„W wieku 8 lat straciłam matkę. Wychowali mnie obcy ludzie, bo nie umiała się mną zająć. Odtąd wciąż towarzyszył mi ból”

dziewczyna, która straciła matkę fot. Adobe Stock, fizkes
„Pewnego dnia wpadłam na nią. W zasadzie nie zdążyłam jej jeszcze zobaczyć, a już poczułam, że to ona. Ujrzałam grzebiącą w śmietniku staruszkę, choć pewnie nie miała więcej niż 40 lat. Przed oczami zamigotały mi tysiące drobnych światełek i omal nie zemdlałam”.
/ 22.06.2022 13:00
dziewczyna, która straciła matkę fot. Adobe Stock, fizkes

Pierwszy raz poczułam ten ból, gdy zabierano ją z naszego domu. Przeszywający czaszkę i pulsujący milionem wibracji. Nie do zniesienia nawet teraz, po latach, chociaż tamtego wieczoru wytrzymałam bez tabletek. Miałam osiem lat i właśnie straciłam matkę. Przyklejona do szyby auta kuratorki patrzyłam, jak dwóch potężnych policjantów próbuje wsadzić ją do radiowozu. Pijaną, brudną, prawie nagą i agresywną: wyzywającą ich od najgorszych, plującą, kopiącą po kostkach, wyjącą niczym zwierzę.

Pamiętam, że nie odrywając od niej wzroku, chwyciłam dłoń siedzącego obok mnie młodszego brata i pomyślałam, że nigdy więcej nie chcę widzieć tej kobiety. Tamtej nocy pojechaliśmy do pogotowia rodzinnego. Jacyś przejęci ludzie nakarmili nas chlebem z cudownie rozpływającym się po podniebieniu masłem i czymś, czego nazwę dopiero poznałam – szynką. Do picia podano nam gorące kakao.

Podejrzliwie przyglądaliśmy się kubkom, smakując ostrożnie czubkami języków dziwny, słodkawy napój. Po kolacji mężczyzna i kobieta przenieśli nas do łazienki. Umyci, czyści, przebrani w pachnące koszule zostaliśmy potem położeni do łóżek. Tomek, mój braciszek, zasnął od razu. Ja nie mogłam zmrużyć oka. Później trafiliśmy do rodzinnego domu dziecka i nareszcie mieliśmy kogoś, kogo mogliśmy nazywać mamą i tatą.

Każdy stres wzmagał ból

– Rodzice, ro-dzi-ce, rooodziiiiceee – nie zapomnę, jak bawiłam się tym słowem i ćwiczyłam przed lustrem jego poprawną wymowę, robiąc przy tym głupie miny.

Nigdy nie miałam rodziców. Nie znałam ojca, jak przez mgłę pamiętałam tatę Tomka i nagle miałam ich oboje, i jakby tego było mało, dostałam też w prezencie dziadków, ciocie, wujków, kuzynów i kuzynki.

– To jest twoja rodzina, zobacz, jaka duża – powiedziała do mnie mama po pierwszym spotkaniu w tak licznym gronie.

– Moja rodzina – powtarzałam sobie potem przez następne tygodnie, a może nawet miesiące czy lata, bo w sumie nigdy nie przestałam się dziwić, że mam tylu bliskich, którym na mnie zależy. Że tata przeżywa każdą moją porażkę w szkole, że mama jest ciekawa, jak się czuję i co myślę, babcia cierpi, gdy dopadnie mnie nawet lekki katar, dziadek tęskni, ciocia przysyła paczki… Moja rodzina. Powinna być lekiem na całe zło, a jednak…

Ból nigdy nie minął. Nasilał się w stresujących momentach. Trwał dzień lub trzy, promieniował na oczy, nos, uszy. Żeby nie cierpieć, chowałam się w ciemnym pokoju, nakrywałam poduszką, uciekałam przed dźwiękami i zapachami.

– Migrena – stwierdziła kiedyś krótko internistka.

cxbvxcbcxbc

„Migrena” – to słowo zapamiętałam od razu i nauczyłam się z nim żyć. Czaiła się jak tygrys. Wiedząc, że wróci, korzystałam z życia. Pływałam, wygrywałam konkursy recytatorskie; walcząc z nieśmiałością, uczyłam się tańca towarzyskiego, jeździłam na kolonie, obozy. Zawsze zachłannie, szybko, jakby bojąc się, że za chwilę zniknę za drzwiami pokoju być może nawet na tydzień. A wtedy cała rodzina będzie chodzić na paluszkach, żeby nie wywołać u mnie jeszcze większych dolegliwości. Z wiekiem cierpiałam coraz bardziej i częściej, nie znając źródła ani sposobu, jak się pozbyć swojego bólu.

– Przypadłość księżniczek – mawiali złośliwi i nawet nie wiedzieli, jaką mi tymi słowami sprawiają przyjemność.

„Ja, to biedne, przerażone, głodne dziecko i księżniczka? Czemu nie!” – żartowałam z nich w głębi duszy.

Nie szukałam biologicznej matki. Nie interesowało mnie, czy żyje. A jednak pewnego dnia wpadłam na nią. W zasadzie nie zdążyłam jej jeszcze zobaczyć, a już poczułam, że to ona. Ujrzałam grzebiącą w śmietniku staruszkę, choć pewnie nie miała więcej niż 40 lat, i ból rozsadził mi czaszkę. Przed oczami zamigotały mi tysiące drobnych światełek i omal nie zemdlałam. Nie byłam księżniczką, tylko dzieckiem ulicy, które kiedyś, jak ta kobieta dzisiaj, szukało nawet najstarszej kromki spleśniałego chleba, by móc zaspokoić głód.

Oparłam się o mur, zamknęłam oczy. Wciągnęłam głęboko w płuca powietrze i wypuściłam ze świtem. Gdy otworzyłam oczy, jej już nie było. „Tak wygląda ta kobieta” – myślałam, wracając do domu.

Tego popołudnia przygotowałam dla wszystkich pyszny obiad i dopiero w połowie drugiego dania uzmysłowiłam sobie, że nie cierpię. Powinnam zwijać się z bólu, a ja siedzę przy stole z bliskimi. Uśmiechnęłam się do Tomka.

– O czym myślisz, siostrzyczko? – zapytał z zainteresowaniem.

– O tym, jaka jestem szczęśliwa – powiedziałam i poszłam po deser.

Czytaj także:
„Odkryłam, że zięć ma kochankę. Myślałam, że jak córka się dowie, wywali go na zbity pysk. Usłyszałam, że... to taki układ”
„Moja uczennica została sama z problemem, który przerósłby dorosłego. By ratować mamę, postanowiła sprzedać... siebie”
„Przyjaciółka przez 7 lat nigdzie nie wyszła bez dzieci. Chciała być idealną mamą, chociaż ze zmęczenia wpadała w obłęd”

Redakcja poleca

REKLAMA