„Zawodowo niszczyłem ludziom życie. Wymyślałem na nich brudy i publikowałem to w sieci. A potem stało się coś nieoczekiwanego”

Zawodowo niszczyłem ludziom kariery fot. Adobe Stock, marvent
„Mogłem budować lub niszczyć kariery i życia. Przez kolejne lata robiłem właśnie to – kreowałem w sieci fałszywe zdjęcia, fakty, życiorysy. Zatrudniały mnie firmy, zazdrosne byłe żony, teściowie, którzy chcieli się pozbyć narzeczonych córek. Wszyscy, którzy chcieli komuś napsuć krwi albo zwyczajnie usunąć z konkurencji”.
/ 16.10.2022 22:00
Zawodowo niszczyłem ludziom kariery fot. Adobe Stock, marvent

Interesują mnie ludzkie tajemnice i sekrety, im mroczniejsze i brudniejsze, tym lepiej. Wiem, że generalnie nie jest to miła cecha osobowości, ale nie będę się wybielał. Zawsze musiałem wiedzieć, co w trawie piszczy, kochałem przysłuchiwać się plotkującym ciotkom, sąsiadkom, chciałem znać tajemnice mojego rodzeństwa i kolegów ze szkoły. 

Od dziecka byłem cholernie wścibski

Posuwałem się do podsłuchiwania, otwierania listów nad parą, czytania pamiętnika starszej siostry, a czasem nawet śledziłem tych, którzy sprawiali wrażenie, że skrywają jakiś sekret. Musiałem go poznać. Jednak nigdy nie chciałem zamieniać tej wiedzy na władzę, na jakieś korzyści. Nigdy nie powiedziałem rodzicom, że siostra w wieku czternastu lat straciła dziewictwo (co przeczytałem w rzeczonym pamiętniku), a brat palił pokątnie marychę. Nie zdradziłem wujowi Przemkowi, że jego żona miewa randki z synem właściciela warzywniaka. I nigdy ciotka się nie dowiedziała, że ja o tym wiem. Nigdy nikomu nie powiedziałem, że dyrektor podstawówki wzmacnia się amfetaminą. A jego nie szantażowałem, żeby na przykład sprawił, by cholerny matematyk przestał stawiać mi pały. Co więcej, znałem pewną wstydliwą tajemnicę owego matematyka. I kiedy znów z satysfakcją wlepiał mi jedynkę, ja patrzyłem na niego ze świadomością, że JA WIEM, i gdyby on wiedział, że ja wiem, nie byłby taki wredny. I to mi wystarczało.

Więc może w końcu nie jestem taki zły. To po prostu okoliczności… Ale idźmy po kolei. Bez fałszywej skromności muszę przyznać, że powoli stawałem się mistrzem. Potrafiłem włączyć się w rozmowę obcych ludzi i wyciągnąć z nich informacje, których wcale nie chcieli podawać. Umiałem czytać między wierszami. Mógłbym prowadzić zajęcia w szkole policyjnej z przeszukiwania szaf, szuflad i zakamarków tak, żeby znaleźć to, czego się szuka, i nie pozostawić śladów. A potem pojawił się internet, media społecznościowe i nagle znalazłem się w raju. Nie wychodząc z domu mogłem poznawać życie znajomych i obcych ludzi. Szybko też nauczyłem się, jak łączyć fakty, żartobliwe i pozornie nic nieznaczące wpisy i komentarze, zdjęcia, terminy i wyłapywać z tego informacje, które ludzie chcieliby zatrzymać dla siebie.

Byłem internetowym detektywem

To było moje hobby, które zabierało mi cały wolny czas, gdy wracałem z nudnej pracy. Pewnego dnia moje hobby stało się moim zawodem i od tego czasu zapewniało mi całkiem niezłe dochody. Było to zaraz po tym, jak pierwszy raz wykorzystałem swoją wiedzę i umiejętności, by ukarać człowieka za jego postępowanie.

