Kiedy byłem dzieckiem, wszystkie ciocie prawdziwe i przyszywane rozpływały się nad moją urodą.
– Te oczka, te loczki, te dołeczki – cmokały z zachwytem.
A babcia Ela w kółko powtarzała:
– Oj, wnusiu, złamiesz niejedno serduszko.
– E tam, dorośnie, to zbrzydnie – dziadek miał podejście bardziej racjonalne.
Rosłem, rosłem – i ciągle byłem ładny
Tak przynajmniej twierdziła rodzina. Ja nie zwracałem na to uwagi. Skupiałem się na sporcie, marzyłem o karierze koszykarza. Przez całe liceum na dziewczyny nie miałem czasu. Bo rodzice powtarzali mi, że mogę trenować, dopóki mam dobre stopnie. Nie wiem, czy dziewczyny zwracały na mnie uwagę wcześniej. Ale ja ich zainteresowanie dostrzegłem dopiero w maturalnej klasie, gdy nagle zaczęły proponować mi wspólne pójście na studniówkę. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że w tych zachwytach babci i ciotek coś musi być. Oczywiście na studniówkę poszedłem sam, bo nie umiałem odmówić żadnej dziewczynie. Nikomu nie chciałem robić przykrości. Zaraz po maturze na treningu zerwałem więzadło w lewym kolanie. W koszykówkę grałem jeszcze w AZS na studiach, ale pogodziłem się z tym, że zawodowym sportowcem nie zostanę.
Na drugim roku studiów po raz pierwszy się zakochałem. Ada była wysoką blondynką, piekielnie inteligentną. Działaliśmy razem w samorządzie studenckim. Studiowała dwa lata wyżej i w ogóle na mnie nie zwracała uwagi. Choćbym nie wiem jak się starał, traktowała mnie co najwyżej jak młodszego braciszka. To Ada jako pierwsza złamała mi serce.
– Jacuś, no zjedz trochę kopytek, przecież to twoje ulubione – babcia Ela nie mogła zrozumieć, dlaczego siedzę nad stygnącym obiadem i tępo wpatruję się w ścianę. – Wnusiu, chory jesteś? Co ci?
Babcia była pierwszą osobą, której zwierzyłem się ze swoich sercowych problemów. A ona, zamiast mi współczuć, obsztorcowała mnie od stóp do głów.
– Jacuś, tak nie można! Nie chce cię, jej strata. Z twoją buzią możesz mieć każdą. Poderwij tę czy inną, a zobaczysz, ta Ada jeszcze będzie się prosić. Do roboty! Zamiast ronić łzy w talerz, zacznij się bawić.
Babcia z jej wiecznym zachwytem nad moją osobą i wiarą we mnie była naprawdę rozczulająca. Tylko że ja byłem zupełnie inny. Nie miałem w sobie nic z Casanovy. Z powodu Ady cierpiałem prawie rok. Wyleczyłem się, gdy w wakacje po trzecim roku poznałem w Jastarni Kamilę. Cicha, drobna, nieśmiała.
Zupełne przeciwieństwo Ady
Mieszkaliśmy na tym samym kempingu, ona była z koleżankami, ja z kumplami. Marek poznał jedną z jej koleżanek na plaży i zaprosił wszystkie na ognisko. Pojawiły się we czwórkę. Najbardziej pewna siebie z nich, Julia, od razu zagięła na mnie parol. Już po dziesięciu minutach przysiadła się do mnie i zaczęła zagadywać. Dużo piła. Po godzinie próbowała usiąść mi na kolanach. A ja od dłuższej chwili przyglądałem się Kamili. Siedziała z boku z tą samą butelką piwa w ręku od godziny. Chwilę porozmawiała z Krzyśkiem, a potem tylko patrzyła w ogień. W końcu grzecznie, acz stanowczo, przeprosiłem Julię i wstałem.
– Hej. Gorąco tu. Nie masz ochoty się przejść? – zapytałem Kamę.
Może to od ognia, ale wydawało mi się, że się zarumieniła. Po chwili jednak wstała i poszliśmy w stronę morza. Spacerowaliśmy ponad dwie godziny. Rozmowa kleiła się w naturalny sposób. Kamila opowiadała mi o swoich braciach, psach i marzeniach o karierze pianistki. Ja jej o niezrealizowanych ambicjach sportowych, uczelni. Nawet nie wiem jak i kiedy doszliśmy do tematów sercowych i opowiedziałem jej o Adzie. Wydawało się, że nadajemy z Kamą na tych samych falach. W ciągu następnego tygodnia spotykałem się z nią codziennie. Wciąż pamiętam ten moment, kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Nie wiem, które z nas było bardziej przejęte. Odważyłem się i wyszeptałem jej do ucha:
– Kocham cię.
Nie doczekałem się odpowiedzi, ale byłem pewien, że ona czuje to samo co ja. Przedostatniego dnia naszego pobytu na Helu zabrałem Kamę na kolację na wydmach. Miałem wino i kanapki. I przyznaję – poważne plany. Rozłożyłem koc. Piliśmy, jedliśmy.
– Kąpiemy się? – zawołałem, zrzuciłem ubranie i na golasa pobiegłem do morza.
Nie musiałem się oglądać
Wiedziałem, że Kama biegnie za mną. Pływaliśmy, całowaliśmy się, aż w końcu wziąłem ją na ręce i zaniosłem na koc. Byłem pewien, że zaraz będę ją miał.
– Zaczekaj. Jacek, proszę – Kama nagle zaczęła mnie odpychać. – Ja nie mogę. Nie.
Nie miałem pojęcia, skąd ta nagła zmiana nastroju.
– Kama. Ale czemu? Co się stało?
Kama chwilę zwlekała z odpowiedzią.
– Dziewczyny mają rację. Złamiesz mi serce. Tacy faceci jak ty zawsze tak robią…
– Dziewczyny?
Byłem zdumiony i zły.
– Julia mnie ostrzegła. Mówi, że z nią też próbowałeś, a jak ci dała kosza, to poszukałeś łatwiejszej ofiary. Julia się zna na facetach…
Kama zaczęła się nerwowo ubierać. A ja nie wiedziałem, czy płakać, czy się śmiać. Najwyraźniej Julka nie mogła znieść, że wybrałem jej koleżankę. I postanowiła się zemścić. I to na dodatek bardzo skutecznie. Starałem się jeszcze sprawić, żeby Kama zmieniła zdanie. Nic z tego. Do Warszawy wróciłem z po raz kolejny złamanym sercem. Moją pierwszą kobietą została Beata. Zrobiliśmy to na imprezie, oboje byliśmy pijani. Już po wszystkim doszedłem do wniosku, że było jak na rozgrzewce przed koszykówką. Takie trochę inne ćwiczenia fizyczne. Zanim poznałem Jagnę, byłem jeszcze zakochany dwa razy. Przynajmniej wydawało mi się, że byłem. Magda zostawiła mnie po pół roku dla starszego od nas o 15 lat bogatego przedsiębiorcy.
– Wybacz, ale taka okazja może mi się już nie trafić. Jesteś słodki, ale na razie nie masz nic. Powodzenia – pożegnała mnie.
Z Anią nawet razem zamieszkaliśmy
Przedstawiłem ją rodzinie.
– Wiesz, mógłbyś lepiej wybrać. Ta dziewczyna ma takie krzywe nogi – babcia kręciła nosem, ale i tak widziałem, że się cieszy, że wreszcie kogoś mam.
Skończyło się jak zwykle. Ania poznała kogoś „bardziej obiecującego”. Uznałem, że życie kawalerskie pasuje mi najbardziej. Zacząłem rozkręcać własną firmę i postanowiłem tylko na tym się na razie skupić. Pracowałem, grałem z kolegami w kosza, zwiedzałem świat. I byłem szczęśliwy. Albo tak mi się przynajmniej zdawało. Powoli moi koledzy zaczęli zakładać rodziny. Byłem świadkiem na ślubie Marka, potem trzymałem do chrztu jego córkę. Nagle okazało się, że jestem ostatnim singlem wśród przyjaciół. Zaczęła mi doskwierać samotność. I wtedy w moim życiu zjawiła się Jagna.
– Przepraszam, ale ja się bardzo spieszę. Proszę, proszę mnie przepuścić – kobieta z walizką na kółkach i w wielkim kolorowym szalu przepchnęła się przede mnie do taksówki na Okęciu. – Rozumie pan, prawda? Dziękuję – dodała już z tylnego siedzenie mercedesa. – W sumie, jeśli jedzie pan do centrum, to mogę pana podwieźć – zreflektowała się. – To co, jedzie pan? Wracałem ze spotkania z Rzeszowa i trochę się spieszyłem do firmy, więc pokornie wsiadłem do auta.
– Dziękuję – wybąkałem, choć w sumie to była moja taksówka.
Wysiadłem na Placu Bankowym. W ostatniej chwili kobieta w szalu zapytała o mój numer telefonu.
– Chyba wiszę panu kolację – uśmiechnęła się zalotnie.
Bałem się takich kobiet, ale jednocześnie mnie fascynowały. Grzecznie podałem numer. Zadzwoniła jeszcze tego samego dnia wieczorem. Umówiliśmy się na piątek. Nie marnowaliśmy czasu. Zaraz po kolacji wylądowaliśmy w jej mieszkaniu w łóżku. Przez kilka tygodni nie mogliśmy się sobą nasycić. Każdą noc spędzaliśmy razem.
– To się robi skomplikowane, takie bieganie między dwoma mieszkaniami. Może zamieszkamy razem – zaproponowałem w końcu.
Wydawało mi się, że to poważny krok, nowy etap, ale Jagna tylko cmoknęła mnie w policzek i krzyknęła:
– Super, czemu nie – i już jej nie było.
Zamieszkaliśmy razem tydzień później
Jagna po prostu zjawiła się u mnie ze stertą walizek i tobołków. I od razu zaczęła się rządzić. Przestawiać meble, malować ściany. Byłem tak szczęśliwy, że pozwalałem jej na wszystko. Poznałem rodziców Jagny, bardzo fajnych ludzi. I jej rodzeństwo. Z czasem czułem się już jak członek rodziny. „Teściowa” dzwoniła czasem w połowie tygodnia z prośbą, żeby wpaść i jej pomóc z komputerem, bo „Tadzik (jej mąż) to nie ma cierpliwości”. W następną Wigilię musieliśmy odwiedzić i moją rodzinę, i Jagny. Wtedy zostałem przedstawiony jej ciotkom i wujom. Moi bliscy też zaczęli traktować Jagnę jak członka rodziny. Babcia na niedzielny obiad specjalnie dla niej piekła sernik, choć wszyscy inni woleli szarlotkę. Jagna była ze mną na weselu mojego kuzyna. Ja na przyjęciu zaręczynowym jej brata. Razem trzymaliśmy do chrztu córeczkę siostry Jagny. Byłem pewien, że to jest poważny związek. I tylko zastanawiałem się, czy to już ten moment, że powinienem się oświadczyć.
Odwiedziłem kilku jubilerów, ale nie umiałem się zdecydować. W ogóle nie byłem pewien, czy Jagna tego oczekuje. I czy jak wyskoczę z tymi oświadczynami, to mnie nie wyśmieje. Po trzech latach razem w ogóle jej nie znałem. Nie miałem pojęcia, czy moja partnerka tak naprawdę chce założyć własną rodzinę. I czy uważa, że do tego potrzebny jest ślub. Kilka razy próbowałem zacząć rozmowę na ten temat, ale nigdy mi się nie udało. Okazało się, że Jagna widzi nasz związek zupełnie inaczej niż ja. Trochę później dowiedziałem się, że gdy ja snułem plany o małżeństwie, dzieciach i wspólnej starości – Jagna zastanawiała się, jak się wyplątać z naszego związku. Najwyraźniej nic mądrego nie wymyśliła, bo któregoś dnia po kolacji (ciągle pamiętam, że podałem makaron z pesto) po prostu oświadczyła, patrząc w brudny talerz:
– Jacek. To koniec. Odchodzę. Nie jestem z tobą szczęśliwa. Było miło, jesteś słodki i kochany, ale ja chyba szukam czegoś innego.
Nie zachowałem się z godnością
Błagałem ją. Pytałem, jak mam się zmienić, co zrobić, żeby nie odchodziła. Nie wiedziałem, że Jagna ma już innego faceta. Spotykała się z nim od kilku tygodni. Dowiedziałem się o tym trzy dni potem od Marka.
– Widziałem ich razem. Ale nie wiedziałem, jak ci powiedzieć. Byłeś taki zakochany. Opowiadałeś o waszych przyszłych dzieciach, domku w Bieszczadach… Przepraszam.
– Jacuś, a gdzie Jagna? Chora? – zaniepokoiła się babcia, gdy na niedzielnym rodzinnym obiedzie zjawiłem się sam.
Coś mruknąłem pod nosem. Wiedziałem, że najtrudniej będzie mi wyznać prawdę babci. Znowu ją rozczaruję. Ona ciągle wierzyła, że za jej pięknym wnusiem kobiety po prostu szaleją i ustawiają się do niego w kolejce. Jak miałem jej powiedzieć, że jestem totalnym nieudacznikiem?
– Nie, nie jest chora. Wiesz, babciu, my trochę musimy od siebie odpocząć. Złapać perspektywę – jąkałem się.
Czułem na sobie wzrok całej rodziny.
– Zostawiła cię, tak? – babcia jak zwykłe najszybciej zorientowała się w sytuacji; i natychmiast przystąpiła do kontrataku. – I dobrze. Krzyżyk na drogę. Niech sobie idzie. Sama nie wie, co straciła. Nigdy nie lubiłam tej dziewczyny. Nie zasłużyła na ciebie.
Uciekłem do łazienki. Chciało mi się wyć. Ale wiedziałem, że przy babci nie mogę. Całe dzieciństwo powtarzała mi, że chłopcy nie płaczą. Nie zrozumiałaby.
– Jacuś, wszystko dobrze? – do łazienki zapukała mama.
Wpuściłem ją
Mama była inna niż jej teściowa. Nigdy jej nie powiedziała, że tacie zdarza się płakać na romantycznych filmach.
– Synek, będzie dobrze. Wszystko się ułoży, jeszcze poznasz miłą dziewczynę. I zapomnisz o Jagnie – mama chciała dobrze, ale oczywiście w tamtej chwili nie byłem w stanie jej uwierzyć.
Przez następne tygodnie chodziłem jak zombie. Każdego dnia chciałem posprzątać wszystkie ślady po Jagnie i zaraz dochodziłem do wniosku, że nie mogę, bo przecież ona lada chwila wróci. Pogodziłem się z tym, że z Jagną to naprawdę koniec, dwa miesiące później. Przemeblowałem mieszkanie, wyrzuciłem jej ulubiony kubek z kotkiem i szczoteczkę do zębów. Przemalowałem sypialnię na biało. Nienawidziłem tego fioletu, przy którym upierała się Jagna. Po roku zorientowałem się, że jestem już z Jagny wyleczony. Ale inne kobiety ciągle mnie nie interesowały. Żony kolegów próbowały mnie w kółko swatać.
– Jacek, takie ciacho jak ty nie może być samo – powtarzały.
I umawiały mnie z samotnymi koleżankami na randki. Chodziłem na nie, żeby nie wyjść na buca. Ale na żadnej nie zaiskrzyło. W końcu moje koleżanki dały sobie spokój. Alicję poznałem miesiąc temu. Wiem, że i babcia, i mama, i żony kolegów od razu by uznały, że to nie jest kobieta dla mnie. Starsza ode mnie o trzy lata i samotnie wychowuje siedmioletniego syna. Pracuje w fundacji broniącej praw zwierząt, chodzi w bojówkach, na głowie ma dredy. I jest absolutnie fantastyczną osobą. Fundacja, w której pracuje Alicja, zleciła mojej firmie stworzenie serwisu internetowego. Gdy Ala weszła do mojego pokoju, po raz pierwszy od dawna coś we mnie drgnęło. Odruchowo wciągnąłem brzuch i poprawiłem włosy. Spotykaliśmy się prawie codziennie, ale tylko służbowo. Ciągle obiecywałem sobie, że następnym razem zaproszę ją na piwo czy kolację, ale wciąż to odkładałem.
Sam nie wiem, czego się bałem
Że mnie wyśmieje? Albo co gorsza zgodzi się, a potem mnie zostawi?
– Strona gotowa. Moim współpracownikom bardzo się podoba. Bardzo dziękuję. Do zobaczenia – Alicja podała mi rękę.
Miałem wrażenie, że trochę się ociąga, jakby na coś czekała. Nie zrobiłem nic. Choć wiedziałem, że to moja ostatnia szansa. Po prostu stchórzyłem. Potem wściekły na siebie wróciłem do domu. Otworzyłem butelkę whisky, zacząłem pić i użalać się nad sobą. Nagle usłyszałem dźwięk esemesa: „Wiem, że chciałeś mnie zaprosić na piwo. Nie wiem, czego się boisz. Może mi opowiesz? Bo masz szczęście, trafiłeś na feministkę. Więc to ja cię zapraszam. Jutro o 20 w tym pubie koło twojego biura? Staś idzie na noc do kolegi”. Nie wahałem się ani chwili. „Jasne. Do zobaczenia!” – odpisałem.
Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidłowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”