„Po 10 latach wyrzucił ją z niczym na bruk. Mogła się domyślić, że taki los ją czeka, gdy żyje się na kocią łapę”

Kobieta, której siostra jest kochanką fot. Adobe Stock, Dragana Gordic
„Wszyscy wiedzieliśmy, że Danusia żyje z mężczyzną na kocią łapę. To też byśmy tolerowali, niestety, on miał żonę, a moja siostra była tylko jego kochanką. Była >>tą drugą<< i z pełną świadomością czekała na rozpad czyjejś rodziny”.
/ 11.12.2021 08:18
Kobieta, której siostra jest kochanką fot. Adobe Stock, Dragana Gordic

Moja siostra była czarną owcą w rodzinie. Nie dlatego, że nie wyszła za mąż, nie urodziła dzieci. Nie byliśmy aż tak konserwatywni. Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że Danusia żyje z mężczyzną. Na kocią łapę. To też byśmy tolerowali, niestety, on miał żonę, ten jej ukochany. Moja siostra była kochanką żonatego faceta. Na początku się z tym kryła, ale taka tajemnica długo się nie uchowa. Danka niby wzruszała ramionami, mówiła, że ma gdzieś cudze opinie, radziła nam zająć się własnym życiem, ale domyślałam się, że lekko jej nie było w takim, hm, niestandardowym związku, pod ostrzałem plotek i pręgierzem ludzkiego osądu. 

Lata mijały, a Danka pozostawała wierna niewygodnemu statusowi kochanki. Wciąż się łudziła, że jej ukochany w końcu się rozwiedzie i zwiąże oficjalnie z nią. Moje dzieci dorosły, poszły na studia i w małżeństwa, ja zdążyłam owdowieć i zostać babcią, a ona wciąż miała nadzieję na happy end z tym swoim Andrzejem.

– Tyle lat się oszukiwać… Rozumiem, romans może się zdarzyć, czasem człowiek głupieje i tyle, ale ciągnąć to 10 lat, tak sobie życie zmarnować? Nie rozumiem… – nasza matka kręciła głową, zdegustowana postawą swojej młodszej córki, ale już dawno przestała prawić jej morały. Po prostu odsunęła się od niej, zresztą zgodnie z życzeniem Danki, która była wszak dojrzałą kobietą i teoretycznie wiedziała, co robi.

Powiedział, że lokal jest mu potrzebny dla córki

Tyle że któregoś dnia Danka stanęła  na moim progu. Zrozpaczona, przegrana, z jedną walizką.

– Wyrzucił mnie! Z mieszkania! Tyle lat je od niego wynajmowałam, bo przecież nie za darmo tam siedziałam, a on… – chlipała. – On nagle, bez ostrzeżenia, mówi, że potrzebuje lokalu dla córki. Od zaraz! Mam się spakować i wynieść. Mój dom to dla niego lokal. Nawet… nawet zaczął mnie pakować… Wyobrażasz sobie?

– Z trudem – mruknęłam.

Danka siedziała na mojej kanapie i płakała. Bo jej ukochany Andrzejek definitywnie zakończył związek, który trwał prawie trzydzieści lat.

– Zawsze mówił, że mnie kocha, obiecywał, że w końcu będziemy razem, że jeszcze trochę cierpliwości… Kiedy mu to wypomniałam, powiedział, że… że to nie jego wina, że… że mu wierzyłam! – wyszlochała.

Była w takim stanie, że nie mogłam się od niej odwrócić. Odkąd dzieci się wyprowadziły, miałam trzy pokoje tylko dla siebie. Zaoferowałam jej jeden, póki nie dojdzie do siebie. Nie odmówiła. Zastanawiałam się, jak to będzie. Nie byłyśmy ze sobą blisko, widywałyśmy się rzadko, zamieniałyśmy parę słów i na tym kończyła się nasza siostrzana relacja, a teraz… będziemy razem mieszkały. Jak w dzieciństwie, tyle że nie byłyśmy już dziećmi. Targałyśmy ze sobą bagaż doświadczeń. Co więcej, ciągle widziałam w Dance kobietę z wrogiego obozu, która przez długie lata była „tą drugą”, która czekała na rozpad czyjegoś małżeństwa i rodziny.

Pierwsze tygodnie faktycznie były dość trudne. Mijałyśmy się w korytarzu, kuchni i łazience, byłyśmy grzeczne i uprzejme do obrzydzenia. Sztuczność tego cukru aż mdliła. Ale powoli robiło się między nami coraz normalniej, coraz więcej rozmawiałyśmy, o zwykłych sprawach i o tych trudnych. Aż w końcu zobaczyłam w niej kobietę, której zawrócono w głowie, której coś obiecano, a gdy poszła za głosem serca, wbrew rozsądkowi i zasadom, nie dotrzymano danego jej słowa.

Trzymała się kurczowo każdego cienia nadziei, bo bała się przyznać, że popełniła i wciąż powiela ten sam błąd, bała się zaczynać od zera. Bała się wyjść z roli czarnej owcy, wyzwolonej kobiety, która ma za nic cudze opinie, i uczciwie pokazać światu, że się pogubiła i co wieczór płacze w poduszkę.
Mnóstwo wieczorów przegadałyśmy. Po tylu latach poznawałyśmy się właściwie na nowa i z przyjemnym zdumieniem odkrywałam, jak inteligentną i oczytaną osobą jest Danuśka.

– No wiesz, miało się te wolne wieczory…

Najpierw po takich słowach płakała, potem smutno się uśmiechała, ale po paru miesiącach zaczęła się uśmiechać szczerzej, jaśniej i dodawać coś w stylu, że można być inteligentną i głupią jednocześnie. Mogłyśmy rozmawiać całymi godzinami. O tym, co działo się w jej życiu, o tym, co działo się w moim.

– Tak mi przykro, że nie było mnie przy tobie, kiedy Roman chorował… – powiedziała Danka któregoś wieczoru, łapiąc mnie za dłoń i mocno ściskając. – Przepraszam, siostra.

Otarłam łzę, wzruszona.

– Dzięki – szepnęłam. – Przydałoby się wsparcie, nie zaprzeczę. Ale dobrze, że jesteś teraz. Bo brakuje mi go codziennie…

– Wstyd mi. Potrzebowałaś mnie, a dla mnie liczyła się tylko ta kłamliwa, chciwa gnida, która chciała zjeść ciastko i mieć ciastko.

– Grunt, że zmądrzałaś… – pocieszałam ją, choć wiedziałam, że pewnych rzeczy już nie odzyska. Na przykład macierzyństwa, z którego ten skunks ją okradł. Bo mówiąc brutalnie, była już za stara na matkę.

Tyle poświęciła dla tego faceta…

By jakoś jej to wynagrodzić, starałam się zwrócić jej chociaż siostrę. To mogłam. Razem wychodziłyśmy na miasto, do teatru, do kina, na spacery. Danka, absolwentka kierunku artystycznego, miała świetne oko do krojów i kolorów. Sama była jak barwny ptak. Zwracała na siebie uwagę kobiet i mężczyzn. Tym bardziej nie mieściło mi się w głowie, jakim cudem dała się pochwycić i zamknąć w klatce na tyle lat! Przez faceta, którego nawet nie miała w pełni dla siebie.

– Z miłości robisz największe głupoty – powtarzała. – A potem trzymasz się tych błędów, bo tylko taką rzeczywistość znasz i boisz się, że poza nią sobie nie poradzisz.

– Moim zdaniem radzisz sobie świetnie.

– Bo mam u boku taką siostrę jak ty. Bez ciebie zginęłabym marnie.

Fakt, że mieszkamy razem i że Danka rozstała się z „tym gościem”, musiał drogą plotek obiec całą rodzinę. Gdy stawiłyśmy się razem na siedemdziesiątych piątych urodzinach mamy, powitały nas szepty i pomruki. Nie wszystkim się podobało, że córa marnotrawna została, ot tak, przyjęta z powrotem na łono rodziny. Danka robiła dobrą minę do złej gry i udawała głuchą. Ale ja słyszałam te komentarzy, niektóre dość złośliwe, i w końcu nie wytrzymałam. Zanim został wniesiony tort i zaintonowano „Sto lat”, odstawiłam głośno szklankę na stół i jeszcze głośniej wycedziłam:

– Komuś się nie podoba lista gości?

– No wiesz, skoro pytasz… – zaczęła jedna z ciotek.

Nie pozwoliłam jej dokończyć.

– Jeśli tak, to droga wolna, można wyjść. Bo obie córki jubilatki zostają!

– Właśnie, z ust mi to wyjęłaś – poparła mnie mama, podnosząc się z fotela.
Nieprzychylne szmery ucichły.

Wiedziałam, że nie da się jednym zdaniem uciąć trzydziestu lat plotek, ale od czegoś trzeba zacząć. Każdy popełnia błędy. A z miłości robimy te największe. Grunt to się opamiętać i spróbować żyć od nowa. Danka podeszła i mocno mnie przytuliła.

– Nie mówiłam ci tego, bo to niby jasne, ale bardzo cię kocham, siostra.

– Ja ciebie też, głupia.

Te słowa dotąd nie umiały nam przejść przez gardło, a teraz same wyrwały się spod serca i spłynęły z ust. Dołączyła do nas mama, obejmując nas kruchymi ramionami.

– Widzieć was tu razem to najlepszy prezent, jaki mogłyście mi dać, dziewczynki.

Dalej mieszkamy wspólnie, choć Danusia już się otrząsnęła po „rozwodzie” z kochankiem. Mogłaby sobie coś znaleźć, ale… po co? Żadnej z nas nie pali się do samotnych wieczorów. Lubimy razem spędzać czas, być ze sobą jak siostry i przyjaciółki. Taka relacja nam się urodziła, więc ją pielęgnujemy. Niech rośnie, niech dojrzewa… 

Czytaj także:
„Ukochany zdradziła mnie z prostytutką stojącą na przelotówce. Lata później dałam mu kolejną szansę”
„Jestem 60-letnią emerytką i wychodzę za mąż. Po 35 latach samotności w końcu odnalazłam miłość mojego życia”
„Mam nieślubne dziecko i znów zaszłam w ciążę z głupoty. Mojemu przyszłemu mężowy nie przeszkadza, że zaciążyłam z innym”

Redakcja poleca

REKLAMA