Kiedy Malinowscy wprowadzili się pod ósemkę, do mieszkania tuż obok mojego, byłam załamana. Znałam takich jak oni, młodych…! Wieczne balangi, muzyka na cały regulator, wrzaski. W naszej kamienicy mieszkali sami starsi ludzie. Było cichutko, spokojnie. A teraz?
– Zobaczy pani, ci Malinowscy zamienią nasze życie w piekło – zwierzyłam się ze swoich obaw gospodyni domu.
– E tam, chyba jest pani uprzedzona. Wyglądają na porządnych ludzi – pokręciła głową, ale ja i tak wiedziałam swoje.
Łup, łup, łup! Co to za muzyka?!
Kilka dni później moje przypuszczenia się sprawdziły. Nowi lokatorzy pokazali, na co ich stać. Urządzili parapetówkę. Owszem, uprzedzili, że wieczorem może być u nich trochę głośno, tylko co mi z tego? Nie zmrużyłam oka do drugiej nad ranem! No a potem wyszły na jaw te ich przyzwyczajenia. Rano zaczynali dzień od włączenia radia, nocami zaś długo słuchali muzyki. Nie, nie muzyki – jakiegoś łomotu. Przez ścianę dokładnie słyszałam to łup, łup, łup! I do tego jeszcze trzaskali drzwiami, jakby nie można ich było normalnie zamknąć.
Przez pewien czas znosiłam to cierpliwie, wreszcie nie wytrzymałam. Zapukałam do ich drzwi. Otworzyli oboje.
– Czy u państwa naprawdę musi być tak głośno? To dla mnie bardzo uciążliwie – powiedziałam ze zbolałą miną.
– Głośno? To niemożliwe – zdziwili się.
– A jednak! I uprzedzam, jeśli te hałasy będą się powtarzać, wezwę policję – odparłam urażona i zrobiłam w tył zwrot.
Kątem oka widziałam, że mieli naprawdę zaskoczone miny.
Przez kilka kolejnych dni niewiele się zmieniło. Sąsiedzi dalej rano słuchali tego swojego radia, nocami pseudomuzyki. No i trzaskali drzwiami. Mimo że codziennie zwracałam im uwagę.
– Naprawdę robimy wszystko, żeby nie zakłócać pani spokoju. Ale przecież mamy prawo normalnie żyć – odpowiadali za każdym razem.
Po dwóch tygodniach takich przepychanek postanowiłam spełnić swoją groźbę. Po godzinie 22.00 zadzwoniłam na policję. Przyjechali dość szybko. Najpierw odwiedzili sąsiadów, potem przyszli do mnie.
– Chyba pani przesadza, ja tam nie słyszę hałasów – stwierdził jeden policjant.
– No to nic nie zrobicie? – zapytałam rozczarowana.
– Pani wybaczy, ale tu nie ma podstaw do żadnej interwencji – odparł drugi.
„No tak, nikt dzisiaj nie szanuje starszych ludzi, nikt się z nimi nie liczy” – pomyślałam oburzona do głębi i zamknęłam drzwi za policjantami.
To ja byłam wredną jędzą
Następnego ranka jak zwykle wybrałam się do sklepu po świeże bułeczki. Właśnie wracałam, gdy zobaczyłam swoich sąsiadów wychodzących z klatki. Wyraźnie się gdzieś spieszyli.
– Nie myślcie sobie, że się tak łatwo poddam! – krzyknęłam i ruszyłam w ich stronę, ale nagle potknęłam się o wystającą płytę chodnikową i runęłam jak długa.
Oboje od razu do mnie podbiegli, bardzo przejęci.
– Niech się pani nie rusza, mąż już dzwoni po pogotowie – powiedziała ta młoda kobieta z troską w głosie.
Bolało mnie wszystko. Karetka przyjechała bardzo szybko. Na szczęście lekarz nie stwierdził żadnych poważnych obrażeń.
– Tylko się pani trochę potłukła. Proszę przez kilka dni leżeć i odpoczywać – powiedział, a ja się załamałam.
„Odpoczywać? Tylko kto mnie wyręczy w zakupach, gotowaniu?” – pomyślałam. Młoda sąsiadka chyba umiała czytać w myślach.
– Zajmiemy się panią, pomożemy, proszę się nie martwić – powiedziała z uśmiechem.
A potem ona i jej mąż zaprowadzili mnie do domu. Dziwnie się czułam w ich towarzystwie…
Przez kilka kolejnych dni codziennie mnie odwiedzali. Pan Marek biegał po zakupy, pani Ela mi gotowała. „Na pewno czegoś ode mnie chcą” – myślałam na początku. Jednak z czasem moje podejrzenia osłabły. Zaczęło do mnie docierać, że gospodyni miała rację. To porządni i naprawdę mili ludzie. A ja uprzedziłam się do nich, zanim ich jeszcze poznałam. Zrobiłam rachunek sumienia. I wyszło na to, że to ja zatruwałam im życie, a nie oni mnie!
„Gdybyś nie podsłuchiwała, nie słyszałabyś żadnych hałasów!” – przyznałam się przed sobą i zrobiło mi się wstyd.
– Kochani, dziękuję wam za pomoc i przepraszam za moje zachowanie. Dałam się wam we znaki – wymamrotałam skruszona, gdy znowu mnie odwiedzili.
– Faktycznie była pani prawdziwą wiedźmą – zaczął poważnym tonem sąsiad. – Ale nie do końca prawdziwą. Bo ani kota czarnego pani nie ma, ani miotły….
Zaczęliśmy się wszyscy śmiać.
Czytaj także:
„Podobno wszystkie dzieci są piękne. To nieprawda. Gdy patrzę na wnuczkę, widzę twarz mojej synowej i aż mnie skręca”
„Mój były mąż wydawał całą kasę na nowe dziewczyny, a ja pracowałam za dwoje, żeby utrzymać nasze dziecko”
„Przez 50 lat siostra kładła łapy na tym, co moje. Jest bogatsza, ale i tak pożycza pieniądze, a potem ich nie oddaje”