„Zawsze twierdziłam, że starych drzew się nie przesadza. Oddałam ukochany dom synowej, co przecierpiałam, to moje”

Małżeństwo, które się przeprowadziło fot. Adobe Stock, Liubomir
„Przydomowy ogródek warzywny, sad, pole – wszystko to była nasza codzienność. Trudno nam było wyobrazić sobie życie gdziekolwiek indziej. Z perspektywy czasu, żałuję, że tak długo zwlekałam z decyzją”.
/ 16.04.2022 18:09
Małżeństwo, które się przeprowadziło fot. Adobe Stock, Liubomir

Mieszkaliśmy z mężem w naszym rodzinnym domu od ponad czterdziestu lat. Kazik wybudował go po ślubie, tam spędziliśmy najpiękniejsze wspólne lata i wychowaliśmy trójkę dzieci. Byliśmy rolnikami. Przydomowy ogródek warzywny, sad, pole – wszystko to była nasza codzienność.

Przyzwyczailiśmy się do mieszkania na wsi do tego stopnia, że trudno nam było wyobrazić sobie życie gdziekolwiek indziej. Mąż zajmował się polem i sadem, ja porannym obrządkiem i domem. Zachęcałam dzieci do nauki, bo mimo że kochałam zawód rolnika, sama chciałam dla nich lepszej przyszłości niż ciężka fizyczna praca.

Nasze dwie córki były świetnymi uczennicami. Byłam dumna, że tak dobrze sobie radzą w szkole. Od zawsze mówiły, że zostaną nauczycielkami, i tak też się stało. Władkowi szło nieco gorzej. Zdecydowanie wolał pomagać Kazikowi w polu niż odrabiać lekcje.

– Przynajmniej ktoś przejmie ziemię – kwitował Kazik.

Niespecjalnie przejmował się jego ocenami. Kiedy dzieci dorosły, było pewne, że dziewczynki wyjadą na studia do miasta, a Władek zostanie w domu. Przejął już większość prac Kazika i radził sobie doskonale. Jego życie prywatne też zaczęło się powoli układać. Zaręczył się z dziewczyną z naszej wsi.

Córki zaś wyjechały na Śląsk. Wiedziałam, że tam jest więcej możliwości zatrudnienia, ale było mi przykro, że zamieszkały tak daleko. Obie wyszły już za mąż. Alina miała dwie córeczki, a Ola była w ciąży. Dzwoniłyśmy do siebie, ale tęskniłam za nimi i chciałam widywać się z wnukami.

– Mamo, może chcielibyście z ojcem przenieść się do nas? – pytały coraz częściej. – I tak już nie pracujecie! Co was tam trzyma? Przecież nie pole.

Wiedziałam, że mają rację

Władek wkrótce miał wziąć ślub. Pewnie za chwilę pojawią się dzieci. Dom był duży, jednak trzy pokolenia pod jednym dachem to zawsze zarzewie konfliktów. Nie chciałam być teściową, która się we wszystko wtrąca.

Ale przecież to był mój dom i przypuszczałam, że trudno mi będzie oddać całkowicie stery w ręce synowej, jeśli zostanę na miejscu. Byłam pewna, że Kazik nie zechce wyjechać z naszej wsi. Jego rodzina mieszkała tu z dziada pradziada i czuł się zżyty z tym miejscem.

Aż trochę się bałam przedstawić mu ten pomysł. Jednak kiedy Władek i Renia wzięli ślub i wprowadzili się do jednego z pokoi, powiedziałam, że może czas ustąpić miejsca młodym. Wtedy Kazik przyznał, że sam myślał o tym, żeby kupić niewielkie mieszkanie na Śląsku.

Spakowaliśmy się zatem i wyruszyliśmy. Początkowo mieszkaliśmy u Alinki, ale wkrótce kupiliśmy dwupokojowe mieszkanie w bloku niedaleko. Bałam się, że będę się tam czuła jak w za małej klatce.

Jednak niespodziewanie mieszkało mi się tam lepiej niż w dużym domu. Wszystkie moje obawy, że się do tego nie przyzwyczaję, ulotniły się po tygodniu. Nie trzeba było rąbać drewna na opał, palić w piecu, odśnieżać, kosić trawy, o porannych pobudkach na obrządek nie wspominając.

Poza tym niedaleko był sklep spożywczy, park, biblioteka, dom kultury. W końcu zaczęliśmy korzystać z życia w sposób, który wcześniej wydawał nam się zarezerwowany dla innych, bogatszych ludzi.

Mieliśmy emeryturę i wreszcie czuliśmy się wolni

– Dzień dobry, witam nowych sąsiadów! – usłyszałam pewnego dnia na klatce.

– Dzień dobry! Jadwiga – przywitałam się z panią, która mnie zaczepiła. Nie miałam jeszcze okazji poznać nikogo stąd. Myślałam, że ludzie w bloku to samotnicy i niekoniecznie będą chcieli się z nami zapoznawać.

– Aniela. Miło panią w końcu poznać. Wszyscy jesteśmy bardzo ciekawi, co państwa tu sprowadza. Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale my się tu doskonale znamy. To dom emerytowanych nauczycieli. Większość z nas razem pracowała.

– O, no proszę. Nie wiedziałam, że w blokach ludzie się znają. Z przyjemnością zapoznam się z resztą.

– Doskonale. Myślę, że parapetówka byłaby doskonałą okazją.

– Parapetówka? – zdziwiłam się. Wizja zaproszenia do siebie rodzin z pięciu mieszkań trochę mnie przeraziła, ale czy miałam inne wyjście? Pani Aniela najwyraźniej nie zamierzała odpuścić. – No dobrze. To może w najbliższy weekend…

– Świetnie. Proszę się nie martwić jedzeniem, każdy coś przyniesie.

Wróciłam do domu trochę podekscytowana, a trochę wystraszona. Opowiedziałam Kaziowi o nalocie, który nas czeka w sobotę. Po oczach poznałam, że jego odczucia były podobne. Na wsi znaliśmy dobrze wszystkich sąsiadów i uważaliśmy to za dar od Boga. Zawsze każdy każdemu w czymś pomógł, doradził albo chociaż odwiedził, żeby pogadać.

W mieście czuliśmy się tak dobrze jak na wsi

W sobotę posprzątaliśmy mieszkanie, przygotowaliśmy ciasta i przekąski, a po siedemnastej spadła na nas prawdziwa sąsiedzka klęska urodzaju. Każdy przychodzący przynosił kolejne ciasto i sałatkę.

Na stole pojawiły się też nóżki w galarecie, pieczywo, wędliny i sery. No i oczywiście trochę wina. Zapowiadało się na niezłą imprezę zapoznawczą. Było głośno, wesoło i co chwila ktoś się śmiał. Dawno nie brałam udziału w tak hucznej imprezie.

Pod wieczór wpadła do nas Alinka z mężem i nie mogli się dobić do drzwi, bo nikt nie słyszał pukania. W końcu użyli klucza zapasowego i weszli do środka, patrząc z niedowierzaniem na to, co się dzieje w środku.

– Widzę, że szybko się zintegrowaliście – zaśmiała się Alina.

Owszem, tak było. Dzięki tej imprezie i kilku kolejnych u sąsiadów poznaliśmy się doskonale. Zostaliśmy w pełni zaakceptowani i chyba nawet polubieni przez wszystkich mieszkańców bloku. Teraz wymieniamy się z nimi przepisami na ciasta i wychodzimy razem na działkę, którą kupił Kazio, bo tęskno mu było za uprawianiem ziemi.

To oczywiście tylko namiastka prawdziwego rolnictwa, ale na emeryturze wystarcza. Mamy latem świeże owoce i warzywa z ogródka, no i zawsze jest gdzie urządzić grilla dla naszych nowych przyjaciół.

Dzieci i wnuki często nas odwiedzają, a my wciąż nie możemy się nadziwić, jak dobrą decyzją była przeprowadzka i jak wspaniale udało nam się odnaleźć na stare lata w nowym miejscu. 

Czytaj także:
„Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, a dziś jest obiektem mego pożądania. Pokochałem o 20 lat młodszą córkę kumpla”
„Wygrałam los na loterii, bo pokochał mnie młodszy facet. Potem zakazany owoc stracił swój smak”
„Martwię się o swoją córkę. Wypruwa sobie żyły dla niepełnosprawnego synka, ale całkiem zapomina przy tym o sobie”

Redakcja poleca

REKLAMA