Nie, to przecież niemożliwe… To się nie dzieje naprawdę. Nie teraz… Z rozpaczą patrzyłam na trzymany w ręku test ciążowy i czułam, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Chciało mi się po prostu wyć. Przecież się zabezpieczałam!
Miałam powody, żeby zachować ostrożność…
„Robert oszaleje z radości”, przebiegło mi tylko przez głowę, ale myśl o tym, że sprawię przyjemność mężowi, wcale mnie nie ucieszyła. Gdy wychodziłam za mąż, dobiegałam 30-stki. W niewielkiej wsi, z której pochodzę, byłam już traktowana jak stara panna. Rodzice nawet nie kryli zmartwienia.
– Jak ty sobie bez chłopa poradzisz? – wzdychała mama. – Zakręciłabyś się za kimkolwiek. Przebierasz jak w ulęgałkach, a babie samej na gospodarce niełatwo. Życia ty nie znasz, oj, nie znasz. Pójdę, na mszę dam, może ci męża wymodlę – dodawała.
Złościłam się na takie słowa, choć wiedziałam, że rodzice chcieli dla mnie dobrze. Tyle że ja nie byłam zainteresowana żadnym ze znajomych kawalerów. Wszyscy sąsiedzi byli trunkowi. Do stania pod sklepem pierwsi, do roboty ostatni. Po co mi był taki ktoś w domu? Dziwiłam się koleżankom, które powtarzały:
– Niechby pił, niechby bił, byle był.
Nie widziałam siebie w takim życiu. Dlatego zaczęłam powoli godzić się z faktem, że pisane jest mi staropanieństwo. I wtedy poznałam Roberta. Przyjechał do naszej wsi na letnisko. Wynajął z mamą niewielki domek. Tym ujął mnie od samego początku. Mężczyzna dobiegał 40-stki, a opiekował się matką jakby była najcenniejszym skarbem.
– Zakręć się koło niego – szepnęła mi siostra. – Widać, że chłop miastowy, ma samochód, trochę grosza. No i mamą się pięknie zajmuje. A wiesz, jak to jest. Jak matkę uszanuje, to i żonę.
Nie zamierzałam kręcić się obok atrakcyjnego letnika, ale tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu. A to dłużej porozmawialiśmy, a to zabrałam go na spacer po najbliższej okolicy.
Czułam, że nie jestem mu obojętna
Byłam tylko zdziwiona, bo Robert nawet nie usiłował mnie pocałować, nie mówiąc o niczym więcej. Nie byliśmy w końcu podlotkami, ale starałam się nie uprzedzać. Może był wyjątkowo nieśmiały? Kiedy zbliżał się termin wyjazdu z letniska, Robert poprosił mnie o wieczorny spacer. Do dziś pamiętam, że był wyjątkowo ciepły dzień, niebo upstrzone gwiazdami, w okolicznym stawie kumkały żaby. Robert zatrzymał się na grobli i spojrzał w moją twarz.
– Nie interesują mnie w życiu przygodne znajomości – powiedział poważnie. – Dlatego zapytam cię raz. Czy zgodzisz się wyjść za mnie za mąż? Moja mama uważa, że jesteś dobrą partią. Czysta, ładna, gospodarna… Ja też cię lubię. Myślę, że czas się ustatkować. Zgodzisz się zostać moją żoną? Nie będzie ci u mnie źle.
Wtedy nie zwróciłam uwagi na dziwną formę tych oświadczyn i wspomnienie o tym, co uważa mama. Zbyt byłam zszokowana, ale i szczęśliwa. Choć nikomu się do tego nie przyznawałam, wiele razy myślałam o tym, jak to będzie, gdy w końcu jakiś mężczyzna poprosi mnie o rękę. Ale lata mijały, a miłość nie przychodziła. I teraz w końcu… Po takim czasie…
Lubiłam Roberta
Nie byłam w nim szaleńczo zakochana, ale podobało mi się jego poważne podejście do życia, to, że mnie szanował, a przede wszystkim to, że nie pił alkoholu. Był całkowitym abstynentem. Moja rodzina też uważała, że będę miała u jego boku jak u Pana Boga za piecem. Tylko najstarsza siostra, z którą zawsze byłam blisko, szepnęła mi do ucha:
– Jakiś dziwny ten twój Robert. Tak człowieka przewierca wzrokiem, jakby chciał znać najskrytsze myśli. Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Oczywiście – odpowiedziałam wtedy zbyt szybko.
A jednak dziś wiem, że Marzena jako jedyna potrafiła przebić się przez otoczkę kultury osobistej i tego, co Robert chciał pokazać światu. Trzeba było słuchać siostry. Niestety, dałam się zwieść pozorom elegancji i uprzejmości męża. Robert nalegał na to, żebyśmy wzięli tylko ślub cywilny. Tłumaczył to tym, że przez wiele miesięcy przygotowywał się do kościelnej uroczystości z poprzednią narzeczoną, ale ona zostawiła go przed ołtarzem, co przypłacił załamaniem nerwowym. Rozumiałam jego argumentację, ale było mi przykro, bo wiara jest dla mnie bardzo ważna i nie wyobrażałam sobie, że miałabym nie stanąć przed Bogiem. Na różne sposoby tłumaczyłam to Robertowi, ale on był nieprzejednany.
– Mama uważa, że Boga nosi się w sercu, a ślub kościelny to niepotrzebne wyrzucanie pieniędzy w błoto – powiedział nawet w pewnym momencie.
Zrobiło mi się przykro i więcej nie naciskałam na uroczystość religijną, a Robertowi to odpowiadało. Po prostu przestaliśmy rozmawiać na ten temat.
Zamieszkaliśmy na piętrze domu rodzinnego męża
Choć mieszkanie było przestronne, miałam nadzieję, że to tylko tymczasowa sytuacja i wkrótce pójdziemy na swoje. Ale Robert szybko wyprowadził mnie z błędu.
– Nie wyobrażam sobie, żebym zostawił mamusię samą – powiedział. – Ona całe życie dla mnie poświęciła. Jestem jej winien opiekę na starość.
Uważałam, że teściowa jest bardzo samodzielna i ostatnią rzeczą, której potrzebuje, jest opieka syna, ale wolałam nic nie mówić. Już zauważyłam, że Robert na punkcie mamy był bardzo drażliwy. Cokolwiek starsza pani powiedziała, było święte. A wkrótce miałam się przekonać, że mama Roberta mówić lubiła dużo – i niekoniecznie o sobie. Następnego dnia po tym, jak wprowadziliśmy się na swoje piętro, zaplanowałam leniwy poranek. Byłam zmęczona ostatnimi wydarzeniami i chciałam spokojnie zacząć rozpakowywanie ślubnych prezentów i rzeczy, które przywiozłam z rodzinnego domu. Nagle usłyszałam głośny huk. Poderwałam się na równe nogi i wbiegłam do kuchni.
– Ubierz się – usłyszałam pełen pogardy głos zamiast „dzień dobry”. – To wstyd tak paradować po domu na golasa.
– Ale ja… ja jestem w koszulce – wyjąkałam, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje.
Tylko szok spowodował, że nie dodałam:
– I jestem u siebie.
Dłuższą chwilę zajęło mi skonstatowanie, że w kuchni stoi mama Roberta, która bezpardonowo wkłada mi coś do szafek.
– Co pani tu robi? – spytałam zdziwiona, bo teściowa już na ślubie surowo zabroniła mi mówić do siebie „mamo”.
Stwierdziła, że to ją postarza.
– Zawsze wstaję rano. Ty też nie powinnaś się wysypiać do południa – stwierdziła beztrosko teściowa, zupełnie ignorując fakt, że dochodziła 7, więc do południa było naprawdę daleko. – Jak to mówią, kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Postanowiłam poukładać ci kilka rzeczy w szafkach. Wyraźnie widać, że nie dajesz sobie z tym rady.
– Ale… ja dopiero wstałam… – jęknęłam. – Miałam zamiar się za to wziąć…
– Jak na dziewczynę ze wsi to jakaś mało robotna jesteś – teściowa otaksowała mnie lodowatym spojrzeniem.
Było tak zimne, że nie odważyłam się zapytać, jakim sposobem mama Roberta tak po prostu weszła do naszej części domu. Z tego co pamiętałam, rozmawialiśmy o osobnych kluczach…
Nie mówiłam już nic więcej
Zacisnęłam zęby i postanowiłam przeczekać niechcianą wizytę, a potem poskarżyć się na teściową mężowi. Liczyłam na zrozumienie Roberta, jednak natychmiast straciłam złudzenia. Mąż stwierdził, że to nic dziwnego, że teściowa do nas wchodzi, „skoro to przecież jej dom” i że powinnam się cieszyć, że dobrze się u nas czuje. Później Robert nie znoszącym sprzeciwu tonem kazał mi zaprosić na następny dzień jego matkę na kolację i przeprosić ją za moje obcesowe zachowanie!
Wprost nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Ale mąż wydawał się mówić całkiem serio. Był przy tym tak poważny, wręcz ponury, jakbym go bardzo dotknęła, że dla świętego spokoju zgodziłam się zrobić tak, żeby był zadowolony. Szybko miałam się przekonać, że takie postępowanie stanie się wkrótce moją codziennością. Robert, jak miałam okazję się przekonać w ciągu kolejnych tygodni, miał wiele starokawalerskich nawyków i ani myślał je zmieniać. Wstawał codziennie o 5 i nie interesowało go to, że ja nie znalazłam pracy i nie muszę tak wcześnie być na nogach. Po prostu budził mnie i oczekiwał śniadania. Oczekiwań zresztą miał dużo więcej. Po dwóch dniach przyniósł mi… harmonogram na cały tydzień, rozpisany co do godziny!
– Nie wyobrażam sobie, żeby moja żona marnotrawiła czas, gdy ja ciężko pracuję – powiedział, gdy uniosłam ze zdziwienia brwi na ten widok.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że być może Marzena miała rację i popełniłam wielki błąd, wychodząc za Roberta. Ale szybko odgoniłam te myśli. Owszem, mąż był bardzo władczy i nad wszystkim chciał mieć kontrolę, ale przecież to wynikało z jego miłości i troski o mnie.
Przynajmniej tak to sobie wtedy wytłumaczyłam
Szybko przekonałam się, że kontrola, jaką Robert nade mną roztoczył, była absolutna. Mąż dyktował mi, jak mam mieć upięte włosy. Zabraniał mi się malować. Twierdził, że to nieskromne i jego mama tego nie popiera. Zdanie mamy było w ogóle wiążące we wszystkim. Kochał się ze mną 2 razy w tygodniu, bo twierdził, że „tak robią porządni ludzie”. Nie umiał mi wprawdzie wyjaśnić dlaczego, ale tak miało być – i tak było. Pewnego dnia podsłuchałam, jak Robert rozmawiał z matką w kuchni.
– Czas już chyba, żebyście mieli dzieci, Robusiu – mówiła teściowa. – Żeby ludzie nie gadali.
– Zajmę się tym w tym tygodniu, mamusiu – odpowiedział na to mój mąż.
Jakby mówił o kupnie tucznika! Aż się we mnie wszystko zagotowało! Nie byłam szczęśliwa w małżeństwie, czułam się jak więzień, bez prawa do własnego zdania i jakiejkolwiek więzi z mężem… I do takiego domu miałam sprowadzić dziecko, bo tak sobie życzyła moja teściowa, która bała się ludzkich języków?! Aż mnie ciarki ze zgrozy przeszły.
– Po moim trupie, jędzo! – mruknęłam wściekła pod nosem.
Jeszcze przed ślubem powiedziałam Robertowi, że nigdy nie stosowałam pigułek antykoncepcyjnych. Skłamałam, bo wiedziałam, że tego ode mnie oczekuje. Od momentu, kiedy podsłuchałam jego rozmowę, zaczęłam jeszcze większą wagę przykładać do regularnego brania pigułek. O pomyłce nie mogło być mowy. Gdzieś z tyłu głowy kiełkowała już chyba wtedy we mnie myśl, że pewnego dnia po prostu odejdę. I nagle byłam w ciąży?!
Jak to było możliwe?!
Zrozpaczona, na kolejny dzień umówiłam się do ginekologa. Nie kryłam rozczarowania i rozpaczy, kiedy potwierdził, że jestem w ciąży.
– Tabletki mnie zawiodły – przyznałam, z trudem powstrzymując łzy. – A miały być takim dobrym zabezpieczeniem…
– Tabletki? – lekarz podniósł na mnie wzrok, zdziwiony. – Musiała pani coś pomylić. Oczywiście nie stanowią 100-procentowego zabezpieczenia, ale przyznam, że jest pani pierwszą pacjentką, która mimo regularnego stosowania pigułek zaszła w ciążę. Na pewno pani którejś nie pominęła?
– Oczywiście, że nie! – krzyknęłam, z trudem powstrzymując łzy. – Proszę, niech pan sam zobaczy!
Wyjęłam z torebki opakowanie i prawie rzuciłam je w stronę lekarza. Ginekolog sięgnął po blister… i znieruchomiał.
– Ale… to nie są oryginalne tabletki, które pani przepisałem, pani Haniu – powiedział ostrożnie, a kiedy podniosłam na niego zdumione oczy, wyjął jeden z leków z opakowania, uważnie go oglądając. – Nie mam pojęcia, co to jest, ale na pewno nie pigułki antykoncepcyjne. Wygląda mi to po prostu na jakieś cukierki. Nie zauważyła pani dziwnego smaku leków, kiedy je pani przyjmowała?
Faktycznie, teraz, gdy o tym wspomniał, przypomniało mi się, że miałam kilka razy wrażenie, że pigułki smakują miętą. Wtedy uznałam to za nonsens. Ale teraz…
– Ktoś zrobił pani brzydki kawał – powiedział ze współczuciem lekarz. – Ma pani pojęcie, kto to mógł być?
Od razu wiedziałam, kto to był. To nie było pojęcie ani przeczucie. To była pewność! Tylko jedna osoba była zdolna do takiej podłości i manipulacji. A w zasadzie – dwie.
Wiedziałam, jak to się stało
Robert zapewne odkrył, że go okłamuję. Wściekł się. Ale zamiast mi powiedzieć, postanowił ukarać mnie po swojemu. Przy okazji załatwiając swój interes i doprowadzając do tego, że zajdę w ciążę.
– Jak można być tak podłym? – szepnęłam, z trudem nad sobą panując. – Jak można być takim manipulantem?
Powoli wszystko do mnie dotarło. Temu człowiekowi nie wystarczało, że sprawował kontrolę nad każdą cząstką mojego życia. Że dyktował mi, jaką mam mieć fryzurę. Że jego matka wchodziła do nas jak do siebie. Że to ona była mu żoną i dyktowała, jak mamy żyć. Postanowił zadecydować nawet, kiedy będę mamą. Za mnie. Ale tego było już za wiele!
Nie mogłam pozwolić, żeby moje dziecko wychowywało się pod jednym dachem z takim człowiekiem, w takim domu… Prosto od ginekologa pojechałam na dworzec. Wsiadłam w pierwszy pociąg do rodzinnej miejscowości. Nie wiem, jak potoczy się moje życie. Nie wiem, z czego będę żyła. Ale jedno wiem na pewno: są granice kontroli. I mój mąż zdecydowanie je przekroczył!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”