– Wiesz co, zastanawiam się, dlaczego mam takiego pecha w miłości? Może rzucono na mnie jakiś urok? Albo jestem skazana na samotność?
– Ależ skąd, wyglądasz przecież zjawiskowo! Po prostu nie spotkałaś jeszcze swojej drugiej połówki. Kiedy w końcu ją znajdziesz, poczujesz to całą sobą, aż po sam czubek głowy!
Fortuna kołem się toczy
– Słuchaj kochana, otrzyj już łezki z policzków – Swietłana bezsilnie spoglądała na mnie, wciskając mi do dłoni garść chusteczek. – Daj spokój z tym płaczem! Fortuna przecież kołem się toczy. Miłość na pewno gdzieś tam na ciebie czeka, tylko musisz dać jej szansę.
Rozpłakałam się na dobre. Co jest nie tak z tą miłością? Na pewno coś jest ze mną nie halo, skoro już kolejny, trzeci z rzędu chłopak postanawia mnie zostawić. Żaden z nich nie wyobrażał sobie, że mógłby spędzić ze mną resztę życia. Żaden nie marzył o tym, by mieć ze mną potomstwo. Co więcej, wszyscy oni zawsze to zaznaczali. Zupełnie jakby się wcześniej umówili...
Spojrzałam na Swietłanę załzawionymi oczami, ledwie mogłam ją dostrzec przez opuchnięte powieki.
– Swietłana, czy możesz mi powiedzieć, co się ze mną dzieje? Czy jestem przeklęta albo trędowata? – zapytałam załamującym się głosem.
– Ależ skąd! – zawołała donośnie i melodyjnie. – Pani wygląda jak z obrazka. Po prostu prawdziwa miłość jeszcze do pani nie zapukała.
– Serio tak uważasz? – pociągnęłam nosem, patrząc na nią z ogromną nadzieją w oczach. – Że ona po prostu się spóźnia?
– Jasne, że tak! – Swietłana wręczyła mi chusteczki i zabrała się za czyszczenie blatu.
Szorowała go z taką siłą, że aż skrzypiał.
Specjalne laleczki miały chronić dom
– Nie pojawiła się, nie pojawiła – energicznie potrząsała głową. – Gdyby nadeszła, to czułaby ją pani aż w środku, w samym brzuchu. O, w tym miejscu – pokazała na dół brzucha i posłała mi szeroki uśmiech, prezentując dwa zęby ze złota. – Ale babcia zawsze powtarzała, że jeśli miesiączka długo nie nadchodzi, to dobrze jest zafundować sobie miseczkę.
– Zafundować co? – zapytałam zdezorientowana.
– No miseczkę – wyjaśniła.
–Wiesz, o czym mówię? O takiej figurce – wyjaśniła Swietłana.
– Nie bardzo rozumiem. W jakim celu? – dopytywałam się, wciąż nie łapiąc o co chodzi.
– Ależ przed chwilą pani tłumaczyłam! – Swietłana popatrzyła na mnie, jakbym była niespełna rozumu. – Chodzi o to, żeby przyciągnąć do siebie ukochaną osobę, i to szybko.
– A czym właściwie są te całe zadanice? Mogłaby mi pani o tym opowiedzieć? – poprosiłam z zaciekawieniem.
– Jasne, czemu nie – odparła z szerokim uśmiechem. – Chętnie ci o tym opowiem. W naszej rodzinie babcia i prababcia szyły takie specjalne laleczki, które miały za zadanie chronić dom. Robiły to zwłaszcza wtedy, gdy pradziadek wybierał się w daleką drogę. Taką lalkę nazywano wtedy towarzyszką podróży.
Jej historia bardzo mnie wciągnęła
Osoba, która gdzieś jechała, zabierała ją ze sobą. Do ubranka lalki przyszywano mały woreczek, w którym była odrobina ziemi z rodzinnych stron, żeby podróżnik pamiętał o bliskich i o miejscu, z którego pochodzi. W tamtych czasach nie było przecież fotografii. Te lalki miały przypominać tym, którzy wyjechali, o ich domu rodzinnym.
Ta historia tak bardzo mnie wciągnęła, że Swietłana zostawiła sprzątanie i gadałyśmy przez jakieś 30 minut o tych niezwykłych lalkach motankach ze słowiańskich wierzeń. Powstawały one przez nawijanie kawałków tkanin dookoła drewnianych patyczków lub pęczków słomy.
Tworzenie tych niezwykłych laleczek wymagało dużej ostrożności. Nie wolno było posługiwać się ostrymi przedmiotami jak nożyczki czy igła. Nawet zwykłego noża trzeba było unikać. Wśród ludzi panowało przekonanie, że gdyby przypadkiem Los został ukłuty, mógłby się rozgniewać i zemścić. Panie ostrożnie rwały płótno na mniejsze fragmenty, by ubrać szmacianą przyjaciółkę w koszulkę i spódniczkę.
