„Zawsze uważałam, że sama wszystko robię najlepiej. Nie przyjmowałam pomocy nawet od męża i córek”

kobieta która uważa że sama wszystko zrobi najlepiej fot. Adobe Stock, Grigory Bruev
– Agusia i Marta mogłyby ci pomóc – zaczął niepewnie. – Ciekawe kto by to jadł – irytowałam się. – Przecież nasze księżniczki do kuchni mają dwie lewe ręce. – Mogłyby posprzątać – drążył. – Już ja widzę to sprzątanie! Nie pamiętasz, jak ostatnio skończyły się porządki na tarasie?
/ 27.05.2021 22:30
kobieta która uważa że sama wszystko zrobi najlepiej fot. Adobe Stock, Grigory Bruev

Każda uroczystość to dla mnie przede wszystkim spotkania z rodziną, pyszne jedzenie i wiele radości. Z rodzinnego domu wyniosłam wspomnienie tej niepowtarzalnej atmosfery, kiedy przy świątecznym stole spotykała się cała rodzina. Mama uwijała się dookoła stołu, serwując przygotowane przez siebie dania. Obsługiwała wszystkich jak zawodowa kelnerka. Nie wiem, jak ona to robiła, ale zawsze mnie to fascynowało. Postawiłam sobie za punkt honoru dotrzymać jej kroku.

Jeszcze za życia rodziców wszystkie rodzinne uroczystości organizowałam ja

Mam duży dom i smacznie gotuję. Chętnych do goszczenia się zawsze było dużo, ale do roboty jakoś nie bardzo się garnęli. Moja mama nie żyje od lat, a ojca to nawet trzeba do nas przywieźć, bo sam by sobie nie poradził.

– Wszystko muszę robić sama – narzekałam, planując Wielkanoc.
– Żabciu… – wchodził mi w słowo mój małżonek Marian. – Przecież moja mama tyle razy proponowała, że może coś przygotować.
– No, tego by brakowało, żeby goście przyjeżdżali na przyjęcie z własnymi kanapkami – oburzyłam się.
– Agusia i Marta mogłyby ci pomóc – zaczął niepewnie.
– Ciekawe kto by to jadł – irytowałam się. – Przecież nasze księżniczki do kuchni mają dwie lewe ręce.
– Mogłyby posprzątać – drążył.
– Już ja widzę to sprzątanie! Nie pamiętasz, jak ostatnio skończyły się porządki na tarasie? Uznały, że mycie terakoty mopem jest bez sensu i trzeba kupić jakiegoś karchera – kręciłam głową ze złością. – Karchera szmera! Ja mam swoje sposoby i te są najlepsze.

W rodzinnych zjazdach uczestniczy też młodsza siostra mojego małżonka, Alicja z mężem i dwójką niesfornych dzieciaków. Kiedyś w ramach pomocy w przygotowaniach zjechali trzy dni przed świętami. Skończyło się na tym, że zamiast zająć się robotą, musiałam ich obsługiwać. Alicja przez pół dnia robiła swoje popisowe danie. Drugie pół dnia trzeba było po niej sprzątać kuchnię. Na ostatnie Boże Narodzenie kazałam im więc przyjechać w Wigilię.

– Jak można ci pomóc – zdenerwował się w końcu Marian – kiedy „nikt tak dobrze wszystkiego nie zrobi” jak ty!
– A żebyś wiedział – odburknęłam. – Nie wiem, co wy zrobicie, jak mnie kiedyś zabraknie – wzruszyłam ramionami i wyszłam z pokoju.

Tamtego roku Wielkanoc była dość późno i zapowiadała się prawie letnia pogoda.

– Pewnie będzie można wyjść na kawkę na taras – ucieszył się Marian.
– Właśnie – przeraziłam się – to trzeba posprzątać, umyć meble i podłogę.

Marian dość niemrawo zabrał się za porządki. W dodatku potrącił wiadro z wodą i rozlał wszystko tuż pod moje nogi. Gwałtowanie się odwróciłam i dalej wszystko potoczyło się jak w slapstickowej komedii. Wywinęłam orła, a Maniek, chcąc mnie złapać, przewrócił się na donicę z iglakiem. Pewnie wyglądało to śmiesznie, ale skutki były opłakane.

