitalu, do którego zabrano tatę po poważnym wylewie. A przecież dzwoniłam do niej tyle razy!
– Pewnie ma umówioną wizytę u znanego fryzjera i to jest ważniejsze! – wściekałam się, krążąc po korytarzu.
Razem z przerażoną mamą czekałyśmy na wieści z sali operacyjnej. Niestety, nie były pomyślne. Tata zmarł… Kilka minut po tym, jak ta straszna wieść do nas dotarła, do szpitala wpadła Klaudia. A gdy zrozumiała, że się spóźniła, zwyczajnie się rozpłakała. W pierwszym momencie ani trochę nie było mi jej żal. Jednak ona szlochała coraz bardziej. Łzy rozpaczy spływały strugą po policzkach Klaudii, rozmazując makijaż i... ukazując jej prawdziwą twarz.
– Co ci się stało, siostrzyczko? – zapytałam ze zdumieniem, zupełnie niepotrzebnie, bo przecież widziałam.
Moja siostra miała… podbite oko! Siniak, dotąd zręcznie zamaskowany makijażem zrobionym wprawną ręką, teraz ukazał się w całej okazałości.
– Kto ci to zrobił? – dociekałam przerażona jak dziecko, choć przecież i na to pytanie dobrze znałam odpowiedź.
– On mnie bije. Od zawsze... – przyznała się Klaudia.
I wtedy na tym okropnym korytarzu, przesyconym zapachem środków odkażających i szpitalnego jedzenia, zobaczyłam po latach moją prawdziwą siostrę. Nie piękną, elegancką kobietę z klasą, tylko przerażoną i bardzo nieszczęśliwą istotę. Nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy ze sobą szczerze, jednak chyba była już na to najwyższa pora.
– Tak pochłaniało mnie udowadnianie wszystkim, że jestem w moim małżeństwie szczęśliwa, że się w tym kompletnie pogubiłam – powiedziała mi siostra.
Mąż Klaudii uważał, że mając pieniądze, ma także władzę. Traktował więc żonę jak poddaną i służącą. Musiała robić to, czego od niej żądał; nie miała żadnych praw. I nigdy nie wiedziała, za co i kiedy oberwie, bo to zależało tylko od widzimisię pana i władcy. Nie mogła mieć własnego zdania ani własnych pieniędzy, była mu więc całkowicie podporządkowana.
– Powinnaś go rzucić! Natychmiast! – powiedziałam siostrze, bo zrobiło mi się jej strasznie żal, a na myśl o szwagrze nóż mi się otworzył w kieszeni.
– Ale za co będę żyła?! – przeraziła się.
– Pomogę ci – obiecałam.
– Ja... ja nie wiem… Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa – usłyszałam jej spłoszony głos. – Może kiedyś...
Nim się na to zdecydowała (co trochę potrwało), zawsze pod jej starannym makijażem szukałam śladów jego brutalności. Im lepiej wyglądała, tym bardziej się bałam, co ukrywała. Aż przeniosła się do mnie. I już nigdy jej nie zazdrościłam. Lepsze moje skromne życie i święty spokój niż jej okupiony łzami i rozpaczą blichtr.
Czytaj także:
„Mąż zapił się, gdy uciekłam od niego z dziećmi. Teściowa uważa, że ja go zabiłam. Już zapomniała, że znęcał się nad nami”
„Nieznany sprawca w klubie skrzywdził moją żonę. Policja działała opieszale, więc wziąłem sprawy w swoje ręce”
„Ojciec trzymał mnie w klatce, a kiedy próbowałam uciec, zaatakował. Nie chciałam go skrzywdzić, ale musiałam się bronić”