Zdarzało się, że ozdabiały ją sznurami koralików. Gotowa lalka pełniła rolę domowego talizmanu. Stawała się opiekunką, powierniczką trosk, a także skrytych pragnień domowników.
– Dokładnie po to się przygotowywało te małe koszyczki – kontynuowała Swietłana. – Wyplatało się je, myśląc o swoich pragnieniach i nadziejach. Potem nosiło się je zawsze przy sobie, co chwilę dotykało i znów marzyło o tym, czego się pragnęło.
– Serio te marzenia się sprawdzały? – dopytywałam z zainteresowaniem.
– Pewnie, że tak! – przytaknęła. – Oczywiście, że się spełniały! Ale pamiętaj, koszyczka nie może mieć żadnych sztucznych ozdób.
Zdecydowałam, że własnoręcznie ją wykonam
Głęboko wierzyłam, że kiedy coś tworzymy samodzielnie, ta rzecz ma w sobie niezwykłą siłę. Gdy komuś uplecie się sweter albo upiecze jabłecznik, to nie będzie to tylko zwyczajne odzienie i wypiek. To też nasza miłość i dbałość, nasze uczucia i czułość. Może faktycznie jest jakaś prawda w tej dawnej słowiańskiej magii...
– Niech pani tylko pamięta, że motanki nie przepadają za ubieraniem w sztuczne ciuszki – ostrzegła mnie Swietłana przed pożegnaniem – Tylko naturalne. Z lnianych, bawełnianych materiałów. Dawniej nie było tych wszystkich syntetycznych materiałów i lalki nie przywykły do takich.
Gdyby zaklęcia nie wypaliły przez lureks czy żorżetę, to byłoby naprawdę do bani. Wygrzebałam z kartonów pozostałości po obrusach, które jeszcze moja babcia podszywała.
No i stare koszulki z bawełny, którymi chciałam pozatykać nieszczelności w oknach. Całkiem kolorowe, w sumie niezłe. Motanki powinny być zadowolone. Kolejnego dnia rano, kiedy poszłam na spacer z psiakiem, zaczęłam się rozglądać za jakimś grubszym kijem. No i drugim, cieńszym.
Chciałam później obwiązać te patyczki jakąś śliczną tkaniną i ułożyć je w krzyżyk, konstruując w ten sposób stelaż pod przyszłą lalkę. Planowałam rozpocząć tworzenie mojej osobistej lalki natychmiast po tym, jak wrócę do domu ze swojej roboty. A gdy już ją skończę, to powierzę jej istotną misję – niech ściągnie mi wreszcie jakiegoś chłopa.
Spędziłam na tym cały wieczór
Ubrałam ją w długą, bawełnianą spódnicę w kolorze pomarańczy, białą bluzkę i szeroki pasek w kwiatowy wzór. Zrobiłam jej też długie włosy, które sięgały aż do jej kolan.
– Wyglądasz przepięknie – wyszeptałam po dokładnym przyjrzeniu się jej. – A teraz mam do ciebie prośbę, abyś znalazła dla mnie kogoś wyjątkowego. Kogoś, kto mnie pokocha, uszanuje i będzie o mnie dbał. I nie opuści mnie, gdy tylko pojawią się jakieś trudności, tak jak zrobili to Roman, Krzysztof i Jarek.
Odniosłam wrażenie, że moja mała zabawka pragnie się do mnie uśmiechnąć, ale nie posiada odpowiednich części ciała. Lalki tego typu nie otrzymują indywidualnych rysów twarzy, ponieważ wtedy musiałyby zacząć przejmować się swoim losem zamiast naszym. Z tego powodu ich buzie pozostają niezapisaną kartką, co wbrew moim początkowym lękom, wcale nie wygląda przerażająco.
– Ta laleczka jest po prostu czarująca – powtórzyłam ponownie, tuląc ją mocno do siebie. Czułam, że połączyła nas jakaś niezwykła, duchowa nić porozumienia. Każdego dnia zwierzałam się jej z moich marzeń o wielkiej miłości. Opowiadałam o tym, jaki powinien być mężczyzna moich snów.
Jego aparycja nie grała dla mnie aż tak istotnej roli, chociaż nie ukrywam, że wolałabym, aby nie był niskiego wzrostu. Wręcz przeciwnie, powinien być wysoki, ponieważ uwielbiam nosić buty na obcasie.
No i gładko ogolony, bez brody czy wąsów, bo tego po prostu nie trawiłam. Żeby o siebie dbał, ale bez popadania w przesadę, bo na facetów, którzy spędzają więcej czasu w łazience niż ja, reagowałam wręcz alergicznie. Ale oprócz tego, kluczowy był intelekt, poczucie humoru i ciekawe spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość.
No i oczywiście, żeby był porządnym facetem, wrażliwym, empatycznym i przede wszystkim, żeby darzył mnie szczerym uczuciem. Nie lada wyzwanie. Jak wśród miliardów ludzi na świecie odnaleźć tego jedynego, swojego księcia z bajki? Liczyłam, że moja laleczka–motanka zna odpowiedź na to pytanie, bo ja kompletnie nie miałam o tym pojęcia.
Szukałam idealnego faceta
Przez pierwsze 14 dni szukałam idealnego faceta w każdym możliwym miejscu. Obserwowałam ich w podziemnej kolejce, kafejkach, podczas oczekiwania na autobus, a także w galeriach. Fakt, byli sympatyczni, a część z nich można było nawet uznać za atrakcyjnych.
Zapewne niejeden z chęcią rozpocząłby rozmowę, trochę poflirtował, a kto wie – może nawet wdał się w romans. Problem w tym, że zupełnie nie o to mi chodziło. W końcu znudziło mi się to ciągłe wypatrywanie.
Oczywiście, od razu podzieliłam się tą informacją ze Swietłaną, gdy zjawiła się u mnie, jak zawsze w każdą trzecią sobotę miesiąca, aby gruntownie posprzątać całe mieszkanie i przygotować zapas pierogów, które potem lądują w zamrażarce.
– O rany – westchnęła, kręcąc głową. – Nie ma nic gorszego, niż takie przejmowanie się wróżbami. Lepiej żyć spokojnie, nie zaprzątając sobie tym głowy. Los i tak da to, co ma dać.
– Jakie jest twoje zdanie na ten temat? – zwróciłam się do mojej motanki, kiedy Swietłana opuściła mieszkanie. – Myślisz, że uda mi się ściągnąć do siebie drugą połówkę?
Mała figurka nie odezwała się ani słowem, ale jej obecność wpływała na mnie relaksująco. Poczułam, jak opuszcza mnie napięcie. Przez moment trwałam w bezruchu, tuląc ją do siebie. Następnie ruszyłam do kuchni, by przygotować sobie rozgrzewającą herbatę z dodatkiem cytryny i imbiru.
Miał na sobie granatowy dres
Następnego dnia w robocie wylądowało na moich barkach nowe wyzwanie. Nie było łatwe. Wymagało ode mnie ogromnego skupienia i całkowicie wyleciało mi z głowy, że rozglądam się za facetem na stałe.
Miesiąc później skończyłam projekt i chciałam to opić szampanem. Szefowa przez dłuższy czas zachwycała się efektami mojej pracy. I nagle go dostrzegłam. Miał na sobie granatowy dres i czapkę z daszkiem na łbie.
Truchtał w niesamowicie zgrabny sposób. Tak pięknie, że mój wzrok mimowolnie podążał za nim. Gdy mnie dostrzegł, chyba stracił koncentrację, bo się potknął, a następnie wywinął fikołka. Wszędzie było pełno lodu, a on miał na sobie zwykłe adidasy do joggingu, pozbawione jakichkolwiek kolców. W ułamku chwili znalazłam się obok niego.
– Wszystko w porządku? – zapytałam z troską, próbując mu pomóc.
Gestem dłoni zasugerował, że to nic takiego, po czym podniósł się z ziemi, strzepując z nogawek resztki białego puchu i posyłając mi ciepły uśmiech.
– Widząc panią, straciłem głowę i wylądowałem jak długi.
– Raczej to przez śliską nawierzchnię – bąknęłam zażenowana, wciąż wpatrując się w niego jak w obrazek.
– Tak czy siak, muszę jakoś odzyskać ciepło – zerknął na przemoczone portki. – Słyszałem, że w pobliżu serwują pyszne grzańce. Mogę panią zaprosić? Jestem Błażej.
– Sylwia – przedstawiłam się, wyciągając dłoń w jego stronę.
Zgodziłam się na propozycję spotkania. Kiedy siedzieliśmy w kafejce, nasze spojrzenia nieustannie się krzyżowały. I tak jest od dwunastu miesięcy. Całkiem niedawno mój chłopak oświadczył mi się.
– Jestem ci bardzo wdzięczna, maleńka – wyszeptałam później do swojej lalki motanki. – To dokładnie taki mężczyzna, o jakim zawsze marzyłam...
Sylwia, 32 lata
Czytaj także:
„Myślałam, że piesza pielgrzymka do Częstochowy to klepanie paciorków. Sąsiadka udowodniła, jak bardzo się myliłam”
„Moja cnotliwa żona na wakacjach była kusicielką. Nie mogłem patrzeć, jak mizdrzy się do innych facetów”
„Dla dzieci byłam jak elektroniczna niania. Podrzucali mi ryczące wnuki, wylizywali garnki z obiadu i uciekali”