Pierwszy raz poczułam ten ból, gdy zabierano ją z naszego domu. Przeszywający czaszkę i pulsujący milionem wibracji. Nie do zniesienia nawet teraz, po latach, chociaż tamtego wieczoru wytrzymałam bez tabletek. Miałam osiem lat i właśnie straciłam matkę. Przyklejona do szyby auta kuratorki patrzyłam, jak dwóch potężnych policjantów próbuje wsadzić ją do radiowozu. Pijaną, brudną, prawie nagą i agresywną: wyzywającą ich od najgorszych, plującą, kopiącą po kostkach, wyjącą niczym zwierzę.
Pamiętam, że nie odrywając od niej wzroku, chwyciłam dłoń siedzącego obok mnie młodszego brata i pomyślałam, że nigdy więcej nie chcę widzieć tej kobiety. Tamtej nocy pojechaliśmy do pogotowia rodzinnego. Jacyś przejęci ludzie nakarmili nas chlebem z cudownie rozpływającym się po podniebieniu masłem i czymś, czego nazwę dopiero poznałam – szynką. Do picia podano nam gorące kakao.
Podejrzliwie przyglądaliśmy się kubkom, smakując ostrożnie czubkami języków dziwny, słodkawy napój. Po kolacji mężczyzna i kobieta przenieśli nas do łazienki. Umyci, czyści, przebrani w pachnące koszule zostaliśmy potem położeni do łóżek. Tomek, mój braciszek, zasnął od razu. Ja nie mogłam zmrużyć oka. Później trafiliśmy do rodzinnego domu dziecka i nareszcie mieliśmy kogoś, kogo mogliśmy nazywać mamą i tatą.
Każdy stres wzmagał ból
– Rodzice, ro-dzi-ce, rooodziiiiceee – nie zapomnę, jak bawiłam się tym słowem i ćwiczyłam przed lustrem jego poprawną wymowę, robiąc przy tym głupie miny.
Nigdy nie miałam rodziców. Nie znałam ojca, jak przez mgłę pamiętałam tatę Tomka i nagle miałam ich oboje, i jakby tego było mało, dostałam też w prezencie dziadków, ciocie, wujków, kuzynów i kuzynki.
– To jest twoja rodzina, zobacz, jaka duża – powiedziała do mnie mama po pierwszym spotkaniu w tak licznym gronie.
– Moja rodzina – powtarzałam sobie potem przez następne tygodnie, a może nawet miesiące czy lata, bo w sumie nigdy nie przestałam się dziwić, że mam tylu bliskich, którym na mnie zależy. Że tata przeżywa każdą moją porażkę w szkole, że mama jest ciekawa, jak się czuję i co myślę, babcia cierpi, gdy dopadnie mnie nawet lekki katar, dziadek tęskni, ciocia przysyła paczki… Moja rodzina. Powinna być lekiem na całe zło, a jednak…
Ból nigdy nie minął. Nasilał się w stresujących momentach. Trwał dzień lub trzy, promieniował na oczy, nos, uszy. Żeby nie cierpieć, chowałam się w ciemnym pokoju, nakrywałam poduszką, uciekałam przed dźwiękami i zapachami.
– Migrena – stwierdziła kiedyś krótko internistka.
cxbvxcbcxbc
„Migrena” – to słowo zapamiętałam od razu i nauczyłam się z nim żyć. Czaiła się jak tygrys. Wiedząc, że wróci, korzystałam z życia. Pływałam, wygrywałam konkursy recytatorskie; walcząc z nieśmiałością, uczyłam się tańca towarzyskiego, jeździłam na kolonie, obozy. Zawsze zachłannie, szybko, jakby bojąc się, że za chwilę zniknę za drzwiami pokoju być może nawet na tydzień. A wtedy cała rodzina będzie chodzić na paluszkach, żeby nie wywołać u mnie jeszcze większych dolegliwości. Z wiekiem cierpiałam coraz bardziej i częściej, nie znając źródła ani sposobu, jak się pozbyć swojego bólu.
– Przypadłość księżniczek – mawiali złośliwi i nawet nie wiedzieli, jaką mi tymi słowami sprawiają przyjemność.
„Ja, to biedne, przerażone, głodne dziecko i księżniczka? Czemu nie!” – żartowałam z nich w głębi duszy.
Nie szukałam biologicznej matki. Nie interesowało mnie, czy żyje. A jednak pewnego dnia wpadłam na nią. W zasadzie nie zdążyłam jej jeszcze zobaczyć, a już poczułam, że to ona. Ujrzałam grzebiącą w śmietniku staruszkę, choć pewnie nie miała więcej niż 40 lat, i ból rozsadził mi czaszkę. Przed oczami zamigotały mi tysiące drobnych światełek i omal nie zemdlałam. Nie byłam księżniczką, tylko dzieckiem ulicy, które kiedyś, jak ta kobieta dzisiaj, szukało nawet najstarszej kromki spleśniałego chleba, by móc zaspokoić głód.
Oparłam się o mur, zamknęłam oczy. Wciągnęłam głęboko w płuca powietrze i wypuściłam ze świtem. Gdy otworzyłam oczy, jej już nie było. „Tak wygląda ta kobieta” – myślałam, wracając do domu.
Tego popołudnia przygotowałam dla wszystkich pyszny obiad i dopiero w połowie drugiego dania uzmysłowiłam sobie, że nie cierpię. Powinnam zwijać się z bólu, a ja siedzę przy stole z bliskimi. Uśmiechnęłam się do Tomka.
– O czym myślisz, siostrzyczko? – zapytał z zainteresowaniem.
– O tym, jaka jestem szczęśliwa – powiedziałam i poszłam po deser.
Czytaj także:
„Odkryłam, że zięć ma kochankę. Myślałam, że jak córka się dowie, wywali go na zbity pysk. Usłyszałam, że... to taki układ”
„Moja uczennica została sama z problemem, który przerósłby dorosłego. By ratować mamę, postanowiła sprzedać... siebie”
„Przyjaciółka przez 7 lat nigdzie nie wyszła bez dzieci. Chciała być idealną mamą, chociaż ze zmęczenia wpadała w obłęd”