„Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy. Nie wiedziałam tylko, że to diabeł wcielony”

kobieta która zajmuje się cudzym psem fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
Moja siostra Monika lubiła wyolbrzymiać. Teraz też przesadzała. Miałam zabierać do siebie suczkę Funię, tylko po to żeby nasza mama mogła swobodnie opiekować się wnusią. Monika twierdziła, że pies i dziecko to złe połączenie...
/ 24.05.2021 22:20
kobieta która zajmuje się cudzym psem fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Moja siostra należy do tych kobiet, które są perfekcyjne w każdym calu. W szkole miała same piątki, skończyła studia ze świetnym wynikiem, została adwokatem i pracuje w znanej kancelarii. Wyszła za mąż, a kiedy urodziła córkę, rzecz jasna nie planowała długo zostawać w domu, bo to mogłoby podkopać jej karierę. Dlatego kiedy tylko mała Klara skończyła pięć miesięcy, zaczęło się intensywne poszukiwanie niani.

– Mówię ci, te wszystkie kobiety są okropne – narzekała do mamy, kiedy akurat wpadłam z wizytą. – Od jednej czuć było papierosy. A przecież podkreślałam w ogłoszeniu, że palaczki są wykluczone! Druga przyszła na rozmowę kwalifikacyjną w miniówce! Wyobrażasz to sobie? Jak ona chciała biegać za dzieckiem tak ubrana?

To może poślesz małą do żłobka? Przecież was stać… – powiedziałam.

Monika i mama popatrzyły na mnie tak, jakbym zaproponowała, żeby oddać Klarcię do domu dziecka.

Czy ty wiesz, co się w takich placówkach dzieje? – moja siostra wymówiła słowo „placówka”, jakby to było schronisko dla zwierząt. – Przemoc, choroby i patologie!
– Chyba przesadzasz – zaśmiałam się.
– Będziesz matką, to zobaczysz, jak to jest – Monika rozpoczęła swoją ulubioną gadkę. – Myślisz, że mnie jest łatwo oddawać dziecko pod opiekę obcej osobie? Ale muszę!

Aż się boję, co one wymyśliły…

Tak naprawdę to nie musiała, bo mój szwagier świetnie zarabiał, ale Monika zawsze lubiła przesadzać… Czas biegł nieubłaganie, a Monika wciąż szukała. W końcu udało jej się zatrudnić jakąś byłą nauczycielkę na trzy dni w tygodniu, ale to nie rozwiązywało sprawy. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mama i kazała mi przyjechać do domu.

– Mamy doskonały plan – oznajmiły mi mama i siostra. Popatrzyłam na nie podejrzliwie. Chyba nie zamierzały…
– Ja się absolutnie do opieki nad dziećmi nie nadaję! – zapowiedziałam.

Co prawda pracuję w domu, więc może udałoby mi się tak ustawić godziny pracy, ale to nie wchodziło w grę!

– W życiu bym ci nie powierzyła dziecka! – zawołała Monika. – W ogóle nie mogłabym się skupić na pracy!

Stanęło za to na tym, że Klarcią miała zająć się mama. Jak dla mnie – super. Tylko po co tak oficjalnie mnie o tym informowały?

– Chodzi o to, żebyś ty zajęła się wtedy Funią… – powiedziała mama.

Teraz to już całkiem zbaraniałam. A co miała do tego Funia? Był to stary pies naszych rodziców, malutki kundelek, który najchętniej całe dnie przesypiał na kanapie przed telewizorem.

– A czego ty się boisz? – zaatakowałam siostrę. – Że Klarcia może znaleźć psi włos w jogurciku? Przecież Funia to taki spokojny pies, muchy by nie skrzywdziła!
– Będziesz matką, to zrozumiesz – powtórzyła swoją śpiewkę Monika. – Pies to tylko pies, nigdy nie wiadomo, jak zareaguje, kiedy dziecko pociągnie go za ogon!

Nie miałam nic do gadania, więc w następnym tygodniu nastąpiła skomplikowana operacja logistyczna – ja stawiłam się rano po Funię, jej kocyki, karmę i zabawki, a Monika przywiozła do mamy Klarcię – z jej kocykami, butelkami, zabawkami i Bóg wie czym jeszcze. W duchu odetchnęłam z ulgą – pies na szczęście jest o wiele mniej absorbujący niż dziecko. Pójdę z nim na spacer i tyle, pewnie nawet nie zauważę, że mam psa w mieszkaniu.

Cyrk zaczął się już w momencie, kiedy wyszłam z Funią z domu mamy

Biedaczka, chyba myślała, że ją porywam, bo zapierała się wszystkimi czterema łapkami, aż ludzie patrzyli za nami na ulicy. Potem odmówiła wejścia po schodach na pierwsze piętro. Musiałam ją zanieść na rękach. W domu trochę odetchnęłam – w końcu co jeszcze mogła zrobić? Okazało się, że kiedy myślałam o niej jako o starym, leniwym psie, grubo się myliłam. Funia miała energii za dwoje, a już na pewno mnie biła w tej kwestii na głowę!

Miałam zamiar wykonać pilne zlecenie, więc posadziłam ją na fotelu i nawet włączyłam telewizor, żeby miała na czym zawiesić oko. Na próżno – najpierw szczekała, a potem, kiedy się zorientowała, że to nie przynosi rezultatu, wyła żałośnie, jakby ktoś umierał. Co miałam zrobić? Zamiast zajmować się swoją pracą, siedziałam na podłodze i turlałam z Funią piłkę. Potem zajęłam się przygotowaniem drugiego śniadania, więc dosłownie na chwilę spuściłam ją z oczu.

Rezultat? Pogryziony kabel. I tak dobrze, że nie był podłączony do kontaktu, bo nie wiem, co ja bym powiedziała mamie, gdyby Funię poraził prąd. Widząc, że nie wygram tej walki, postanowiłam zabrać ją na długi spacer. Liczyłam, że gdy się porządnie zmęczy, resztę dnia spokojnie prześpi. Mama nie uprzedziła mnie jednak, że na spacerach Funia dosłownie szaleje. Biegała na wszystkie strony, a ja za nią, pilnując, żeby nie wpadła pod żaden rower ani nie pobrudziła nikomu płaszcza, skacząc z radości na powitanie.

Oczywiście wszyscy się zachwycali, jaki to pełen życia piesek

Cóż, gdybym ja to wcześniej wiedziała… I choć miałam w planie zakupy, bałam się zostawić Funię przy osiedlowym sklepie, dlatego odstawiłam ją do domu, a kiedy zasnęła, wymknęłam się do marketu.

Nie było mnie może ze dwadzieścia minut. Po powrocie zastałam w domu pobojowisko: porwane na strzępy dokumenty, które zostawiłam na stole, wybebeszony kosz na śmieci i pogryzione buty. Funia siedziała spokojnie na fotelu i wyglądała, jakby nie dowierzała, że jej postępek został odkryty.

– Niegrzeczny piesek! – westchnęłam tylko, zabierając się do usuwania szkód.

Miałam jeszcze nadzieję, że kiedy Funia zje, da mi w końcu chwilę spokoju, ale gdzie tam. Jest tak przyzwyczajona do oglądania seriali z mamą, że chwyciła mnie za nogawkę i ciągnęła w stronę kanapy tak długo, aż się poddałam. Dopiero wtedy grzecznie się położyła. Chcąc nie chcąc, siedziałam z nią, bo przynajmniej miałam chwilę spokoju. Tak się zrelaksowałam, że obudził mnie dopiero niemiły zapaszek. Funia widać nie mogła się zdecydować, w którym miejscu wyrządzić jeszcze jakieś szkody, więc nasikała na dywan i zrobiła kupkę w przedpokoju…

– I jak tam moja malutka psinka? – zapytała mama, kiedy w końcu odprowadziłam Funię do domu.
– Mamo, ten pies to jakiś diabeł wcielony – powiedziałam. – W ogóle mnie nie słucha! Ja nie wiem, jak ty dajesz sobie radę z dzieckiem!
– No coś ty, Klarcia większość czasu dzisiaj przespała. To złote dziecko – zaśmiała się mama. – Ale sama wolałaś zajmować się Funią…

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA