„Zazdrościłam Irkowi i Anecie idealnego życia. Okazało się, że ona ma depresję, a on ją zdradza”

para która ma kryzys fot. Adobe Stock, pressmaster
Mieliśmy troje dzieci i czasem miałam naprawdę wszystkiego dość. Kłótnie były o wszystko. O zabawki, o miejsce przy stole na śniadaniu, o kubek w kwiatki, a nawet o liczbę i rozmiar kromek chleba. Zazdrościłam Irkowi i Anecie spokoju. Okazało się, że tak naprawdę Irek marzy o gromadce dzieci...
/ 05.05.2021 11:19
para która ma kryzys fot. Adobe Stock, pressmaster

Sobotni poranek zaczął się od krzyku wygłodniałego Antka: „Mamo, mleko! Mamo, mamo! Mleko!”. Siódma trzydzieści, codziennie! Rzadko kiedy spał dłużej. W zasadzie można było regulować zegarki według jego pobudek. Wstałam, narzuciłam szlafrok i poszłam do kuchni. Obok garnuszka z mlekiem postawiłam na gazie czajnik z wodą na kawę. Czekałam, aż mleko się zagrzeje, gdy poczułam, że ktoś szarpie mnie za szlafrok. To była Basia, najstarsza córka. Przyszła powiedzieć, że jej siostra, czteroletnia Ala posikała się do łóżka. Zaczynała naukę spania bez pieluchy, więc co jakiś czas zdarzała się jej taka przygoda. Obudziłam męża, żeby dokończył parzenie kawy i poszłam zdjąć z małej mokrą piżamę i zabrać pościel do prania.

Gdy wróciłam do kuchni, na stole stała filiżanka czarnej bez cukru. Taką właśnie piłam od kilku lat, najlepiej stawiała na nogi.

A przecież trzeba było szybko wziąć się w garść, bo przed nami cały dzień

Bartek zabrał się za ubieranie dzieci – jak zwykle trochę na siłę – a ja przygotowywałam śniadanie. Przy jedzeniu też było wesoło. Kilka razy coś się rozlało, jajko na twardo wylądowało pod stołem, ściśnięty za mocno ketchup opryskał wszystko dookoła. Dziewczyny kłóciły się o najładniejszy kubek do herbaty, a Antoś wtarł w koszulkę połowę masła z kanapki. Ciągle trzeba było przypominać dzieciom, żeby nie bawiły się jedzeniem.

Po śniadaniu zabraliśmy się za sprzątanie, które zawsze psuło humory całej trójce. Basia natychmiast przypomniała sobie, że ma do odrobienia zadanie domowe, Ala schowała się pod łóżkiem, a Antoś ciągle coś wyciągał z szafek – zamiast sprzątać, namiętnie bałaganił. W tym tempie sprzątaliśmy do obiadu, na który odgrzałam gołąbki. Siadłam z dziećmi do stołu, a mąż pojechał na zakupy. Wrócił obładowany siatami tuż po tym, jak skończyłam ciężką walkę nad talerzami.

O każdy kęs, bo dzieciaki nie przepadały za tym daniem. Tego dnia z ulgą wychodziłam z domu Po obiedzie graliśmy w planszówki. Pogoda była kiepska i nie chciało nam się wychodzić. Było nawet fajnie, choć dziewczynki ciągle oskarżały się o oszukiwanie, a Antek o mało co nie zadławił się pionkiem. Przy podwieczorku nasłuchałam się natomiast pretensji, że zamiast czekolady i cukierków są ohydne owoce. Na szczęście zaraz potem przyszła moja mama i mogłam zająć się sobą.

Umyć się, umalować, ubrać. Zrobić na bóstwo, żeby wyrwać się z mężem na imprezę. Bo taki był plan na wieczór. Zostawić bandę z babcią i pojechać do znajomych. Do Anety i Irka. Jedynego małżeństwa spośród naszych przyjaciół, które nie miało dzieci. U których panowały spokój i cisza. U których był tylko relaks. Zaprosili nas już jakiś czas temu, ale dopiero na dziś udało nam się załatwić babcię do opieki. Mieszka kawał drogi za miastem i nie zjawia się u nas za często. Długo więc na tę przyjemność czekałam.

– Kawy? – zapytał Irek już w drzwiach.
– Mocnej, jeśli będziesz tak miły… – uśmiechnęłam się, bo przysypiałam w autobusie, jadąc do nich.
– Zaraz zaparzę. Rozbierajcie się i siadajcie w salonie.

Irek z Anetą żyli beztrosko i ciekawie

Piękny dom z ogrodem, dwa samochody, wspaniale urządzone wnętrza – niezagracone porzuconymi przez dzieciaki zabawkami. W ich domu zawsze pobrzmiewała relaksująca muzyka… Było ich stać na podróże i mieli czas na wyjście do teatru, kina, na dobrą kolację w knajpie. A w domu mogli gotować coś bardziej wyszukanego niż gołąbki. Na przykład teraz Irek kończył piec kaczkę. To on zazwyczaj bawił się w pichcenie.

Jego żonę, Anetę kuchnia nie interesowała. Nie musiała też pracować, bo Irek zarabiał tyle, że mogła pozwolić sobie na beztroskie dorabianie. Sprzedawała kosmetyki, organizując co jakiś czas babskie spotkania. Jednak prawdziwą jej pasją było wieczne urządzanie domu. Miała czas, by jeździć po sklepach i przeglądać katalogi w poszukiwaniu mebli, świeczników, wazonów. Zjedliśmy pyszną kolację, popijając winem. Potem wyłożyliśmy się na ogromnym narożniku i mąż poprosił, żeby pokazali nam zdjęcia z ostatniej podróży. Na ekranie telewizora wyświetlały się fotki, a Irek dopowiadał do każdej jakąś ciekawostkę albo anegdotkę. A na koniec, swoim zwyczajem powiedział:

– Musicie kiedyś z nami pojechać.
– Oj, nie chcielibyście – zaśmiałam się.
– A dlaczego?
– Bo my się nigdzie nie ruszamy bez naszej czeredki. Słodkiej trójeczki, która na pewno popsułaby wam te sielankowe wrażenia i spokój.
– Eee tam, przesadzacie… – Irek był zawsze serdeczny wobec naszych dzieci; zawsze ciekaw opowieści o nich. – Naprawdę, wybierzmy się kiedyś razem! Co nie, Aneta?
– Jasne. Byłoby fajnie – odparła jego żona, dolewając sobie jeszcze wina.
– W jakim one są teraz wieku?
– Trzy, cztery i siedem – odpowiedziałam.
– Ale ten czas leci… Ja mam ciągle wrażenie, że Antka urodziłaś przed chwilą. Podziwiam cię, Ewcia – powiedziała. – Że tak się poświęcasz. No i przy tym jeszcze tak dobrze wyglądasz. Nie wiem, jak ty to robisz.

Mówiła szczerze. Aneta jest dziewczyną z innej bajki, ale umie docenić moje życie. Potrafi zrobić mi przyjemność szczerym komplementem. Odwdzięczam się jej autentycznym zainteresowaniem, gdy opowiada mi o swoich sprawach. Dlatego zawsze dobrze się u nich bawimy. No i wracamy do domu zrelaksowani. Zwłaszcza że dzieci zazwyczaj już słodko śpią. Ty razem też tak było. Babcia położyła je do łóżek, więc po powrocie pozostawało nam już tylko się umyć i wskoczyć do pościeli.

Zasypiałam, zastanawiając się nad zaproszeniem Irka. „Może pojechalibyście z nami…” – dźwięczało mi w głowie. Marzenie. Gdyby tak choć na kilka dni zamienić się na życie z tymi szczęściarzami! Nazajutrz obudził mnie jak zwykle Antek. Wyrwał ze snu wygłodniałym okrzykiem. Wstałam, zagrzałam mleko, zrobiłam kawę, sprawdziłam, czy Ala się nie posikała. Gdy okazało się, że nie, pomyślałam, że dzień zaczął się nie najgorzej. Ale chwilę potem Antoś wlazł na regał i z niego spadł. Nabił sobie guza i wył przez dobre dziesięć minut jak syrena przeciwpożarowa.

Dziewczyny natomiast obudziły się w kiepskich humorach i ciągle się kłóciły

O zabawki, o miejsce przy stole na śniadaniu, o kubek w kwiatki, a nawet o liczbę i rozmiar kromek chleba. W południe natomiast okazało się, że Basia musi mieć na poniedziałek do szkoły kolorową bibułę, więc trzeba było jechać po nią do sklepu. Jedyny plus, że wypadała akurat niedziela handlowa… Ali natomiast wyleciał przez balkon klapek i utknął na gzymsie, do którego nie było dostępu. Dałam jej karę i kazałam siedzieć w swoim pokoju, więc ze złości pomalowała ścianę.

Jakby tego było mało, Antoś po południu zagorączkował i musiałam dzwonić do szefa, że nie przyjdę nazajutrz do pracy. Przed spaniem syn miał już 39 stopni gorączki i zwymiotował do łóżeczka. Do tego wszystkiego zepsuła się zmywarka. O dwudziestej drugiej miałam już wszystkiego dość. Skorzystałam z okazji, że cała trójka leżała w łóżkach, i napuściłam sobie wody do wanny. Chciałam w niej chwilę poleżeć i odpocząć, ale jak tylko się zanurzyłam, przyszedł Bartek i powiedział, że Antosiowi chyba znowu wzrosła gorączka.

Umyłam się szybko i przebudziłam rozgorączkowanego syna. Dałam mu syrop, wyczyściłam nos i utuliłam do snu. A potem czekaliśmy z mężem, aż spadnie temperatura. Położyliśmy się dopiero po północy. Byłam solidnie zmęczona. Załatwiła mnie ta niedziela na całego. To był jeden z tych dni, kiedy czułam się jak wół. Umęczony, smutny i sfrustrowany. Zwłaszcza że miałam jeszcze w głowie wspomnienie relaksującego wieczoru u Irka i Anety. No i leżąc w łóżku, ciężko westchnęłam.

Teraz zaczęłam współczuć tej biednej dziewczynie

– Co jest? – zapytał Bartek.
– A nic, zmęczona… – odparłam, bo nie chciałam się żalić.

Nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem nieszczęśliwa. Bo, tak naprawdę, nie byłam. Ot, chwila słabości. Nic więcej.

– I co jeszcze…? Nie udawaj, za dobrze cię znam.
– A nic. Cała ta niedziela. Mam dość…
– Ja też.
– Czasem chciałabym pożyć jak Irek i Aneta… Chociaż tydzień… Trzy dni nawet – uśmiechnęłam się.
– Nie chciałabyś, uwierz mi…
– No, przecież tylko tak gadam. Za nic w świecie nie zamieniłabym się z nimi – odparłam, bo Bartek chyba wziął na poważnie moje wyznanie.
– Mało o nich wiesz, dlatego tak mówisz… – rzucił.
– A czego na przykład nie wiem? – podniosłam się na łokciu, bo mnie zaintrygował.
– Miałem ci tego nie mówić, bo nie chcę, żebyś się do nich nie zraziła… – uśmiechnął się.
– Ale już zacząłeś!

No, gadaj. No i powiedział. A mnie naprawdę zatkało. Słuchałam męża, który właśnie tłumaczył mi, że małżeństwo Irka i Anety się rozpada. Powiedział, że wszystkie podróże i przyjemności, które sobie fundują, to jedynie desperackie próby ratowania sytuacji. Podobno Irek nie rozwiódł się z Anetą tylko dlatego, że się o nią boi. Ma stracha, że nie wytrzymałaby tego psychicznie. Bo właśnie o jej psychikę w tym wszystkim chodzi.

