Mój mąż nie zawsze był potworem. Gdy się zeszliśmy, mieliśmy po 20 parę lat, w głowie jeszcze trochę pusto, ale już nie na tyle, by wierzyć w mrzonki o książętach z bajki i dobrych wróżkach, które jednym skinieniem czarodziejskiej różdżki zmieniają całkowicie życie biednych sierot i odrzuconych księżniczek.
W naszej mieścinie pił prawie każdy
Czasem niej, czasem więcej, ale widok przybrudzonych panów o wątpliwej świeżości oddechu pod sklepem nikogo nie dziwił. Gdy byłam jeszcze dzieckiem, mój ojciec czasem zamienił z nimi parę słów, potem kręcił z niesmakiem głową, gdy opowiadał matce o Józku, który znowu się zataczał czy Władku, który przepija całą pensję, a potem nalewał sobie trzy kieliszki wódki, które wypijał jeden za drugim po obiedzie — na lepsze trawienie, mówił wtedy.
Kazik, mój mąż, miał gorszą sytuację. Jego tatuś nie pił tylko na lepsze trawienie po obiedzie, ale też po to, żeby się rozbudzić, lepiej zasnąć, na szczęście przez meczem w telewizji u sąsiadów, ze szczęścia po wygranym meczu lub ze smutku, gdy Polacy przegrali. Wtedy podobno było najgorzej — nie tylko po przegranych meczach, ale za każdym razem, gdy coś wyprowadzało go z równowagi — bo wracał do domu w paskudnym humorze i wyżywał się na rodzinie.
Wtedy właśnie mały Kazik obiecał sobie, że stworzy szczęśliwą rodzinę z kobietą, którą kocha, bez patologii, bez awantur, be przemocy i co najważniejsze bez alkoholu. Udało mu się, przynajmniej przez pierwsze 2 lata po naszym ślubie. Potem stracił pracę i stopniowo stawał się własnym ojcem.
Widziałam wcześniej znaki, które teraz są dla mnie oczywistym czerwonym światłem. Kazik pił rzadko, ale gdy dorwał się do butelki wódki, potrafił opróżnić całą prawie sam. Awanturował się wtedy, bełkotał, zasypiał na stole, nie zwracając uwagi na szepty naszych znajomych ani bordowy rumieniec na twarzy żony zażenowanej i zawstydzonej jego zachowaniem. Wściekał się, gdy chciałam zrobić coś po swojemu i nie po jego myśli. Pierwszy raz uderzył mnie 3 lata po ślubie. Dlaczego? Do tej pory sama nie wiem.
Zawsze miałam się za silną kobietę, ale gdy uderzył mnie po raz pierwszy, coś we mnie pękło. I to niestety nie było to coś, co pęka, a ofiara zaczyna widzieć wyraźnie swojego oprawcę. To było to coś, co sprawiło, że stałam się ofiarą, a raczej tarczą dla swoich dzieci.
To nie było tak, że nie myślałam o tym, żeby od niego odejść. Biłam się z myślami. Z jednej strony kochałam Kazika, z drugiej nie chciałam, by moje dzieci przeżywały to, co on przez całe dzieciństwo. Mieliśmy dwójkę, którą kochaliśmy oboje. Z tym że on pijany dawał im klapsy za każde przewinienie, wyrzucał ulubione zabawki i niszczył sprzęty, a następnego dnia nic nie pamiętał.
Powiedziałam mojej mamie, że zastanawiam się nad rozwodem. Ona popukała się w głowę.
— Co ty zrobisz sama z dwójką dzieci? Nie utrzymasz ich sama, dzieci potrzebują ojca. Nie możesz im teraz go zabrać. Trzeba było myśleć wcześniej, jesteś matką, nie możesz już myśleć tylko o sobie.
Więc znosiłam te pijackie burdy, które wszczynał mój maż, mężczyzna, którego z dnia na dzień kochałam coraz mniej, aż w końcu została mi tylko pogarda i nienawiść.
Byłam bezradna wobec przemocy, której byłam ofiarą
Wszystko zmieniło się, gdy odezwała się do mnie stara przyjaciółka z liceum, Aśka. Po szkole wyjechała do dużego miasta i tyle ją widzieli. Raz na jakiś czas zdzwaniałyśmy się i krótko i raczej zdawkowo relacjonowałyśmy, co u nas słychać. Ja zaprosiłam ją na swoje wesele, ona mnie na swoje... I na tym nasze kontakty się skończyły.
— Odeszłam od Jakuba — oświadczyła mi podczas tej rozmowy.
Byłam w szoku. Wydawali się takim miłym, zgranym małżeństwem... Co mogło się stać?
— Kontrolował mnie na każdym kroku... A gdy nie był w stanie, robił dzikie awantury. Uderzył Grzesia, on złamał rękę... — opowiadała mi, a moje nogi zrobiły się jak z waty.
