Po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyłem kobietę, która od pierwszego wejrzenia tak bardzo mnie urzekła: długie, zgrabne nogi, włosy okalające niewinną buzię i te eteryczne wręcz ruchy. Jej sarnie oczy, melancholijne, zahipnotyzowały mnie w pierwszej sekundzie. Już wtedy poszedłbym za nimi na koniec świata.
– Dlaczego pan mi się tak przygląda? – zapytała Ania, przekręcając ciekawie głowę.
– Jak? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
– Tak… Sama nie wiem… Bezlitośnie – wyszeptała.
Powinienem się był zorientować, że dla niej to było wręcz bolesne. Ale ja roześmiałem się, uznając to za niezły dowcip. I też zażartowałem, no prawie, bo
w dużej mierze było to prawdą.
– Bo się w pani zakochałem i nie mogę oderwać oczu – palnąłem i uśmiechnąłem się do niej głupkowato. Ale błyskawicznie mi ten uśmiech zrzedł, bo Ania przyglądała mi się bez cienia radości z powodu mojego poczucia humoru.
Nie sprawiała wrażenia osoby chorej na depresję
Trochę się musiałem namęczyć, by poszła ze mną na kawę. Użyłem wszystkich znanych mi słownych sztuczek, by przekonać ją, że przecież to tylko kawa. Po kilkunastu minutach moich błagań zgodziła się.
Rozmowa nie bardzo się nam kleiła, to znaczy Ania nie chciała o sobie opowiadać, więc prawie cały czas mówiłem ja. Oczywiście pytałem też o jej życie, ale ona zbywała to krótkimi odpowiedziami, bez rozwodzenia się na temat tego, co lubi czy co robi.
– Tak lubię. Nie, nie lubię – to były typowe jej odpowiedzi.
Ale byłem dobrej myśli. Tym bardziej, że zostawiła mi swój numer i zgodziła się zobaczyć ze mną ponownie.
Na drugiej randce Ania była już pogodniejsza. Jej czarny strój zwrócił moją uwagę, ale od razu pomyślałem, że przecież bardzo jej w tym do twarzy. Pewnie lubi ten kolor. Tym razem rozmawiało nam się gładko, Ania trochę więcej opowiedziała mi o swoim życiu. Była magistrem biologii, ale nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie, więc pracowała dorywczo, łapała, co się da, w oczekiwaniu na wymarzony etat. Pytała, co u mnie, odnosiła się do spraw, o których opowiadałem jej ostatnio. Ale przede wszystkim śmiała się z moich żartów i często uśmiechała się do mnie. To był miód na moje serce!
Całe życie czekałam na ciebie – szeptała mi do ucha
Wszystko we mnie tańczyło i śpiewało, chciałem ją uściskać z tej radości, ale zorientowałem się, że nie przepada za takimi wylewnościami. Z nią musiałem być ostrożny, zdystansowany, a jednocześnie czuły. I wrażliwy na jej sygnały. Zanim się obejrzałem, już razem mieszkaliśmy w jej małym, ale własnym mieszkanku.
– Całe życie czekałam na takiego mężczyznę jak ty – szeptała mi wieczorami.
– Całe życie marzyłem, by słyszeć to od tak pięknej kobiety – odpowiadałem.
– Wcale nie jestem piękna – Ania zaprzeczała. – Tylko ci się wydaje, bo jeszcze jesteś we mnie zakochany.
Myślałem, że się ze mną droczy i czasem już nic na to nie odpowiadałem, tylko zasypiałem snem szczęśliwego mężczyzny.
Ale pewnej nocy obudziło mnie jakieś dziwne kwilenie. Początkowo myślałem, że to sen. Przewróciłem się na bok i jednym zaspanym okiem zobaczyłem, że to Ania płacze w poduszkę.
– Kochanie, co się stało? Coś cię boli? – poderwałem się jak oparzony.
– Nie, nic, idź spać – Ania odwróciła się ode mnie plecami, ale jej płacz tylko się nasilił.
– Widzę, że coś się stało, powiedz mi – nie dawałem za wygraną.
W tym momencie, zalewając się łzami, Ania zaczęła krzyczeć, że jej wcale nie kocham. I że po co pytam, skoro mi wszystko jedno – przecież nie zaprzeczyłem, gdy ona powiedziała, że wcale nie jest piękna, a to znaczy, że przyznałem jej rację.
Siedziałem jak wryty, nie wiedząc co powiedzieć. Widziałem, w jak okropnym jest stanie, wiedziałem, jak kruchą jest osóbką. Postanowiłem być maksymalnie spokojny, by jej bardziej nie zranić. Przytuliłem ją mocno, mimo że się wyrywała i zacząłem tłumaczyć, że to wcale nie tak, że jest najpiękniejsza. Zgodnie z prawdą przyznałem, że wziąłem to za droczenie się, a byłem już tak zmęczony, że sen sam pchał mi się na oczy. Usnęliśmy tej nocy mocno przytuleni, Ania wręcz nie wypuszczała mnie ze swoich ramion. Rano nie chciała o tym rozmawiać, wszystko zwaliła na hormonalne rozstrojenie.
Z czasem podobne historie zaczęły się zdarzać coraz częściej. Chodziło na przykład o to, że za późno przyszedłem, że spojrzałem na nią jakimś dziwnym wzrokiem, że byłem zbyt zmęczony po pracy, by wystarczająco uważnie jej słuchać. Wszystko kończyło się histerią, spazmami rozpaczy, kilkugodzinnym uspokajaniem.
Parę razy zdarzyło mi się też nie wytrzymać nerwowo, krzyczałem wtedy, broniąc swoich racji, ale jej łzy zawsze rozmiękczały moją złość... Często Ania do popołudnia zostawała w łóżku, bo nie chciało jej się nigdzie wychodzić. Krzyczała do mnie, że nie jest nic warta, że jest najbrzydszą kobietą na świecie, że nic jej się w życiu nie uda i w końcu, że chce zostać sama. Włóczyłem się wtedy po mieście, zastanawiając się, co się z nią dzieje?.
Kiedy wracałem, a Ania się uspokajała, zapewniała, że to kobiece sprawy. Że wszystkie kobiety tak mają, że czasem tracą równowagę emocjonalną. Ja rozumiem, czasem... Ale nie kilka razy w tygodniu, a do tego doszliśmy po pięciu latach bycia razem.
Nie chciała słyszeć, że to może być choroba
Doszło do tego, że Ania schudła prawie dziesięć kilo! Jej stan pogarszał się z tygodnia na tydzień... Zwierzyłem się w końcu ze wszystkiego zaufanej koleżance z pracy. A ona od razu powiedziała, że to pewnie depresja. I że, jak każdą chorobę, trzeba ją leczyć, bo potrafi doprowadzić nawet do samobójstwa... Ania na szczęście nie wspominała nic o śmierci, ale przecież nie mogłem ciągle przy niej być i jej pilnować.
Koleżanka podała mi numer do lekarza, zadzwoniłem tego samego dnia i umówiłem się na wizytę. W domu powiedziałem Ani o moich podejrzeniach – oczywiście nic nie wspominając o rozmowie z koleżanką. Moja ukochana oczywiście zdecydowanie zaprzeczyła, że może mieć coś wspólnego z tą chorobą. Zagroziła, żebym przestał węszyć, bo zepsuję wszystko, co nas łączy.
Odkryłem, że Ania już wcześniej się leczyła
Tego już nie wytrzymałem! Kochałem ją jak nikogo na świecie, zamartwiałem się o nią dzień i noc, a ona kazała mi przestać węszyć! Wpadłem w furię, wybuchła kłótnia i Ania zaczęła okładać mnie pięściami. Kazała mi się wynosić. Zacząłem więc pakować walizki, wyrzucać ubrania z szafy. W złości wysypałem też na podłogę jej ubrania, sukienki. I co znalazłem na dnie szafy? Kilkanaście fiolek z lekami... A w komodzie leżała reszta! Jak to się stało, że nie zobaczyłam ich wcześniej, nie wiem.
– Co to jest? – zapytałem.
Ania nic nie odpowiadała, tylko gryzła kciuk.
– Co to jest?! – wrzeszczałem na całe gardło. – Odpowiedz!
To były leki na depresję. Ona wiedziała, że jest chora, ale bała się mi o tym powiedzieć. Po lekach wcale nie czuła się lepiej, była apatyczna, a wtedy ja złościłem się, że jest leniwa i nic jej się nie chce. Odstawiła więc wszystkie środki myśląc, że jakoś to będzie. Ale nie było...
Nie mogłem jej stracić, postanowiłem walczyć
Stałem nad walizką, zastanawiając się: zostawić to wszystko w cholerę i szukać szczęścia gdzieś indziej, czy zostać i dalej walczyć o nasz związek? W głowie kołatało mi tysiąc sprzecznych, ścierających się ze sobą myśli. W końcu podjąłem decyzję. Rozpakowałem swoje rzeczy i ułożyłem z powrotem w szafie. Tym samym postanowiłem zrobić wszystko, aby nie zniszczyć naszej miłości. Owszem, byłem zmęczony, wręcz wykończony, ale widziałem jeszcze cień szansy na odbudowanie naszego szczęścia.
Zapytałem Anię, czy chce, abyśmy wspólnie zadbali o jej zdrowie i obronili naszą miłość.
– Walczę z depresją od lat, chodziłam na terapię, brałam leki. To nie takie proste... – szeptała zrezygnowana. – Może lepiej, jak mnie zostawisz, przynajmniej będziesz szczęśliwy. Ja nie potrafię dać ci radości.
Zakazałem jej nawet przez chwilę wątpić w moją miłość, a tym bardziej o tym mówić.
– Jeśli nie uwierzysz, że jesteś wspaniałą kobietą i że kocham tylko ciebie, nigdy z tego nie wyjdziesz – mówiłem spokojnie i czule. – Proszę cię, byś postarała się w to uwierzyć.
Ania płakała, ale tym razem ze szczęścia. A ja płakałem razem z nią, po raz pierwszy w dorosłym życiu... Zaczęliśmy od wizyty u psychiatry. Dla mnie to nic wstydliwego, ale widziałem, że Ania musiała przełamać w sobie wiele barier, by znowu przekroczyć próg gabinetu. Potem była psychoterapia, zarówno dla niej, jak i dla mnie. Musiałem znaleźć w sobie spokój, roztrzygnąć stare rodzinne problemy, które czasem mnie dręczyły. Przy okazji dowiedziałem się, że moja matka prawdopodobnie też cierpiała na depresję, ale nie tak jawną, jak Ania.
Pamiętam jej równie melancholijne, smutne oczy (dlatego od razu zwróciłem uwagę na oczy Ani, poza tym oczywiście, że były prawdziwie piękne). Mama ukrywała swój smutek pod płaszczykiem małomówności, a w środku cierpiała katusze, bo nikt nie wiedział o tym, jak bardzo źle się czuje. Na długo przed śmiercią przestała wstawać z łóżka. Mówiła coś o chorobie biodra, ale nawet jeśli to prawda, jestem pewien, że ta choroba była wywołana stanem jej umysłu. Ona na koniec swojej drogi po prostu nie chciała wstawać w łóżka.
Tak bardzo cieszymy się, gdy słońce wychodzi zza chmur
Nie mogłem dopuścić, żeby Anię spotkało to samo. Każdy dzień był dla nas walką, mierzeniem się z depresją, obserwowaniem, czy udaje nam się z nią wygrywać kolejne potyczki. Wyszkoliłem w sobie niewiarygodną wręcz czujność na każdy, nawet najmniejszy sygnał choroby.
Wiem, że ta walka nigdy się nie skończy. Choć te najbardziej drastyczne objawy minęły i Ania nie płacze już po nocach, wciąż jeszcze depresja daje czasem „popalić” – wymaga stałej uwagi i szybkiej reakcji. Ale chwile szczęścia, które mamy z Anią pomiędzy nawrotami, są naprawdę cudowne. Tak dobrze widzieć Anię ubraną w jasne kolory, w których jej bardziej do twarzy niż w czarnym...
Nigdy nie zamieniłbym naszego związku na inny. To pewnie dzięki trudnym chwilom, które razem przeszliśmy, potrafimy tak bardzo cieszyć się, kiedy słońce wychodzi zza chmur...
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Już przed ślubem prowadziłem podwójne życie. Moje kochanki to głównie mężatki
Uciekłam od męża alkoholika do swojej pierwszej miłości. To był błąd...
Gdy straciłem pracę, zostałem kurą domową. To wstyd, ale odpowiada mi ta rola