Gdy się pobierali, Irek nie przejmował się tym, że Aneta nie chce mieć dzieci. Że boi się rodzić, nie czuje instynktu macierzyńskiego i nie przepada za niemowlakami. Uznał, że jakoś to będzie. Że albo ona zmieni zdanie, albo u niego nigdy nie pojawi się potrzeba zostania ojcem. Mylił się.

Gdy przekroczył trzydziestkę, zaczął myśleć o synu albo córce. Aneta trwała jednak przy swoim. Coś powodowało, że na myśl o rodzeniu wpadała w panikę. A jednocześnie gorzkniała i traciła chęć do życia. Była znużona i zdołowana – bez żadnej życiowej perspektywy. Bez problemów, z którymi musiałaby się zmagać, ale i bez radości, gdy uda się je pokonać. Nic nie pchało jej do przodu.

Dwa lata temu jej nastroje pogorszyły się tak bardzo, że zachorowała na depresję. Irek zawiózł ją siłą do lekarza tuż po tym, jak przez dwa dni z rzędu nie chciała wyjść z łóżka. Leżała tylko, przysypiając albo patrząc się w ścianę. Dostała silne leki, poszła na terapię. Leczenie pomogło, ale nie wyciągnęło Anety z dołka emocjonalnego. Bywało, że czuła się nieco lepiej, mogła przyjmować gości, aranżować spotkania kosmetyczne, dekorować dom. Ale co kilka miesięcy, a czasem nawet tygodni, najgorsze stany wracały.

W tej sytuacji Irek powoli tracił energię i determinację, by walczyć o ich małżeństwo. Nie było między nimi bliskości, seks nie wchodził w grę. Jak w wielu takich przypadkach, znalazł sobie pocieszenie w romansach. Zdradzał Anetę, lecz nie miał odwagi, by ją zostawić. Bał się ją porzucić, bo rozstanie najpewniej by ją zabiło.

– Ale przecież nic po nich nie widać! – przerwałam mężowi.
– Bo udają. Starają się to ukrywać…
– A skąd ty to wszystko wiesz?
– Irek zwierzył mi się kiedyś po paru piwach – przyznał.
– Z tych romansów też?
– Nie do końca… Ale to widać. Choćby w pracy. Ludzie gadają…
– To straszne. Co za palant! Jak tak można? – zdenerwowałam się.
– Ewa, nie oceniaj… – skrzywił się mąż. – Właśnie dlatego nie chciałem ci mówić. Nie chciałem, żebyś się do nich uprzedziła. Oni mają niewielu wspólnych znajomych, a nas cenią sobie szczególnie… No i może jest jeszcze dla nich nadzieja. Nie możemy ich zostawić. A wiem, że wielu ludzi z ich otoczenia tak zrobiło.
– Czyli mamy się z nimi spotykać i udawać, że nic się nie dzieje.
– Tak byłoby najlepiej.
– Matko Boska, ale koszmar.
– No, sama widzisz? Czy teraz też im zazdrościsz?
– Nie zazdrościłam im. Trochę tylko zatęskniłam za spokojem – powiedziałam zawstydzona.

– Spokój to ostatnie, co człowiekowi potrzebne. Spokój to nuda, a nuda to śmierć. Póki się coś dzieje, to człowiek żyje – powiedział Bartek.

To były chyba najmądrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam od męża

Miał rację. Dzieciaki tylko na pozór pochłaniały naszą energię życiową. Tak naprawdę to one napędzały nas do działania. Były radością, motywacją, nadzieją… Dawały poczucie najgłębszego sensu. Kiedy więc po naszej rozmowie nastawiałam budzik na trzecią w nocy, żeby wstać i sprawdzić, czy Antoś gorączkuje, myślałam o Anecie. O tym, że ona może tego wieczora w ogóle nie zasnąć – ze strachu, smutku, zniechęcenia. I już jej nie zazdrościłam. Teraz po prostu współczułam tej biednej dziewczynie.

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA