Zawsze dużo pracowałam. Najpierw w szkole, potem w domu, zajmując się młodszym rodzeństwem. Odbierałam ich z przedszkola, przygotowywałam im obiad. Rodzicom też, bo wracali z pracy późno, zmęczeni. Sprzątałam, prałam. Jako siedmiolatka potrafiłam nastawić pranie we frani, bo taką pralkę wtedy mieliśmy. Szkoła, dom, szkoła, dom, mało czasu miałam na coś innego, na zabawy z koleżankami. Pamiętam głównie zabawy z bratem i siostrą, które dla mnie były nudnym obowiązkiem.
Byłam w trybie zadaniowym non stop
Nauka nie szła mi tak lekko i przyjemnie jak innym. A kiedy moje rodzeństwo poszło do szkoły, musiałam do własnych lekcji dołożyć też pomaganie im w nauce. Tata był wykończony zmianami po dwanaście godzin w fabryce, zresztą nie miał głowy do nauki, jak zawsze powtarzał. Kiedy zaś widziałam zmęczony wzrok mamy, sama mówiłam, że się zajmę tym czy tamtym. W ten sam tryb wskoczyłam, gdy znalazłam pracę. Wybrałam księgowość, bo byłam skrupulatna i dokładna. Sprawdzałam wszystko po trzy razy, żeby mieć pewność, że nie nabrużdżę komuś w papierach. Ale byłam też szybka, więc klienci i szefostwo to doceniali. Niestety, zazwyczaj nie premią, lecz dołożeniem mi roboty. Pomagałam młodszym stażem kolegom albo tym, co wyjeżdżali na wakacje, sama nie pozwalając sobie na taki luksus. Co roku odbierałam ekwiwalent za urlop, obiecując sobie, że w przyszłym roku już na pewno pojadę na jakąś fantastyczną, gorącą wyspę, a rok później słuchałam jęczenia szefa, że jak on sobie beze mnie poradzi… I odkładałam marzenia na potem, a kiedy owo „potem” nadchodziło, znowu przesuwałam je w czasie.
Miałam tylko jedną przyjaciółkę, bo jedynie Iwona nie uciekła ode mnie. Reszta, zniecierpliwiona, że wiecznie pracuję i nie mam dla nich czasu, po prostu stopniowo się wykruszała. Właściwie przyjmowałam to z ulgą, bo zawalona kolejnymi dokumentami, fakturami, zeznaniami podatkowymi nie miałam siły, by słuchać o cudzych problemach i służyć radą czy pociechą. Wystarczy, że rodzeństwo do mnie wydzwaniało, gdy zdarzyła się kolejna tragedia typu „sąsiad nas zalał”. Iwona rozumiała, gdy zakopywałam się na kilka tygodni w robocie, bo któraś z dziewczyn znów wzięła zwolnienie na dziecko i ktoś musiał wykonać jej pracę. Po prostu wpadała wieczorem z pizzą, którą jadła i patrzyła, jak sprzątam, składam pranie czy prasuję.
W końcu się zmartwiła
– Ty wiesz, że ja nigdy nie widziałam cię w bezruchu – zauważyła któregoś dnia.
– Tak? – zdziwiłam się uprzejmie.
– Tak. No, pomijając szkołę. Na lekcjach albo notowałaś, albo siedziałaś tak skupiona, że mogłaby bomba wybuchnąć obok ciebie, a ty byś nie uroniła ani jednego słowa z nauczycielskiej krynicy mądrości…
Miała rację. Byłam pilną uczennicą, bo wiedziałam, że nie będę mieć czasu na powtórki materiału w domu, więc chciałam zapamiętać jak najwięcej na lekcji.
– Lubię być w ruchu – wzruszyłam ramionami.
– Ja też, dlatego biegam. A ty? Kiedy wyszłaś na spacer? Tak po prostu, nie do sklepu, nie żeby coś załatwić w urzędzie. Na spacer, dla przyjemności.
– Oj, Iwona, wiesz, że nie mam…
– Czasu, wiem, nigdy go nie masz. Pogodziłam się z tym, to twój specyficzny urok, ale przesadziłaś. Nie odpoczywasz. Nigdy. Wiecznie coś robisz. Pewnie nawet przez sen rozwiązujesz jakieś księgowe zagadki. Mówię to, bo się o ciebie martwię. O twoje zdrowie. Żeby organizm porządnie się zregenerował, potrzebuje czegoś więcej niż pięciu godzin snu na dobę. Anka, musisz odpocząć! Zobacz, jak wyglądasz – zaciągnęła mnie do lustra i zapaliła ostre, górne światło. – Sama skóra i kości, bo jesz mało i byle co. I proszę cię, nie dawaj mi dzisiejszej pizzy za przykład. To też cieszenie się życiem, a ty ledwie ugryzłaś jeden kawałek. Worki pod oczami, cera tak blada, że mogłabyś robić za wampira. Kocham cię, uwielbiam, ale ty samej siebie chyba nie znosisz, bo to, co sobie robisz, jest chore. A twój szef powinien zostać skazany za to, że orze tobą jak wołem, zamiast raz na dziesięć lat udzielić urlopu, ba, wykopać cię na niego, zanim zatyrasz się na śmierć.
– Oj, Iwonka…
– Anka! – huknęła. – Od dzieciństwa odrabiałaś pańszczyznę za innych. Pomagałaś w domu, jasne, każdy pomagał, ale ty właściwie wyręczałaś rodziców. To nie ty powinnaś być matką i ojcem dla swojego rodzeństwa, nie ty powinnaś być gospodynią w waszym domu. Po takim dzieciństwie wpadłaś w jakiś amok. Na studiach nikt nie robił notatek, bo wszyscy kserowali je od ciebie, nie, poprawka, ty im kserowałaś. W pracy robisz za trzech, bo ktoś choruje, ktoś jest na urlopie, ktoś się żeni… A czy ktoś kiedyś wziął twoich klientów? Nie, nie musiał, bo ty chodzisz do pracy nawet z smarkami do kolan!
Dało mi do myślenia
Głównie jej złość. Była na mnie wściekła. Nie spałam całą noc, zastanawiając się nad jej słowami. Faktycznie. To, że byłam etatową niańką dla rodzeństwem, dziś by nie przeszło. Dzisiaj nikt nie oddałby trzylatka i czterolatka pod opiekę siedmiolatce. Ośmiolatka zwykle nie potrafi robić dwudaniowych obiadów i nie musi tego robić. Znajomi ze studiów dzielą się notatkami, a nie zwalają wszystko na jedną osobę. W pracy też jest raczej „ty mi dziś, ja ci jutro”, ale nie w moim przypadku. Rzeczywiście, Iwona słusznie się wkurzała. Całe życie daję się wykorzystywać. Bez protestu, bez jednej buntowniczej myśli. To nie jest normalne...
Nad ranem stanęłam przed lustrem i znowu musiałam przyznać rację Iwonie: wyglądałam jak upiór. Nic dziwnego, nie wysypiałam się i nie malowałam, bo szkoda mi było czasu na makijaż. Nie dziwota, że nie znalazłam też czasu na rozejrzenie się za mężem. Moje związki kończyły się, zanim na dobre się zaczęły. Zresztą przy moim nastawieniu, wychodząc za mąż, pewnie tylko dołożyłabym sobie roboty, zamiast zyskać wyrękę. Teraz albo nigdy, pomyślałam. Miałam trzydzieści osiem lat. Jeśli nie teraz… to kiedy? Aż się zestarzeję? Poprawka, pewnie wcześniej umrę z wyczerpania. Kontrolę przejął mój instynkt samozachowawczy.
Zadzwoniłam do pracy i wzięłam urlop na żądanie. Po raz pierwszy w życiu. Szef o mało zawału nie dostał przy telefonie. Pytał, czy to absolutnie konieczne.
– Tak – potwierdziłam.
I natychmiast się rozłączyłam z obawy, że jak zacznie mnie przekonywać, to ulegnę. Jak mnie wkurzała ta bezczynność! Umówiłam się do fryzjera i kosmetyczki. Czekając na wizyty, przeszłam się po galerii. Zaszalałam i kupiłam sobie dwa kobiece sweterki oraz botki na obcasie, piękne, choć niepraktyczne. Poczułam się jak rozrzutnica, a potem było tylko gorzej… U fryzjerki myślałam, że zwariuję. Kobieta dwie godziny zajmowała się moimi włosami. Przeczesywała go z prawej na lewo, z lewej na prawo, do góry, ucinała niewidoczny włosek, i powtarzała zabawę od początku. Miałam ochotę wrzeszczeć. I natychmiast uciec z fotela, wpaść do biura i dorwać się do moich ukochanych, znajomych ksiąg. Rozumiałam je i miałam wrażenie, że one rozumieją mnie, lepiej niż ludzie. Chciałam do nich wrócić, ale potem przypomniałam sobie, jak wyglądałam rano…
Zamknęłam oczy i starałam się uspokoić. U kosmetyczki przeżyłam powtórkę z rozrywki. Najgorzej było, kiedy nałożyła mi maskę na całą twarz i kazała poleżeć dwadzieścia minut. Mało nie oszalałam, przez blisko pół godziny tylko leżąc i nic nie robiąc. A paznokcie? Miałam wrażenie, że cyzelują mi je trzy dni! Nie miałam pojęcia, co zrobić z resztą dnia. Zwykle o tej porze piłam kolejną kawę i zabierałam się za kolejną porcję roboty. Zadzwoniłam do Iwony.
– Weź mnie nie denerwuj. Ja mam dziś tyle pracy, że nie wiem, w co ręce najpierw włożyć. Idź, dziewczyno, do kawiarni, kawę wypij, ciacho zjedz, książkę kup i poczytaj. Ciucha kup, tak, jeszcze jednego. Wycieczkę zarezerwuj. Aha, i jestem z ciebie dumna! Pa! – zawołała i się rozłączyła.
Zrobiłam, jak radziła
Kupiłam książkę i usiadłam w kawiarni, by poczytać, choć ciężko mi się było skupić na treści. Od dawna nie czytałam dla przyjemności, a kiedyś sprawiało mi to radość. Każdą wolną chwilę, jeśli tylko taką miałam, spędzałam na czytaniu. A od paru lat… nic, ani jednej kartki. To wtedy stwierdziłam ostatecznie, że jest ze mną źle. Nie miałam żadnego hobby. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz coś sprawiało mi frajdę.
Niedobrze, Anka. To ostatni moment, żeby się zmienić. Wstąpiłam więc do biura podroży i kupiłam wycieczkę do Grecji. Na trzy tygodnie. W końcu miałam odłożone pieniądze za ekwiwalenty urlopowe, które miałam „kiedyś” przeznaczyć na wakacje życia. Oto nadchodziły. W tym roku nie przełożę urlopu. Tu było zimno, mokro i buro, a tam ciepło i słonecznie, więc tam chciałam się znaleźć, choć nie wiedziałam, czy odnajdę się w miejscu, gdzie tak długo nie będę miała nic konkretnego do roboty. W pracy podobno zaczęły chodzić plotki o tym, że albo jestem w ciąży, albo ciężko chora. Bo nigdy nie opuściłam jednego dnia pracy, przez te czternaście lat tylko zasuwałam. I nagle… znalazłam się na rajskiej wyspie, bez żadnych obowiązków. Mogłam spać po dwanaście godzin, gdybym chciała. Jeść, na co miałam ochotę, a nie to, co było pod ręką. I to jedzenie było przepyszne! Miało smak jedzenia, a nie trocin wyplutych z automatu. Owoce ociekały sokiem, który kleił mi brodę i ręce. Obiady były pełne kolorowych warzyw i gdyby nie ograniczona pojemność żołądka, pochłaniałabym ze cztery dziennie.
Ograniczoną pojemność miały też moje ubrania, które zrobiły się przyciasne. Dla wielu kobiet byłaby to tragedia, a ja się cieszyłam, że przytyłam. Już nie wyglądałam jak wieszak, na co wcześniej nie zwracałam uwagi. Dopiero tu zaczęłam się zastanawiać, gdzie się podziała reszta mojego ciała. Dzięki apetytowi i Grecji pojawiły się biust i pupa, a brzuszek zrobił się miło miękki. Za to worki pod oczami, które chciałam już zmniejszać operacyjnie, zaczęły same znikać! I zmarszczki jakby mi się wyprostowały. Sen na spółkę z dobrym odżywianiem naprawdę działają cuda. Oczywiście odpoczywanie wcale nie było takim prostym zajęciem. Z początku miałam wyrzuty sumienia, że zbijam bąki, zamiast być wydajną i przydatną.
Ciągle myślałam, że to niestosowne, niemal grzeszne, tak nic nie robić, nic konstruktywnego dla innych, tylko się relaksować. Uczyłam się wypierać te myśli, tłumacząc sobie, że przecież robię coś ważnego. Dla mojego ciała i umysłu. Że wreszcie przestały mnie boleć stawy i kręgosłup, zmęczone siedzeniem przy biurku w jednej pozycji. Spacerowałam brzegiem plaży bez celu, czasem śmiejąc się sama do siebie, jak wariatka, ale co tam.
Zaczynałam odkrywać piękno nicnierobienia
Nigdy w życiu nie spędzałam tyle czasu na sprawianiu sobie przyjemności. Zwiedzałam zabytki, jeśli mi się chciało. Jeśli miałam ochotę, piłam wino z nieznajomymi w barze i śpiewałam w trybie karaoke. A jeśli tak zadecydowałam, po prostu gapiłam się w niebo. To było niesamowite: leżeć, czuć na twarzy ciepło słońca, na zmianę z delikatnymi powiewami wiatru, słyszeć szum fal… i nie musieć wstawać na czyjeś żądanie albo jękliwą prośbę. Co najwyżej na żądanie żołądka, który dopominał się kolejnej porcji baklawy. To były boskie trzy tygodnie, które nauczyły mnie, że powinnam zacząć czerpać z życia, a nie tylko dawać, bo świat oferuje mi o wiele więcej, niż do tej pory sądziłam. Wystarczyło tylko zwolnić obroty. Wiadomo, nie było łatwo, jak się wiecznie zasuwało jak mały samochodzik, ale udało mi się przyzwyczaić i polubić nowe tempo.
W pracy robię swoje i niewiele ponadto. Oczywiście, pomagam, jeśli jest taka potrzeba, ale nie pozwalam już zrzucać na siebie cudzych obowiązków. Dzięki temu znalazłam czas na naukę tanga. I na spotkania ze znajomymi, którzy znowu pojawili się w moim życiu. Nawet byłam na kilku randkach. Niewykluczone, że te ostatnie rokują na coś więcej. No cóż, zobaczymy, co będzie dalej. Polubiłam odpoczywanie. Kocham moją pracę i nadal nie jestem fanką bezczynności, ale odkryłam, że można odpoczywać aktywnie. Byle najpierw się porządnie wyspać.
Moje ciało i umysł odwdzięczają mi się za tę troskę zdrowiem, urodą, bystrością i pogodą ducha. Planuję nowe podróże. Może tym razem do Argentyny? Chciałabym zobaczyć pół świata, ale dziś… Dziś planuję wieczór tylko dla siebie. Z kocem, książką i kieliszkiem wina. Nawet z szarugą za oknem będzie przyjemnie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”