— I co ty teraz zrobisz? Jak utrzymasz siebie i dziecko? — pytałam, bo nie byłam w stanie pojąć, jak mogłoby się udać to, przed czym ostrzegała mnie matka.
— Maria, ty głupia jesteś? Przecież mam pracę, będzie ciężko, ale damy radę...
Przez chwilę zawahałam się, a potem rozpłakałam jak małe dziecko. Aśka chyba musiała poczuć się skonsternowana, bo zaczęła zapewniać mnie, że to nic takiego.
— Daj spokój, przecież to jeszcze nie koniec świata. Jest ciężko, owszem, ale załatwię sobie sądowy zakaz zbliżania i alimenty, a potem...
I wtedy pękło we mnie coś po raz drugi. I to było to dobre pęknięcie, które pokazało mi, że po blisko 10 latach życia w piekle, które zgotował mi mój mąż, mogę znowu zawalczyć o siebie. I wcale nie będzie do znaczyło, że nie myślę o dzieciach.
Nigdy nie zapomnę strachu, który towarzyszył mi, gdy pakowałam siebie, dzieciaki i kilka najpotrzebniejszych rzeczy. bałam się, że w każdej chwili do mieszkania może wpaść Kazik, zorientować się, co się dzieje i wpaść w furię. Napisałam na kartce kilka słów wyjaśnienia, zabrałam oszczędzone pieniądze, które udało mi się ukryć przed mężem i... wyjechałam z dzieciakami pod pachą.
Najpierw zatrzymaliśmy się u Aśki, ale gdy tylko udało mi się znaleźć nową pracę, zaczęłam rozglądać się za niedużym mieszkaniem dla naszej trójki. Żyliśmy skromnie, a nawet biednie, ale bezpiecznie: i tyle się dla nas liczyło. Przez pierwsze trzy miesiące codziennie dzwonili do mnie naprzemiennie Kazik, mama Kazika i moi rodzice, ci ostatni najpierw z wściekłością, potem ze strachem, a w końcu z czymś w rodzaju ulgi. Przyjechali do mnie kilkaset kilometrów i przyznali w końcu, że dobrze zrobiłam.
Mój mąż i jego rodzina byli jednak innego zdania
Ja od razu powiedziałam, że Kazik będzie mógł widywać się z dzieciakami, pod warunkiem, że będzie trzeźwy. Nigdy nie był, więc nigdy go do nich nie dopuszczałam. Myślałam, że przeszłość zostawiłam za sobą i teraz wszystko będzie lepiej, gdy nagle teściowa zadzwoniła do mnie i oświadczyli, że Kazik nie żyje. Zapił się na śmierć.
Jak miałam zareagować? Miałam wyrzuty sumienia, ale nie dlatego, że go zostawiłam, tylko dlatego... że nic nie czułam. Nic, żadnego smutku, żadnego żalu, żadnej tęsknoty... Zupełnie, jakby odszedł ktoś, kogo nie znałam, a nie mężczyzna, z którym przysięgałam sobie miłość przed ołtarzem i z którym dzieliłam łóżko przez 10 lat.
Na pogrzeb pojechałam sama. Mama upierała się, że tak wypada, bo tyran czy nie tyran, był moim mężem i należy go pożegnać. Czułam, że to będzie błąd, ale nie spodziewałam się, że aż taki. Moja teściowa prawie rzuciła się na mnie z pazurami.
Krzyczała, że Kazik nie żyje przeze mnie, że to z miłości do mnie odebrał sobie życie. Że zabrałam mu dzieci i ograniczałam kontakt z nimi. Że zniszczyłam biednego człowieka. Że na pewno go zdradzałam, Że jestem dziwką, lafiryndą, suką i milionem innych wyzwisk, których wolę oszczędzić. Nie wspomniała o tym, że ten człowiek latami zatruwał życie swoje, moje i naszych dzieci, które codziennie bały się wrócić do domu ze szkoły, które nauczyły się, po których klepkach w domu nie chodzić, bo skrzypią i mogą obudzić ojca, których szafek nie otwierać, bo hałas może go rozjuszyć. Zupełnie jak on sam, gdy był dzieckiem. O tym zapomniała.
Moje dzieci przez pierwsze lata życia nie miały dzieciństwa i to jest moja wina. Tego nigdy sobie nie wybaczę i to próbuję im wynagrodzić każdego dnia.
Czytaj także:
„Mój chłopak jest z dobrej rodziny, a ja 2 lata spędziłam w poprawczaku i to nie bez winy. Nigdy mu tego nie powiem”
„Przyjaciółka odbiła mi męża, ale gdy stracił władzę w nogach, porzuciła go. Ja za to pozwoliłam mu wrócić…”
„Chciałam ratować związek bez przyszłości i na siłę trzymałam przy sobie ukochanego. Gdy się wyrwał, otworzył mi oczy”