Otóż w naszej kamienicy na parterze znajdował się zakład zegarmistrza Marcinka. Dla starszego mężczyzny zegary były całym życiem. Miał kilka wyjątkowych okazów, które były dla niego jak rodzina. Pewien dość bogaty antykwariusz uparł się, że chce je mieć. A ponieważ pan Marcinek odrzucał kolejne oferty, ten człowiek postanowił go zniszczyć, by sprzedaż zegarów była jedynym wyjściem. Kiedy pan Marcinek opowiadał mi to ze łzami w oczach, poczułem złość. Wiedziałem, że tacy ludzie jak ten antykwariusz mają mnóstwo za uszami, wystarczy poszukać. Poszukałem i znalazłem, ale okazało się, że to za mało. Antykwariusz miał bardzo silne powiązania polityczne. Był niemal nie do ruszenia. Żadne brudy księgowe czy finansowe nie mogły go pogrążyć. A tymczasem zegarmistrz Marcinek ze stresu dostał zawału i znalazł się w szpitalu. Komornicy już ostrzyli sobie zęby, a antykwariusz zacierał ręce.

Byłem zły. Wściekły. Rozgoryczony

Jak to, cała moja wiedza jest na nic? Bo facet ma plecy w odpowiednich miejscach i jest nietykalny? I wtedy pomyślałem, że skoro prawda go nie pogrąży, to trzeba sprokurować fikcję. Taką, na którą nie znajdzie obrońców. Taką, która sprawi, że odwrócą się od niego przyjaciele, bo nie będą chcieli iść na dno razem z nim. Pracowałem kilkanaście dni, tworząc fałszywe fakty w sieci. Tu zdjęcie. Tu komentarz. Przejęte konto. „Przecieki” do prasy, na Facebooka, Twittera. Jeszcze nie do końca znałem wszystkie sztuczki, których się nauczyłem w następnych latach, ale to, co intuicyjnie wyczuwałem, wystarczyło. Antykwariusz wszystkiemu zaprzeczał, ale w pewnych kręgach wystarczy podejrzenie, by stać się pariasem. A kiedy stracił poparcie, prawda wreszcie mogła go pogrążyć.

Zegary pana Marcinka były bezpieczne. A ja poczułem moc. Mogłem budować lub niszczyć kariery. Parę tygodni później zgłosił się do mnie człowiek, który powiedział, że wie o mojej akcji, podobała mu się, że mam talent i że chce mnie szkolić. A potem zatrudnić u siebie. I tak się stało. Przez kolejne lata robiłem właśnie to – kreowałem w sieci fakty, życiorysy. Dostawałem różne zlecenia. Firmy sprawdzały kandydatów na wysokie stanowiska. Czasem celebryta chciał, by ukazać go bardziej pozytywnie albo usunąć z sieci dowody na popełniane głupstwa, jak udział w orgii lub zamieszczone po pijaku nagie zdjęcia. Mówi się co prawda, że jak coś raz trafi do sieci, to zostanie tam na zawsze, ale nie do końca jest to prawda. Najwięcej płatne – i najbardziej wymagające – były zlecenia dotyczące wykreowania faktów obciążających.

I właśnie w taki sposób dowiedziałem się o istnieniu Magdaleny. Zlecenie na nią dała pewna zamożna kobieta, której syn był w dziewczynie zakochany i chciał się żenić. Ale mamusi wybranka się nie podobała. Najpierw wynajęła klasycznego detektywa, ale on stwierdził, że dziewczyna jest czysta. I wtedy ktoś podsunął jej nazwę naszej agencji.

„Pan poszuka czegoś obciążającego” – napisała w mailu. – „Czegoś co sprawi, że syn zrozumie, że to nie jest dobry wybór. Jestem pewna, że coś pan znajdzie. Cena nie gra roli”.

Zacząłem pracę

Najpierw obejrzałem wszystko, co było dostępne w sieci. Tweety Magdy, jej stronę na Facebooku. Jej kontakty. Znajomych. Ulubione strony. Jej wpisy. Im bardziej ją poznawałem, jej myśli, poglądy, zainteresowania, tym bardziej się wkręcałem. Polubiłem ją. Zachwyciłem się. Byłem pewien, że mógłbym się z nią zaprzyjaźnić. Że doskonale byśmy się dogadywali. Że wreszcie nie byłbym sam. Kiedy zacząłem mieć o niej sny, nie tylko erotyczne, ale i takie, w których siedzieliśmy razem przed kominkiem albo spacerowaliśmy nad rzeką, zrozumiałem, że nie chcę wykonać zlecenia. Bo to, co szykowałem, zniszczyłoby jej życie. Przyznaję – przez chwilę chciałem to zrobić. Bo kiedy opuściłby ją ukochany, straciłaby pracę, odwróciliby się od niej przyjaciele, gdy byłaby całkiem sama, ja bym ją uratował. Dałbym jej moją miłość, a ona nie miałaby wyboru.

Przez kilka godzin wyobrażałem sobie, jakby to było. Ale zrezygnowałem. Dlaczego? Bo kochałem ją i nie chciałem, by cierpiała. I dlatego, że zrozumiałem, że to byłaby granica, po której przekroczeniu już nie mógłbym sobie spojrzeć w oczy. Postanowiłem ostrzec Magdalenę, że matka jej faceta chce jej zaszkodzić. I zdecydowałem, że zrobię to osobiście. Dlaczego? W ten sposób nie zostawiłbym śladów tego, że złamałem zasady mojego zawodu. Ale tak naprawdę chciałem ją zobaczyć. Spojrzeć jej w oczy, poczuć zapach jej włosów. Usłyszeć jej głos. Chciałem, by dowiedziała się o moim istnieniu. Wiedziałem, że to niczego między nami nie zmieni. Ona kochała tamtego. I wiedza o kombinacjach jego mamusi tego nie zmieni. Ale to pragnienie, by stanąć przed nią i powiedzieć „to ja cię ratuję, nie on” było zbyt silne.

Wiedziałem, że Magdalena w każdy wtorek prowadzi dodatkowe zajęcia w liceum, w którym pracowała jako nauczycielka muzyki.

Przyszedłem kilka minut przed końcem zajęć

Sala muzyczna znajdowała się na trzecim piętrze. Drzwi były uchylone. Patrzyłem na młodą kobietę, która z uśmiechem na twarzy dyrygowała niewielkim chórem młodzieży, śpiewającym przy akompaniamencie zespołu muzycznego. To było niezłe. Ale najlepsza była ona – niewysoka, drobna, pełna radosnej energii. Miała dobre życie. Myślała, że wkrótce wyjdzie za mąż. Że przed nią cudowna przyszłość. Kiedy tak na nią patrzyłem, z sercem ściśniętym tęsknotą, obiecałem sobie, że nie daruję tego jej przyszłej teściowej. Kto mieczem wojuje…

– Jesteście cudowni – usłyszałem jasny głos Magdaleny, kiedy skończył się utwór. – Koncert jest już pojutrze.

Młodzież zaklaskała, a potem zaczęli się zbierać. Wychodzili, śmiejąc się i gadając. W końcu nauczycielka została sama. Stanąłem w drzwiach. Coś tam układała, zbierała. Chrząknąłem. Obróciła się i wreszcie na mnie spojrzała. Serce biło mi szybko, czułem ogarniające mnie podniecenie.

Dzień dobry, pani Magdo. Musimy porozmawiać. Mam ważną… – słowa utknęły mi w gardle, kiedy ujrzałem na twarzy kobiety strach.

Zbladła, zaczęła się trząść, rozejrzała się z przerażeniem. Widziałem, że chciała krzyczeć, ale gardło się jej zacisnęło, więc jedynie poruszała ustami. Obejrzałem się za siebie, ale byłem tylko ja. Bała się mnie? Dlaczego?

– Pani Magdo? Nie zrobię pani krzywdy… Ktoś inny chce panią skrzywdzić, ja chcę pomóc.

Nie słuchała mnie. Wyglądała jak złapane w sidła przerażone stworzonko. Szukała wzrokiem drogi ucieczki, ale ja blokowałem jedyne wyjście.

– Pani Magdo, ja już sobie pójdę. Zadzwonię później.

– Nie! – zaskrzeczała cicho, jej gardło wciąż ściskał lęk. – Ratunku!

Osłupiałem

Nic, czego o niej się dowiedziałem, nie mówiło, że jest jakąś histeryczką, panikarą, albo że ma jakieś lęki. Że boi się obcych mężczyzn. Wiedziałem, że nie jestem w stanie nic zrobić, więc wyszedłem z sali. Przystanąłem. Magdalena wyjrzała po chwili na korytarz, a potem poszła szybkim krokiem do schodów. Milczałem. Kiedy chwyciła za poręcz, obejrzała się i zobaczyła mnie. Panika wykrzywiła rysy jej twarzy. I patrząc na mnie z przerażeniem, ruszyła do przodu. Skoczyłem do niej, ale było już za późno. Spadła ze schodów i z głuchym hukiem wylądowała na ziemi. Mnie na moment sparaliżowało.

– Magda – usłyszałem z boku krzyk.

Do schodów biegła jakaś młoda kobieta. Razem zbiegliśmy na półpiętro i uklękliśmy przy ciele Magdy. Przyłożyłem palce do jej szyi.

– Żyje – powiedziałem.

Sam byłem przerażony i zrozpaczony. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę.

– Wezwę karetkę.

– To pan?! – w głosie kobiety usłyszałem cień zdumienia. – Myślałam, że ona ma po prostu paranoję.

– Proszę? – uniosłem wzrok na nieznajomą. – Nie rozumiem…

Ale nie ciągnąłem tego dalej, bo w telefonie odezwał się dyspozytor. Przekazałem informacje. Usłyszałem, jak klęcząca obok mnie kobieta dzwoni do narzeczonego Magdy. Gdy skończyła, poprosiłem ją, by wyjaśniła swoje słowa. Bo nie rozumiem, dlaczego Magda na mój widok wpadła w panikę i zaczęła uciekać.

– Jestem jej siostrą – powiedziała drżącym głosem. – Przyszłam, bo miałyśmy dzisiaj iść do kina… – spojrzała na mnie i otarła policzki z łez. – Magda od dziecka była przekonana, że zostanie zamordowana. W snach widziała swoje ciało leżące na ziemi. Widziała pochylającego się nad nią mężczyznę. Widziała także jego twarz. Mówiła mi, że w snach na jego widok czuje przerażenie. „Pewnego dnia, gdy będę szczęśliwa, przyjdzie i zniszczy moje życie. Zabije mnie. Po nim jest już tylko ciemność. Muszę przed nim uciec. Znaleźć schronienie.” To była jej obsesja. Przez lata próbowała przelać na papier wygląd prześladowcy. W końcu jej się udało kilka miesięcy temu. Pokazała mi ten portret. To był pan.

Patrzyłem w zdumieniu na kobietę, która mówiła mi, że Magdalena śniła o mnie przez lata, i że w jej snach byłem potworem.

Nie chciałem jej skrzywdzić., tylko uratować – powiedziałem.

– Przed czym?

Pokręciłem głową.

Usłyszeliśmy sygnał karetki

Przybywała pomoc. Magda przeżyła, wstrząs mózgu był jednak tak poważny, że zapadła w śpiączkę na trzy tygodnie. Kiedy się wybudziła, niczego nie pamiętała. Ani swojego narzeczonego, ani siostry, ani tego, kim sama była. Była jak dziecko, które od początku uczy się mówić, jeść, śmiać. Jej narzeczony tego nie wytrzymał. Jak przekazała mi jej siostra, Anita, uznał, że to już nie jest kobieta, którą pokochał. Jego ukochana odeszła. Ja zostałem. I powoli sprawiłem, że w oczach Magdy na mój widok zapalało się światło, na ustach wykwitał uśmiech.

Kiedy dwa lata później braliśmy ślub, Anita, która była naszym świadkiem, powiedziała, że cały czas się zastanawia, dlaczego los zetknął nas ze sobą w tak pokręcony sposób. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA