Pochodzę z małego miasteczka na Mazurach. Pięknie tu i malowniczo, ale zawsze chciałam się stąd wyrwać, wyjechać na studia. Pamiętam, jaka dumna byłam, gdy odbierałam indeks wyższej uczelni. Pachniał nowością i lepszym życiem. Moja radość nie trwała długo. Już po pół roku zadzwonił telefon z domu.
– Iwona, mama miała wypadek. Lekarze nie dają jej żadnych szans.
Głos Pawła, mojego brata brzmiał tego feralnego dnia poważnie jak nigdy. W jednym momencie spakowałam torbę i wsiadłam w pierwszy autobus do domu. Lekarze, niestety, się nie pomylili. Potrącona przez kierowcę, który zbiegł z miejsca wypadku, mama zmarła w szpitalu. W domu została piątka młodszego rodzeństwa. I tata, który częściej niż do pokoju maluchów zaglądał do kieliszka. Pół roku po inauguracji roku akademickiego odłożyłam więc indeks na półkę i wróciłam do domu. Rzeczywistość wygrała z marzeniami.
Znalazłam pracę w naszym supermarkecie. Siedziałam na kasie albo układałam na półkach towar. Zarobki nie zwalały z nóg, ale lepsza najniższa krajowa niż nic. Tego dnia ruch w sklepie był wyjątkowo duży. Układałam nową dostawę owoców, kiedy usłyszałam głos kierownika.
– Iwona, leć na drugą kasę, bo kolejka już do pieczywa sięga – polecił.
Mijając kilkanaście osób z koszykami, od razu ją zobaczyłam. Właściwie nie dało się jej przeoczyć. Cała kolejka i wszyscy pracownicy patrzyli na czarnowłosą, modnie ubraną kobietę. Głośno rozmawiała przez telefon. Tłumaczyła coś komuś po niemiecku. Magda. Moja przyjaciółka z dzieciństwa. Kiedy mnie zobaczyła, wyglądała na autentycznie uradowaną.
– Iwona, to ty? Prędzej bym się tu diabła spodziewała niż ciebie! – zaśmiała się.
Chciałam jej opowiedzieć całe swoje życie
Poznałyśmy się z Magdą w szkole. Pierwszego dnia podstawówki pani posadziła nas razem i tak już zostało. Byłyśmy nierozłączne. Aż do czwartej klasy, kiedy to ojciec Magdy dostał pracę na drugim końcu Polski i zaraz po rozdaniu świadectw spakował całą rodzinę i wyjechali na Śląsk. Przez pierwszy rok pisywałyśmy do siebie długie listy, ale z czasem te od Magdy były coraz bardziej lakoniczne. Aż w końcu przestała odpisywać. Kontakt się urwał. Pamiętam, jak to przeżywałam. Nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy.
– Co u ciebie słychać? I dlaczego, u licha, sprzedajesz mi teraz bułki zamiast robić karierę? – zapytała przy wszystkich Magda.
Miałam ochotę opowiedzieć odnalezionej przyjaciółce całe swe życie. Wytłumaczyć, że wcale nie chciałam tu być. Zaskoczona zaczęłam się tłumaczyć.
– Wyjechałam do miasta, dostałam się na studia i wiesz, plany były takie, że…
Mój monolog przerwał głos zniecierpliwionego klienta.
– Może sobie panie potem pogadają, co? Nam się spieszy. A kolejka coraz dłuższa.
– Przepraszam – wybąkałam pod nosem. – Kończę o piętnastej. Może wpadniesz do mnie na herbatę. Pamiętasz jeszcze gdzie mieszkałam? – zwróciłam się do Magdy.
– No pewnie. Dalej gnieździcie się w tych dwóch małych pokojach?
Przytyk przyjaciółki lekko mnie zawstydził, ale tylko skinęłam głową.
– To będę u ciebie popołudniu. Pa!
Punkt siedemnasta zadzwonił dzwonek, a za drzwiami stała Magda. Przegadałyśmy całe popołudnie. Magda opowiadała o życiu na Śląsku, o emigracji do Niemiec, o interesach ojca, w które szybko sama się wkręciła.
– Mówię ci, tylko własna działalność. Nie ma co zasuwać na innych. Ty głupia nie jesteś, szkoda, żebyś gniła na tej kasie. No i dorobiłabyś się czegoś, a nie gnieździła się tu z ojcem i dzieciakami. Ja bym na takim metrażu zwariowała – Magda popatrzyła po mieszkaniu z obrzydzeniem.
Odnaleziona przyjaciółka kilka razy podkreślała, jak dostatnio jej się żyje. Były opowieści o wojażach, o stumetrowym domu. Nie chciała tylko mówić o jednym. Dlaczego wróciła. Za każdym razem, kiedy zaczynałam ten temat, ucinała rozmowę.
– Iwonka, ale czy najważniejsze nie jest to, że jestem? Co było, to było. Teraz czas na nowe. Najważniejsze, że znowu jak kiedyś jesteśmy razem! – zapewniała.
Nie drążyłam więc, co przygnało Magdę w rodzinne strony. Rzeczywiście czułam, jakby czas się cofnął. Znowu siedziałyśmy i nie mogłyśmy się nagadać. Jak wtedy kiedy miałyśmy po dziesięć lat. Z zapartym tchem słuchałam o planach Magdy. Z każdym kolejnym dniem roztaczane przez nią wizje biznesowe stawały się coraz konkretniejsze. I zaczęły dotyczyć także mnie.
– Założymy firmę sprzątającą – wypaliła pewnego dnia Magda. – Zarobiłam na tym z ojcem krocie w Niemczech, to i tu nam się uda. Grunt to dobry biznesplan, a ja już taki mam – zapewniała Magda.
A mnie ten scenariusz coraz bardziej się podobał. Nie chciałam do końca życia tyrać w sklepie. Przecież zawsze chciałam się stąd wyrwać. Mieć lepsze życie niż moi rodzice. Między pracą w markecie a opieką nad rodzeństwem spotykałam się więc z Magdą i zaczynałam odkurzać moje marzenia o byciu kimś. Wizja wspólnej firmy kusiła.
Problem był tylko jeden. Pieniądze
– Kochana, żeby wyjąć, trzeba włożyć. Zasada stara jak świat. Każdy biznes zaczyna się od inwestycji – objaśniała Magda.
– Łatwo ci mówić. Ja ze swojej pensji to niewiele mogę odłożyć.
– To weźmiesz kredyt. Każdy tak robi. Kupimy odkurzacze piorące, zatrudnimy kogoś do ich obsługi, zrobimy ulotki i stronę w internecie. I nim się obejrzymy, kredyt sam się spłaci – zapewniała.
Dałam się przekonać. Po kilku dniach poszłam do banku. Dostałam czterdzieści tysięcy złotych kredytu. I harmonogram spłaty rat na najbliższych pięć lat.
– Nic się nie martw, kochana, spłacimy to w rok! I świetnie się składa, że już mamy te pieniądze, bo w Niemczech mam doskonałą ofertę kupna odkurzaczy. Nówki sztuki! Będą nam służyć latami – emocjonowała się Magda. – Tylko musimy szybko je kupić, bo jeśli my tego nie zrobimy, ktoś inny sprzątnie nam je sprzed nosa – zapewniała.
Nim zdążyłam przetrawić te informacje, Magda już rezerwowała bilet do Berlina.
– Wiesz, byłoby świetnie, gdybyśmy pojechały po nie razem, ale wiem, jak jest: praca, rodzeństwo. A to taka okazja, że nie możemy jej przepuścić – tłumaczyła.
Fakt, wycieczka do Berlina była kuszącą wizją, ale szans na nagłe wolne w pracy nie miałam żadnych. Zrobiłam więc tak, jak wymyśliła Magda. Złożyłam w banku dyspozycję wypłaty całej sumy z konta i dwa dni później wręczyłam przyjaciółce czterdzieści tysięcy złotych. Magda schowała kopertę do torby i ucałowała mnie w policzek.
– No, kochana, zapamiętaj dobrze ten dzień. Będziesz do tego momentu często wracać – uśmiechnęła się.
Następnego dnia układałam towar w sklepie i zastanawiałam się, jak Magdzie mija podróż. W przerwie dzwoniłam nawet do niej, ale zgłaszała się poczta głosowa. Pewnie w podróży ma kłopoty z zasięgiem – tłumaczyłam sobie. Z rozmyślań wyrwała mnie rozmowa kolegów pchających paletę z owocami.
– No mówię ci! Ta czarna, co po niemiecku przez telefon ciągle gadała. Zaraz całe miasteczko będzie huczeć! A ja już wiem, bo mój brat wczoraj z Niemiec zjechał i takiego newsa mi sprzedał – usłyszałam.
„Ta czarna” musiała być moją Magdą. Przysunęłam się do chłopaków.
– Mówicie o Magdzie? – ciekawość była silniejsza niż dobre wychowanie.
– O, znasz ją? To niezłe ziółko. Bizneswoman za pięć euro – rechotał kolega.
– O czym ty mówisz?
– O naszej przedsiębiorczej mieszkance i jej ojcu. Brat powiedział, że tatuś naszej Magdy „przekręcił” kilku Niemców na grubą kasę. Obiecywał jakieś interesy, brał pieniądze na rozkręcenie i tyle go widzieli. I to nie sam, bo pomagała mu w tym córeczka – kolega nie krył podniecenia. – I teraz tatusia aresztowano, a ona czmychnęła do Polski, żeby jej niemieccy wierzyciele nie dopadli. Ty ją dobrze znasz? Ale numer, nie? – z emocji prawie krzyczał. – Więc jakby chciała cię namówić na superbiznes, to w to nie wchodź – roześmiał się kolega.
A mi pociemniało przed oczami. Bo już wiedziałam, że nigdy nie zobaczę ani niemieckich odkurzaczy, ani moich pieniędzy. Bo nawet gdybym odnalazła moją przyjaciółkę, to jak udowodnię, że wręczyłam jej taką kwotę? Przecież dałam jej te pieniądze do ręki. Jak przyjaciółce.
– Jezu, nie mam na to żadnego pokwitowania… Jak mogłam być tak naiwna… – mówiłam sama do siebie.
– Iwona, dobrze się czujesz? Jesteś blada jak ściana – kolega z pracy patrzył na mnie z niepokojem. – Jakiego pokwitowania?
Oparłam się o paletę i starałam się nie rozpłakać. Magda w jednym miała rację. Zapamiętam ten dzień na zawsze. Uwierzyłam mojej przyjaciółce z dzieciństwa. Zaufałam. I teraz zamiast wspaniałej pracy zostaję z kredytem na pięć lat i nauczką, że za naiwność słono się płaci.
Czytaj także:
„Eksmąż był samcem alfa, któremu musiałam usługiwać. Ukrywałam przed nim to, ile zarabiam, żeby nie urazić jego ego”
„Po 10 latach wyrzucił ją z niczym na bruk. Mogła się domyślić, że taki los ją czeka, gdy żyje się na kocią łapę”
„Mój 13-letni brat imprezuje i bierze narkotyki. Matka umywa ręce, bo nie chce się wtrącać. Muszę go ratować”