– No to Wielkanoc spędzi pani w gipsie – zawyrokował lekarz, bandażując mi złamaną w nadgarstku prawą rękę. – Proszę pamiętać, żeby tej ręki nie forsować, bo w tym wieku już tak łatwo kości się nie zrastają.

Byłam załamana i wściekła. Całą drogę do domu przeżywałam to, co powiedział ortopeda

Nigdy nie myślałam o sobie jak o kimś „w tym wieku”. No tak, nie dość, że jestem stara, to jeszcze unieruchomiona.

– Jak ja teraz przygotuję święta?! – Uświadomiłam sobie, że Wielkanoc za dwa tygodnie, a ja zostałam zagipsowana na co najmniej sześć.
– Niczym się nie martw – uspokoił mnie mąż – już dzwoniłem do naszych dziewczynek i Alicji!

Zaskoczył mnie tą operatywnością.

– Mama przyjedzie już jutro, żeby wszystko dobrze zaplanować – dodał, ochoczo korzystając z tego, że zaniemówiłam ze zdziwienia.

Teściowa zjechała następnego dnia. Okazało się, że ma w sobie gen kierowniczy

Na początek odseparowała mnie od wszystkiego pod pretekstem dbania o moje zdrowie. Nie byłam zadowolona z tego, że rządzi się w moim domu, ale nie protestowałam, przynajmniej głośno. Trzy dni przed świętami przyjechały nasze studentki.

– Marta, Agnieszka – dyrygowała moimi córkami Marianna – do roboty!
– Babciu – próbowała negocjować młodsza – czy wystarczy, jak zrobię faszerowane jajka?

Przestraszona karcącym wzrokiem Marianny szybko dodała:

– Dwa rodzaje nadziewane pastami i trochę takich klasycznych po polsku.
– Ja zrobię sernik – włączyła się Marta. – Ten ze starej książki kucharskiej.

Widać obie propozycje przypadły Mariannie do gustu, bo niemal namacalnie poczułam ulgę w oddechach córek. A swoją drogą, skąd one to wszystko umieją? – myślałam sobie. – Przecież zawsze je goniłam z kuchni, to takie bałaganiary! Kiedy wyjechały na studia, cały czas martwiłam się, że głodują, i za każdym razem wyprawiałam je z domu z solidną wałówką. Jakoś nie wierzyłam, że same potrafią zrobić dobre, domowe jedzenie. A teraz mają robić takie skomplikowane rzeczy. Czułam, że absolutnie powinnam im jakoś pomóc. Zanim jednak zdążyłam coś powiedzieć, jak diabeł z pudełka pojawiła się przede mną Marianna.

– Ale ty sobie odpoczywaj, Maryniu! – zarządziła, wypychając mnie z kuchni. – No już, my sobie damy radę.

Zamknęłam oczy, słysząc brzęk metalowej miski uderzającej o posadzkę.

– Nic się nie stało! – krzyknęła Marta z kuchni. – Wszystko pod kontrolą!

Gdybym złamała nogę, to ręce miałabym zdrowe

Chyba przysnęłam, bo obudził mnie jakiś rejwach przy drzwiach wejściowych. Okazało się, że to przyjechała Alicja. Matka kategorycznie zabroniła jej przywożenia ze sobą całej rodziny („wystarczy, jak Łukasz przywiezie dzieciaki na święconkę”). Podobno powiedziała jej, że nie ma kto ich obsługiwać, a ona niech przyjedzie do pomocy, a nie na wywczasy. Alicja wzięła to sobie do serca i właśnie wtaszczyła dwie ogromne torby zakupów. Widząc zamieszanie w mojej uporządkowanej kuchni, z trudem powstrzymywałam się od komentarzy, ale aż mnie język świerzbił!

– Te święta to będzie katastrofa – wieszczyłam, patrząc na Mariana, który właśnie mi przyniósł herbatę z cytryną i miodem.
– Alicja obiecała zrobić pasztet – zakomunikował z widoczną radością. – Oczywiście nikt nie zrobi tak pysznego paszteciku jak ty – dodał szybko, widząc mój lodowaty wzrok.

Wbrew zakazowi Łukasz przyjechał już w piątek. Żeby nikomu nie przeszkadzać, zajął się sprzątaniem tarasu. O dziwo, zajęło mu to niecałe trzy godziny. Musiałam przyznać, że zrobił wszystko prawie tak dobrze jak ja. W sobotni poranek Alicja przygotowała koszyczek ze święconką.

– Marysiu, może poszłabyś z moimi chłopakami do kościoła, a my tymczasem zajmiemy się pisankami – zaproponowała. – Jakie to szczęście, że nie złamałaś sobie nogi… – dodała.
– Trzeba jeszcze ugotować żurek – napomniałam przed wyjściem.

Nie jestem pewna, ale chyba wszystkie cztery kucharki westchnęły zniecierpliwione, licząc na to, że wreszcie wyjdę i przestanę je kontrolować. W niedzielny poranek obudziłam się tuż po piątej. Byłam wyspana i wypoczęta. Pierwszy raz od lat mogłam spełnić swoje marzenie i pójść na rezurekcję. Zazwyczaj szykowałam święta do późnej nocy i nie miałam siły tak wcześnie wstać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w kuchni zobaczyłam gotowego do wyjścia Mariana.

– A ty dokąd? – zapytałam.
– Nie puszczę cię samej – odpowiedział rycersko. – Jeszcze byś sobie nie daj Boże, coś złamała – dodał z szelmowskim uśmiechem.

Kiedy wróciliśmy z kościoła, wszystkie cztery dziewczyny były już na nogach

Jeszcze popijały poranną kawę, ale już kręciły się po kuchni i salonie, szykując stół do wielkanocnego śniadania. Będę milczeć i się uśmiechać, nawet jeżeli ich potrawy okażą się niejadalne – poprzysięgłam sobie w duchu. Rany boskie, ten pasztet jest po prostu pyszny!

– Ale to jest naprawdę pyszne! – powtarzałam, kosztując kolejne potrawy.

I nie było w tym żadnej przesady! Wszystko było tak smaczne, że palce lizać. Faszerowane jajka Agusi wyglądały jak przekąska z najlepszej restauracji. Żurek był doprawiony idealnie. Alicji kaczka z jabłkami mogła konkurować z najwykwintniejszymi daniami. Musiałam też przyznać, że jej pasztet nie ustępuje mojemu. Po śniadaniu przenieśliśmy się na taras. Na stół wjechała okazała drożdżowa baba, dzieło Marianny, oraz puszysty sernik zrobiony przez moją Martusię. Marian z Łukaszem zajęli się kawą i herbatą. Dwa dni świąt minęły błyskawicznie. Kiedy wszyscy się rozjechali, rozejrzałam się po domu i pomyślałam, że to były chyba najlepsze święta od lat.

– Nie wiem, co sobie powinnam złamać przed Bożym Narodzeniem – zaczęłam – żeby było tak, jak w te święta.
– Nic sobie nie musisz łamać – Marian objął mnie czule. – Wystarczy, że dasz innym szansę. Od dawna mama, Alicja i dziewczynki chciały włączyć się do przygotowań. To ty nigdy nie chciałaś nikogo do tego dopuścić.
– Paradoksalnie… ten mój wypadek to szczęście w nieszczęściu. – A wiesz, że coś takiego mówiły między sobą nasze córki? Powiedziały jeszcze, że to były nareszcie prawdziwe rodzinne święta.

No tak, gdyby nie ten wypadek, nie zrozumiałabym, że nie muszę wszystkiego robić sama. Mam rodzinę, na którą mogę liczyć. Trzeba jej tylko dać szansę wykazania się. Tak oto złamana ręka okazała się cudem, który odmienił moje życie. Teraz przygotowujemy coroczny zlot rodzinny na czerwcowy długi weekend. Tym razem dzielę obowiązki sprawiedliwie. Zamierzam też odpoczywać!

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA