„Zawsze miałam dobry kontakt z synem. Skończył się, gdy poznał tę wredną flądrę i postanowił się z nią ożenić”

kobieta która nie lubi narzeczonej syna fot. Adobe Stock, fizkes
Nawet nie zauważyłam, kiedy z matki kumpelki zmieniłam się we wrednego babsztyla, wtrącającego się w życie syna.
/ 24.05.2021 16:56
kobieta która nie lubi narzeczonej syna fot. Adobe Stock, fizkes

Dowcipy o wrednych teściowych do niedawna mnie śmieszyły. Zastanawiało mnie, czemu te wszystkie wtykające nosy w nieswoje sprawy mamuśki nie zajmą się sobą? Sama mam syna, Antka, i chociaż zawsze byliśmy ze sobą blisko, nigdy nie ingerowałam w jego życie prywatne. Nawet jeśli nie podobała mi się jakaś jego dziewczyna, czy nie akceptowałam jakiegoś pomysłu syna, starałam się nie wtrącać. Antek doceniał mój takt, zresztą czasem się śmiał, że jestem dla niego czasem bardziej kumpelką niż mamą. Może dlatego, że urodziłam go jeszcze na studiach i zabierałam go ze sobą niemal wszędzie? W góry, nad morze, czasem nawet na wykłady.

Z jego ojcem rozwiodłam się tuż przed siódmymi urodzinami Antka i od tej pory chowam go sama. Fajnie się dogadujemy, mamy wiele wspólnego. Syn jeszcze do niedawna mieszkał ze mną, ale po skończeniu studiów wyprowadził się. Matczyne serce trochę zabolało, ale rozumiałam. Miał swoje życie...
Niedługo później zaczął mi opowiadać o jakiejś blond Alinie.
– Tym razem to coś poważnego, mamo. Czuję to – powiedział mi przez telefon.

Zaprosiłam ich na kolację. Pojawili się punktualnie, on rozpromieniony, ona taka banalnie pusta. „Głupiutkie, chociaż słodkie stworzenie” – oceniłam po kilku minutach rozmowy, ale syn wyglądał jak zauroczony. Dosłownie spijał słowa z ust tej całej Alinki, tymczasem ona siedziała rozchichotana, paplając coś o przecenach w centrum. Kiedy na moment zostałam z synem sama, nie musiałam nawet pytać, czy to naprawdę coś aż tak poważnego. Wszystko powiedział mi jego wzrok.
Parę tygodni później Antek oznajmił mi, że oświadczył się Alinie, a ona wprowadziła się do niego.
– I właśnie dlatego chyba nie możesz na razie wpadać na te nasze tradycyjne, sobotnie śniadania, mamo. No wiesz, głupia sprawa, ale…

Przerwałam mu machnięciem ręki, zapewniając, że rozumiem. W końcu sama jeszcze nie tak dawno byłam młoda i zakochana… „Chcą się sobą nacieszyć, droga wolna” – nie widziałam problemu. Po prostu w sobotnie poranki, zamiast biec do syna z bagietkami, słojem zupy i pastą serową, zaczęłam chodzić na basen. Antek chyba głupio się czuł, bo stale mnie za to przepraszał.
– To był taki nasz rytuał, a teraz widzimy się tak rzadko – zamartwiał się kiedyś w rozmowie telefonicznej.
Powiedziałam mu, żeby tak nie dramatyzował i dodałam, że przecież nie chciałam go wychować na maminsynka. Roześmiał się i więcej nie poruszał tematu naszych śniadań.

Z czasem okazało się jednak, że odkąd syn zaręczył się z Aliną, rezygnujemy niemal ze wszystkich naszych rodzinnych tradycji. Sobotnie śniadania przełknęłam jeszcze gładko. Ale kiedy syn powiedział, że nie jedzie ze mną na narty, zrobiło mi się naprawdę głupio. Od dziesiątych urodzin Antka jeździliśmy razem poszusować, a teraz wyglądało na to, że kolejna nasza rodzinna tradycja weźmie w łeb!
– Mamo, no nie dam rady – tłumaczył się Antek, kiedy spotkaliśmy się na imieninach mojej siostry. – Udało nam się z Aliną zgrać urlopy, chcemy wyskoczyć do Portugalii – usłyszałam od syna.
Siostra poradziła mi, żebym dała młodym spokój.
– Ledwo się zaręczyli, niech się sobą cieszą – powiedziała.
– Ale czy ja im przeszkadzam cieszyć się sobą?! – uniosłam się. – Wręcz przeciwnie, w ogóle teraz Antka nie widuję! – wybuchłam.

Bo rzeczywiście ostatnio odpadły nasze wieczory filmowe, wspólne wypady na działkę, grille na moim tarasie. Nie jeździliśmy już razem ani do ośrodka jazdy konnej ani na basen. Syn dzwonił do mnie często, ale odkąd poznał tę Alinę, widywałam go od wielkiego dzwonu. Czułam się odstawiona na boczny tor, a sprawy szły zupełnie nie po mojej myśli.
Ledwie po półrocznych zaręczynach syn oznajmił, że bierze z Aliną ślub.
– Nie chcemy żadnej kościelnej uroczystości, wystarczy nam szybka, w urzędzie stanu. Załatwiliśmy formalności, pobieramy się we wrześniu – usłyszałam.

Początkowo biłam się z myślami. „Zaprotestować? Przecież nie lubiłam tej Aliny. Milczeć? Ale jak to? Pozwolić złapać syna jakiejś pierwszej lepszej harpii, którą zna niecały rok?”. Postanowiłam, że tym razem powiem mu, co myślę.
– Poczekaj jeszcze z tym ślubem, Antuś  – zaczęłam delikatnie.
– Myślałem, że lubisz Alinę? – zapytał.
– Przecież nie mówię, że nie lubię – skłamałam. – Tylko skąd ten pośpiech?
– Kochamy się, na co mamy czekać? – zdziwił się syn, dodając, że jego decyzja jest przemyślana.

Zagryzłam zęby i cóż… Cierpiałam w milczeniu

Ślub był śmiesznie wypruty z wszelkiej wzniosłości, wręcz urzędowy. „Chciałam dla mojego jedynaka ceremonii kościelnej, morza kwiatów, jakiejś magii, ale w końcu to ich decyzja” – westchnęłam.
Z podróży poślubnej do Grecji syn nie zadzwonił, co bardzo mnie ubodło.
Słowem się nie odezwał, wyobrażasz to sobie?! – żaliłam się siostrze przez telefon. – Dostałam jedynie suchego
SMS-a z informacją, że dotarli na miejsce i na domiar złego napisała go ona!

Wrócili opaleni, roześmiani. Syn przywiózł mi jakieś greckie słodycze i kupione na plaży korale, ale i tak miałam żal, że ostatnio całkiem mnie zaniedbał. Postanowiłam, że przestanę go prosić
o spotkanie, skoro nie ma dla mnie czasu. Postanowienie to jedno, a serce matki tęskni...
Któregoś popołudnia ugotowałam gar pomidorowej i wybrałam się z nim do mieszkania młodych.
– Mama? – zdziwił się syn, otwierając drzwi.
– Umawialiśmy się na dzisiaj? – wysyczała synowa.
– Nie wiedziałam, że muszę się umawiać z własnym synem – syknęłam i weszłam do mieszkania jakby nigdy nic.

Syn chwilę później się ożywił i pogadaliśmy sobie jak za dawnych lat. Tylko Alinka coś markotna była. Poczułam złośliwą satysfakcję i postanowiłam, że z przekory będę ich nachodzić częściej.
Od tej pory wpadałam do ich mieszkania popołudniami, czasem rano. Syn nie miał nic przeciwko, ale ją doprowadzałam do szału. Za każdym razem, kiedy się pojawiałam, synowa posyłała mi niechętne spojrzenie i naburmuszona siadała w salonie, nie zaszczycając nas nawet słowem. Sytuacja robiła się nieprzyjemna, ale mówiłam sobie, że robię to dla syna. „Wiadomo, że Antek tęsknił za matką, nawet jeśli się do tego nie przyznawał” – myślałam.

Któregoś dnia wpadłam do nich w sobotę rano. Dzwoniłam i dzwoniłam, ale nikt nie otwierał, więc otworzyłam sobie własnym kluczem. Szum wody z prysznica od razu mnie uspokoił. „To dlatego nie otwierali” – pomyślałam. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kawę, kiedy drzwi od łazienki się otworzyły i wybiegła z nich Alina, a za nią mój syn, oboje nagusieńcy, jak ich bozia stworzyła!
– Mama?! – syn zdążył zasłonić się ręcznikiem, ale synowa świeciła wdziękami na środku przedpokoju.
Przytyłaś. Jesteś w ciąży? To by tłumaczyło twój ciągły zły humor – docięłam jej, zanim zniknęła w łazience, histerycznie krzycząc, że tak dalej być nie może.
– Jak mama tu weszła? – syn wyglądał na rozjuszonego, dawno nie widziałam go w takiej furii.
– Własny klucz przecież mam – wyjaśniłam spokojnie, a Antek na to, żebym zaraz mu go oddała!
No to rzuciłam mu te klucze na szafkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Daj spokój z tym babsztylem!

Chyba ze dwa tygodnie albo i więcej minęło, kiedy się w końcu do nich odezwałam. Tym razem synowa grzecznie zaprosiła mnie na obiad, dodała nawet, że specjalnie dla mnie zrobi kaczkę z jabłkami. Obiecałam, że przyjdę, w końcu stęskniłam się za synem. Umówiliśmy się na czternastą, ale jakoś wyjątkowo się tamtego dnia nudziłam, więc pojawiłam się w mieszkaniu syna wcześniej. Już miałam zadzwonić, kiedy zobaczyłam, że drzwi są uchylone. „Pewnie Antek wyskoczył do sklepu i nie zamknął, zawsze tak robił, co kiedyś doprowadzało mnie do szału” – pokiwałam głową, wchodząc do środka. Synowa była w kuchni. Rozmawiała przez telefon, nie zdając sobie sprawy, że jestem
w środku i ją słyszę.
– Zaprosiłam ją, a co miałam zrobić? – mówiła do słuchawki. – Daj spokój z tym babsztylem! Wtrąca się we wszystko, nachodzi nas, krytykuje, obraża mnie, podtyka nam obiadki, zwariować można! Czy ta baba nie ma własnego życia?! Żadnych ambicji, zainteresowań?! Antek mi kiedyś opowiadał, że jego matka jeździ na nartach, pływa, ma wielu znajomych, ale chyba mi kit wcisnął! Bo ona jedno, co robi, to zatruwa nam życie! – usłyszałam.

Wycofałam się, bliska łez z upokorzenia. „Jak ona o mnie mówi, ta smarkata?! Jakbym była jakimś babsztylem z piekła rodem” – myślałam. „Ja nie mam zainteresowań? Przecież pływam, jeżdżę na rowerze, na nartach...” – wyliczałam i nagle zdałam sobie sprawę, że odkąd syn się ożenił, zarzuciłam moje hobby i zamieniłam się w jedną z tych upiornych mamusiek, które wtykają nos w życie dzieci. A na basenie byłam ostatnio dwa miesiące temu…

Do syna zadzwoniłam z taksówki
– Wybacz, Antuś, ale dzisiaj do was nie dotrę. Znajomi zaprosili mnie na działkę i chciałabym skorzystać... – skłamałam.
„Czas zacząć żyć własnym życiem” – powiedziałam sobie.

Czytaj także:
„Zostawiłem rodzinę dla mężczyzny, gdy syn miał 5 lat. Chciałbym wrócić do jego życia, ale on ciągle mi nie wybaczył”
„Wyjechała do Niemiec, żeby zapewnić synowi lepsze życie. Ale zamiast w pracy w biurze, skończyła jako prostytutka”
„Zostałam babcią w wieku 40 lat. Córka chce, żebym zajmowała się wnukiem, ale ja nie chcę wracać do pieluch”

Redakcja poleca

REKLAMA