„Zawistni urzędnicy zrobili z nas przestępców, bo za dobrze nam się wiodło. Zniszczyli to, na co pracowaliśmy pół życia”

Zdradziłem żonę z prostytutką fot. Adobe Stock, lordn
„Wieść o tym, że jesteśmy przestępcami, rozniosła się lotem błyskawicy. Nikt nie czekał, aż ktokolwiek nam coś udowodni, wszyscy już wydali osąd, a nasza reputacja legła w gruzach. Z Przedsiębiorcy Roku stałam się bankrutem. Z kobiety pełnej pasji – wrakiem człowieka na lekach. Bo cała ta sytuacja odebrała mi sens życia”.
/ 22.06.2022 22:04
Zdradziłem żonę z prostytutką fot. Adobe Stock, lordn

Ta firma była naszym spełnieniem marzeń. Szliśmy jak burza. Mimo wcześniejszych wątpliwości rodziny i znajomych, staliśmy się lokalnym objawieniem. Tyle że prawie każda gwiazda kiedyś może spaść z nieba.

U nas tak właśnie się stało

– No, Milena! Jestem z ciebie dumna – Hanka wpadła do gabinetu jak torpeda. – Pokaż dyplom! – piszczała niczym nastolatka.

– Hania, uspokój się – próbowałam opanować euforię mojej siostry. – To tylko kawałek kolorowego papieru w ramce – przewróciłam oczami zawstydzona i szybko zamknęłam za Hanką drzwi.

Widziałam, że w sekretariacie rozmowy umilkły, a wzrok wszystkich obecnych skierowany był na mój gabinet.

– Kawałek papieru? Dziewczyno! Zostałaś Przedsiębiorcą Roku! Pokazuj ten dyplom! I dlaczego on jeszcze nie wisi tu na środku? – Hanka wciąż nie przestawała się ekscytować.

Nie byłam urodzoną gwiazdą. Bardziej niż na tytułach i owacjach skupiałam się na codziennej robocie. To dodawało mi skrzydeł. Więc kiedy dostałam telefon, że nasza gmina uhonorowała mnie tytułem Przedsiębiorcy Roku, byłam bardziej zakłopotana niż zachwycona. Wiedziałam, co to oznacza.

– Gala, przemowa i pewnie jeszcze wywiady w lokalnych gazetach. Mariusz, może ty tam pójdziesz jako członek zarządu, co? – prosiłam męża.

– Nie ma opcji, szefowo. To twój sukces, lata twojej ciężkiej pracy i uporu. Więc idziesz ty – nie dawał za wygraną mój ślubny.

– Nasz sukces! – wycelowałam w Mariusza palec.

Nasza firma była naszym wspólnym dzieckiem

Zresztą jedynym, jakie mieliśmy. Jak to się stało, że zostałam królową transportu opałowego? Miałam wtedy 28 lat i od lekko ponad czterech pracowałam w dużej firmie transportowej jako logistyk. Lubiłam tę pracę, ale czułam, że bardziej spełniałabym się we własnej działalności.

Pewnego dnia zaryzykowałam. Złożyłam wypowiedzenie i razem z moim ówczesnym chłopakiem Mariuszem założyliśmy małą firmę specjalizującą się w sprzedaży i transporcie węgla. Zaczynaliśmy od jednej ciężarówki, którą na początku sama z resztą jeździłam. Nie zliczę, ile osób pukało się wtedy w czoło.

– Węgiel Trans? Milenka! Rozumiem, że chcesz mieć swoją firmę, ale na Boga! Węgiel? Ciężarówka? Nie możesz otworzyć jakiegoś salonu kosmetycznego czy fryzjerstwa? – moja mama zalewała się łzami, nie mogąc zrozumieć, dlaczego rzuciłam ciepłą posadkę i pakuję się w męski świat transportu. – A jak się z tym swoim chłopakiem rozstaniesz to co? Które z was odejdzie z niczym? – łkała.

Zupełnie niepotrzebnie. Bo z biegiem lat nasza mała firma rozrosła się do pokaźnych rozmiarów, a ówczesny chłopak stał się moim mężem. Ostatnio świętowaliśmy z Mariuszem 15. rocznicę ślubu i 20. od powstania firmy. W ciągu tych lat dorobiliśmy się kilkunastu własnych ciężarówek i kolejnych dwudziestu podnajmowanych od kontrahentów. Zleceń mieliśmy tyle, że nie wyrabialiśmy się z pracą.

Byliśmy w okolicy najtańsi i najlepsi

Wiedziałam, że nie wszystkim się to podoba. Konkurencja nie raz życzyła mi jak najgorzej albo wypisywała w internecie anonimowe niepochlebne komentarze. Ale dla mnie ważne było tylko to, że nasza firma tak prężnie się rozwija. Czułam dumę, kiedy patrzyłam przez okno na plac, na którym leżały setki ton węgla. Zdecydowanie większą niż wtedy, kiedy ktoś okrzykiwał mnie Przedsiębiorcą Roku. Ale tytuł oczywiście grzecznie przyjęłam.

Za namową Hanki powiesiłam dyplom nawet na ścianie. Chociaż bardziej istotne było wtedy dla mnie to, że przebrnęliśmy z Mariuszem przez procedury i na terenie firmy właśnie pojawiły się zbiorniki z paliwem, które ułatwiały tankowanie dużej liczby samochodów.

– Kolejny krok w rozwoju „Węgiel Transu”. Teraz już także i paliwo mamy swoje – Mariusz cieszył się równie mocno jak ja.

I planował kolejne przedsięwzięcia. I pewnie szlibyśmy dalej jak burza, gdyby nie kontrola urzędu skarbowego, która 2 lata później nieoczekiwanie pojawiła się w naszej bazie.

– Czego oni szukają? – Mariusz spoglądał na spacerujących po placu inspektorów z podejrzliwością. – Wiesz, że u nas wszystko jest w porządku, ale niepokoi mnie ich nastawienie. Ty wiesz, że ten wyższy zaczął rozmowę od tyrady o mafii paliwowej?

– Ale że my i mafia paliwowa? – Mariusz parsknął śmiechem.

– Mam nadzieję, że on tylko tak gadał. Bo przecież u nas wszystko jest tak, jak być powinno – wzruszyłam ramionami.

I było. Ale nie dla urzędników. Kiedy po kilku tygodniach inspektorzy przedstawili swoje wnioski kontrolne myślałam, że zejdę na zawał.

– Zarzut dokonywania fikcyjnych transakcji paliwowych?! To jakiś żart, prawda? – czułam się jak bohater „Procesu” Kafki. – Mamy po prostu zbiorniki z paliwem na użytek naszej floty i każdy litr tego paliwa jest tu udokumentowany! – próbowałam zapanować nad stresem, który właśnie zalewał moje ciało.

My nie jesteśmy żadnymi bandytami! My prowadzimy od 20 lat legalną działalność! – Mariusz też kompletnie nie umiał zrozumieć zarzutu, który właśnie nam postawiono.

– No widzę, widzę. Przedsiębiorca Roku – inspektor popatrzył pogardliwie na wiszący na ścianie dyplom i prychnął lekceważąco. – Tyle że w związku z naszymi ustaleniami będziemy prowadzić dalsze kroki kontrolne. Póki co dokonuję blokady waszych kont i zabezpieczenia na majątku firmy.

– Ale jak to? Po co? – czułam, że zaraz popłaczę się z bezsilności.

– Na poczet niezapłaconego podatku dochodowego i podatku VAT od paliw. Nasze wyliczenia wskazują… – urzędnik nie spuszczał z tonu, ale Mariusz coraz mocniej nie dawał mu dojść do słowa.

– Jakie wyliczenia? – mój mąż wszedł kontrolerowi w słowo. – O czym pan mówi? My mamy wszystko co do złotówki popłacone przecież! – głos Mariusza przechodził w krzyk.

– Trochę kulturalniej, poproszę – inspektor zgromił go wzrokiem. – A jeśli nie podoba się panu termin „wyliczenia”, to może inaczej: wstępne prognozy wskazują, że wyłudzony przez państwa firmę podatek wynosi 198 tysięcy złotych. A przepraszam! 198 tysięcy i 18 groszy – dodał i uśmiechnął się drwiąco.

Nie mieliśmy już wątpliwości, że od początku urzędnicy fiskusa przyszli do nas z nastawieniem, że jesteśmy związani z mafią paliwową.

W całej Polsce trwała wówczas nagonka na tę mafię

I słusznie. Byliśmy całym sercem za tym, by uszczelnić system i zapobiegać takim patologiom. Tyle że my nie mieliśmy z tą mafią nic wspólnego. Ale nikogo to wówczas nie obchodziło… Wieść o tym, że jesteśmy przestępcami umoczonymi w fikcyjne transakcje rozniosła się lotem błyskawicy. Nikt nie czekał, aż postępowanie się zakończy. Lokalne gazety zadawały pytanie: „Czy firma Mileny i Mariusza K. wyłudziła setki tysięcy?”, fora internetowe wrzały.

Tłumaczyliśmy, że zarzuty są wyssane z palca, ale społeczeństwo wydało wyrok. Ale najgorsze było to, że razem ze złą sławą i zajęciem majątku firmy fiskus położył łapę także na naszych należnościach u głównych kontrahentów i co gorsza, rozesłał do wszystkich, z którymi współpracowaliśmy, informację, że dokonuje zabezpieczenia na poczet wyłudzonego VAT-u. Wszyscy odwrócili się do nas plecami, traktując nas jak bandytów.

– Milena, ja was znam od lat, ale jeśli dalej będę wam podnajmował auta, za chwilę będę miał taką samą kontrolę. A chyba widzisz, że oni znajdują nie to, co jest, ale to, co potrzebują znaleźć – jeden z naszych partnerów tak argumentował zerwanie z nami współpracy.

Chociaż współpracowaliśmy od ponad 10 lat. Z dnia na dzień zostaliśmy bez grosza przy duszy i bez możliwości zarabiania. Byliśmy z Mariuszem zdruzgotani. Żeby nie popaść w jeszcze większe kłopoty, zaczęliśmy wyprzedawać nasz prywatny majątek. Bo chociaż firma z powodu niekończącej się kontroli nie funkcjonowała, kredyty i leasingi nadal musieliśmy płacić.

– To jest jakiś koszmar. Milena, przecież my nic nie wyłudziliśmy i bez problemu to udowodnimy – Mariusz ciągle się łudził, że wyjaśnienie tej sprawy potrwa chwilę.

A ja czułam, że chociaż racja jest po naszej stronie, wyjście z tego potrzasku nie będzie łatwą sprawą. I że nie damy rady tyle czasu utrzymywać naszej niedziałającej już właściwie firmy.

Miałam rację

2 lata po pierwszym wejściu urzędu skarbowego ogłosiliśmy z Mariuszem upadłość. Z Przedsiębiorcy Roku stałam się bankrutem. Z kobiety pełnej pasji – wrakiem człowieka na psychotropach. Bo cała ta sytuacja odebrała mi sens życia. Wyrwano mi serce, a ja spadłam na samo dno. Gdyby nie nasi bliscy, poddalibyśmy się zupełnie. Ale Hanka i rodzice nie odpuszczali, postanowili nas ratować.

– Zniszczyli wam firmę, ale godności nie zdołają wam zabrać. Nie jesteście przestępcami i trzeba to udowodnić! – moja siostra zagrzewała nas do walki. – Musisz walczyć, dziewczyno!

– Jest mi już wszystko jedno, Hanka. Ludzie i tak już zawsze będą myśleć, że robiliśmy machlojki na paliwie. Nic nam już nie pomoże – mamrotałam pod nosem i zwijałam się w kłębek pod kocem.

Wyciągnięcie mnie z łóżka i brudnego dresu zajęło Hani kilka miesięcy. Była nieustępliwa. Zmusiła mnie do pracy z psychoterapeutą, pilnowała, czy regularnie biorę leki. Jej upór w końcu przyniósł efekty. Moja chęć do życia wracała. Powoli, bardzo małymi krokami. Ale wracała. Poszliśmy z Mariuszem ze sprawą nieprawnie naszym zdaniem nałożonych zabezpieczeń majątkowych do sądu administracyjnego.

Po roku nasza skarga została rozpatrzona pozytywnie

A miesiąc po korzystnym dla nas wyroku urząd skarbowy… zakończył ostatecznie wszystkie kontrole. Kiedy czytałam pismo od naczelnika skarbówki, nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. I chyba tylko to, że wciąż byłam na lekach, uratowało mnie przed ponownym załamaniem. Bo urząd skarbowy uznał, że jego zarzuty wobec naszej firmy były… bezpodstawne!

Po latach naszej katorgi sami przyznali, że nie defraudowaliśmy żadnych pieniędzy ani nie handlowaliśmy lewym paliwem! Żeby nie było, że ponieśli kompletną porażkę, zażądali od nas zapłaty 2 tysięcy złotych. Nie prawie 200 tysięcy, o których mówili na początku. Za jakieś meble do biura, na które nie doszukali się faktury, więc wyrzucili nam je z firmowych kosztów.

I macie czarno na białym, że od początku byliście czyści! – Hanka wyglądała na szczęśliwą i dumną.

– Ale co z tego, skoro naszej firmy już nie ma – cisnęłam dokument o podłogę.

Tryby urzędniczej machiny przemieliły nas na tyle skutecznie, że mimo końcowego zwycięstwa nic nam nie zostało. Byliśmy klasycznym przykładem starej okrutnej zasady: dajcie mi człowieka, a w blasku fleszy znajdę na niego paragraf. Potem to ewentualnie odwołam. Ale o tym mało kto już usłyszy. Kiedy nieco ochłonęliśmy, podjęliśmy walkę o odszkodowanie. Prawnicy wyliczyli, że przez te lata, kiedy nie mogliśmy działać, nasze straty wyniosły przynajmniej 3 miliony złotych. I takiej kwoty domagaliśmy się przed sądem.

– A ile za wasze krzywdy moralne, stratę dobrego imienia i ten wstyd, który na was spłynął? – Hanka nie odpuszczała.

– Złotówkę. Milena kazała dopisać do tych 3 milionów jedną złotówkę. Jako symbol tego, co nam dzięki nim zostało – Mariusz wzruszył ramionami.

– Ja uważam, że powinniśmy domagać się kolejnego miliona, ale znasz Milenę – posłał mi wymowne spojrzenie.

Tyle że ja nie chciałam zemsty

Chciałam tylko tyle, ile mogłabym sama zarobić gdyby mi pozwolono. Ani grosza więcej. Po 4 latach i kolejnych instancjach, bo urząd odwoływał się od wszystkich orzeczeń i wyliczeń, wygraliśmy. Urzędnicy najpierw bronili się, że nie naruszyli prawa, bo robili swoje, a na to, ile trwa kontrola, nie mają wpływu, bo to kwestia skomplikowania materii, a nie ich złej woli.

Potem podnosili argument, że jeszcze przed kontrolą ledwie przędliśmy, więc to nie ich działania, a nasze problemy z realizacją zamówień pociągnęły nas na dno. I tu przydał mi się ten cholerny tytuł Przedsiębiorcy Roku. Między innymi dzięki niemu wykazałam, że zanim pierwszy kontroler przekroczył próg naszej firmy, byliśmy na szczycie, a nie jak potem na dnie. Sąd uznał, że działania fiskusa nas zniszczyły i zasądził 1,5 miliona złotych odszkodowania.

– „Węgiel Trans” wraca do gry! – emocjonowała się moja niezastąpiona siostra kiedy wychodziliśmy z sądu z prawomocnym wyrokiem.

Ale ja tylko popatrzyłam na Mariusza i oboje smutno się uśmiechnęliśmy. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że chociaż wyszliśmy z pojedynku ze skarbówką z tarczą, a nie na tarczy, nie wejdziemy do tej samej rzeki. Nie dalibyśmy rady psychicznie raz jeszcze dźwignąć jakiejkolwiek kontroli, a na widok urzędu skarbowego dostawalibyśmy ataku paniki. Za dużo nas to wszystko kosztowało. Ale i pokazało, że są w życiu ważniejsze rzeczy niż ukochany biznes. Życie. Życie jest najważniejsze. I tylko o nie teraz będziemy z Mariuszem dbać. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA