Podwórko mamy duże, bo i kury mają swój wybieg, i warzywniak jest spory. Ale przed domem, od strony drogi, to tylko kwiaty sadzę. Ozdobne krzewy, sezonowe rabaty, kwitnące pnącza – co roku coś nowego. Bawi mnie to – takie ozdabianie ogrodu. No i nie da się ukryć, że lubię słuchać słów podziwu, kiedy jakaś sąsiadka zajrzy do mnie na ploty.
Dwa lata temu to nawet wygrałam gminny konkurs na najpiękniejszy kwietnik! Co prawda, oprócz splendoru i pucharu zyskałam też trochę ludzkiej zawiści. Wiadomo, jak to jest – kiedy komuś się powiedzie, zawsze znajdą się jacyś złośliwcy, którzy będą szukać dziury w całym. A czy ja im bronię, żeby też sobie kwiaty posadzili? Przeciwnie, nawet chętnie sadzonek i nasion użyczę.
Ale nie – bo to przecież i dbać trzeba, i pielić, i podlewać, a tego to się już nikomu nie chce robić. Lepiej więc zazdrościć, niż samemu też mieć ładnie… Co tam – staram się tym nie przejmować, bo przecież ludzkiej natury zmienić się nie da. Tylko jednej rzeczy nie mam, a marzę od niej od dawna. Już od paru lat ciosam mężowi kołki na głowie, żeby mi przed domem oczko wodne zrobił.
– Fanaberie – odpowiadał nieustannie. – Żeby staw rybny, to rozumiem. Ale taka kałuża, po co to komu? Tylko komarów pełno będzie. A to i koszt przecież spory!
Sama bym się wzięła do urządzania oczka, jednak trzeba mieć sporo siły, żeby dół odpowiedni wykopać. Zresztą, marzy mi się tam fontanna, a tę trzeba podłączyć. Nie znam się na tym, więc muszę, niestety, zdać się na dobry humor mojego ślubnego.
Wiosną zabraliśmy się za robotę
Na jesieni, gdy już wszystko na polu było zrobione, znalazłam wreszcie sposobność, żeby z nim spokojnie pogadać.
– Koszt będzie, ale niewielki, podliczyłam wszystko – podsunęłam mu kartkę z rachunkami pod nos. – Folię trzeba kupić, no i pompę, taką fontannę. Za to rybki i roślinki są tanie. Dół wykopałbyś razem z Danielem. Ma piętnaście lat, silny jest, dacie radę, ojcu przecież pomoże. Tylko tę pompę trzeba podłączyć i tak myślałam, żeby może do hydroforu…
– Do hydroforu się nie da, trzeba do wodociągu – mąż sprostował, patrząc na kartkę. – Ale w ogóle po co ci to? Mało masz roboty w domu i obejściu? Jeszcze rybki będziesz hodować! Ani to na patelnię się nie nadaje, ani nic. Nawet pogapić się przecież nie będzie jak…
– Ławeczkę można nad oczkiem obstalować – przyszedł mi do głowy kolejny pomysł na upiększenie ogrodu. – A komarów wcale nie będzie, bo to się kupuje takie specjalne rośliny, i one się w nich nie lęgną.
Stach nie był do końca przekonany, ale zgodził się dla świętego spokoju. Jeszcze na jesieni, dopóki ziemia nie zamarzła, wykopali z synem dół. Wzięłam ulotkę ze sklepu zoologicznego i pokazałam im, jaka ma być głębokość i jaka szerokość. Lokalizację wybrałam z boku ogrodu – akurat będzie można podziwiać oczko z kuchni, a na przyszłość to planowałam tam zrobić altankę, bo miejsca tam było wystarczająco. Co prawda trochę za blisko ogrodzenia i sąsiedzi by nam w talerze zaglądali, ale co tam. Zawsze mogę przy płocie posadzić cisy albo tuje.
Przez całą zimę czekałam, aż zejdzie śnieg i mróz odpuści, żeby można było dokończyć oczko. Na szczęście w naszych okolicach zima nie jest sroga, więc można było szybko ruszyć z robotą.
– Dobra, jedźmy po tę folię i skończmy teraz ten twój stawik, bo zaraz będę musiał w pole wyjeżdżać – powiedział mój mąż pewnego dnia, zaraz jak wrócił z obchodu po naszych hektarach.
– Jeszcze za zimno, żeby roślinki sadzić i rybki wpuszczać! – zaprotestowałam.
– To już sobie sama potem zrobisz, ja tylko ciężką robotę odwalę – powiedział.
Nie miałam wyjścia – jeszcze by się rozmyślił! A poza tym na wiosnę to rzeczywiście roboty w polu huk, mógłby zwyczajnie nie mieć czasu. Ułożyliśmy folię, przymocowaliśmy ją, potem pod moją komendą Stach z Danielem układali otoczaki, żeby było ładnie.
– A co to sąsiadka tak chłopami dyryguje? – usłyszałam nagle za plecami głos.
To była pani Zofia. Mieszka dwie chałupy dalej i za każdym razem, kiedy przechodzi koło mojego domu, zapuszcza żurawia do ogrodu. Wścibska i złośliwa baba – ma jakiś wrodzony talent do pakowania się tam, gdzie akurat nikt jej sobie nie życzy.
Łaziła po wsi i roznosiła ploty
– A wie pani, jak to jest! Bez pokazywania co i jak to żaden chłop nic mądrego nie wykombinuje – próbowałam żartować.
Jakoś nie chciałam jej tłumaczyć, co akurat robię.
– Ale to widzę jakieś roboty ziemne – wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć wszystko dokładnie. – A to staw sąsiadka buduje? No, no. Ciekawe, co na to Marian z Helenką.
Marian i Hela mieszkają tuż obok… Nie przyjaźnimy się za bardzo, ale też i nie kłócimy. Jak trzeba, pomagamy sobie nawzajem, a tak to każdy sobie gospodarzy. Oni też mają dużą gospodarkę i mało czasu na zajmowanie się cudzymi sprawami.
– A co im do tego? – zdziwiłam się teraz. – Przecież na swoim robimy, a hałasu przy tym nie ma.
– Ale co woda, to woda – upierała się pani Zosia. – Robactwa będzie więcej…
Wkurzyła mnie. Pomyślałam sobie, że przy najbliższej okazji zagadam do Helenki. Tak na wszelki wypadek. Bo znając panią Zosię, to ona zaraz do nich poleci i powie, że rozkopy robimy i staw rybny budujemy. Co za babsztyl wredny jakiś!
Zgodnie z moimi przewidywaniami sąsiedzi do oczka nic nie mieli, nawet się ucieszyli, bo – jak stwierdziła Krycha – i oni z kuchni będą mieli ładny widok. Zastrzegli tylko, że ich kot na pewno się będzie rybkami w oczku interesował, więc żebym nie miała do nich pretensji.
– Ano, ryzyko będzie – zgodziłam się; wcześniej jakoś o tym nie pomyślałam.
Okazało się przy okazji, zgodnie z moimi przewidywaniami, że Marian z Helą już o wszystkim wiedzieli od tej plotkary. Sąsiadka nawet śmiała się, że tamta przyleciała z krzykiem, że staw budujemy!
– Nawet się dziwiłam, bo gdzie miałby być – opowiadała mi potem sąsiadka. – Dopiero jak mi palcem przez okno pokazała, to zrozumiałam, że to tylko oczko.
Niestety, pani Zosia uraczyła „sensacyjną nowiną” nie tylko moich najbliższych sąsiadów. Cała wieś przylatywała po kolei, żeby zobaczyć, jak to ogród upiększamy. A każdy opowiadał co innego – a to, że wodospad stawiamy, skalniak budujemy, staw z karpiami kopiemy… W sumie byłam już zła, bo po pierwsze, miałam dość tych gości i nieustającego tłumaczenia się. A po drugie, wszyscy przychodzili z ciekawości, jednak niektórzy nie omieszkali przy tej okazji się wyzłośliwiać.
– Co to, Maryla, znowu w konkursie będziesz startować? – z ironią pytała Regina.
Ta cholera zawsze o wszystko była zazdrosna i musiała mieć to, co najlepsze.
– Nie myślałam o tym, ale kto wie, kto wie – uśmiechnęłam się do niej złośliwie. – Dobry pomysł mi podsunęłaś, chyba się zgłoszę.
Regina obróciła się na pięcie i poszła, a ja pomyślałam, że chyba jednak pogadam sobie z tą panią Zosią poważnie. Kto ją upoważnił do roznoszenia plotek?! Nie zdążyłam jednak z nią porozmawiać. Nie wiem, czy to jej bezpośrednia zasługa, czy to któryś z zawistnych sąsiadów doniósł, ale kilka dni później zapukał do moich drzwi urzędnik ze starostwa powiatowego.
Skąd ja wezmę 2200 zł?!
– Dzień dobry – odpowiedziałam grzecznie na jego powitanie, zachodząc w głowę, co go do mnie sprowadza.
Wszystkie papiery miałam w porządku, deklaracje śmieciowe podpisałam.
– Czym mogę służyć?
– Do urzędu dotarła informacja, że buduje pani staw – wyjaśnił znudzonym głosem. – Muszę sprawdzić.
– O matko! – złapałam się za głowę, bo tym razem Zośka przesadziła! – Żaden staw, tylko malutkie oczko wodne.
– Muszę sprawdzić – urzędnik był niewzruszony. – Może pani pokazać?
Włożyłam buty i kurtkę i zaprowadziłam faceta do ogrodu. Ten stanął nad wykopanym dołem wyłożonym kamieniami i pokiwał głową.
– Oczko – przyznał. – Nie musi mieć pani zezwolenia na prace budowlane. Ale powinna pani zgłosić do starostwa chęć budowy 30 dni przed rozpoczęciem prac.
– Jak to? – spojrzałam na niego zdziwiona. – Przecież to tylko płytka dziura wyłożona folią i kamieniami! Nieco większa kałuża! Co miałam zgłaszać?
– Prawo jasno to określa – wzruszył ramionami. – Nie trzeba zezwolenia, ale trzeba zgłosić. W przeciwnym razie to jest samowolka budowlana, karana grzywną w kwocie 2200 złotych.
Po raz kolejny złapałam się za głowę. Okazało się, że nawet gdybym chciała zakopać miskę w ziemi i zrobić sobie ministawik, to musiałabym to zgłosić. Nie miałam o tym pojęcia! No i ta kara – nie stać mnie było na zapłacenie takiej kwoty! Na szczęście udało mi się dogadać z tym urzędnikiem. Co prawda najpierw się upierał, że albo zasypię oczko, albo zapłacę karę, ale wreszcie ustąpił. Stanęło na tym, że pojadę do urzędu i zgłoszę chęć budowania oczka, a do tego czasu po prostu wstrzymam się z jakimikolwiek pracami.
Odetchnęłam. I tak na razie nie mogłam sadzić roślin, bo było za zimno, a zanim się ociepli, spokojnie zdążę załatwić wszystkie formalności. Ale jak już urzędowo wszystko pozałatwiałam, poszłam do tej Zośki i tak jej nagadałam, że jej w pięty poszło. Do kościoła co niedziela lata, a sąsiadce takie świństwo zrobi! Od tej sytuacji minęło już ładnych parę lat, prawo nawet zdążyli zmienić i już nie wymagają żadnych zgłoszeń, ale Zośka do dziś do mnie nie zagląda, bo jej głupio.
Czytaj także:
„W wieku 8 lat straciłam matkę. Wychowali mnie obcy ludzie, bo nie umiała się mną zająć. Odtąd wciąż towarzyszył mi ból”
„Kończyły nam się oszczędności, a mąż nie garnął się do pracy. Marzyłam o dziecku, ale z kim? Z tym leniem z kanapy?”
„Mąż i teściowa podmienili mi pigułki antykoncepcyjne na cukierki. Zdecydowali za mnie, kiedy mam zostać matką”