A więc jest, urodziła się… Dominika. Moja wnuczka. Skończyłam 50 lat i właśnie zostałam babcią. Mniejsza o to, że wcale się babcią nie czuję. Mam dobrą pracę, męża, którego ciągle kocham, mnóstwo planów do zrealizowania i marzeń do spełnienia… Gorzej, że widok tej małej nie wzbudza we mnie żadnych cieplejszych uczuć. A chyba powinien, nie? To przecież dziecko mojego jedynego syna!
Tymczasem patrzę, patrzę na nią i – nic! Widzę brzydką, zapuchniętą istotę z perkatym nosem, tak strasznie podobną do mojej synowej, że aż mnie skręca. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: żona Maksa, choć naprawdę mądra i dobra z niej dziewczyna, urodą nie grzeszy.
Owszem, figurę ma niezłą. Nie jest zbyt wysoka, za to szczupła, nawet w ciąży dużo nie przytyła, więc pewnie szybko wróci do formy. Tylko ta twarz… Niskie czoło, małe oczka, nos zadarty, piegi, a na głowie szopa rudych włosów, z którymi wyraźnie sobie nie radzi, bo wiecznie wygląda, jakby w nią piorun strzelił. Maks twierdzi, że Sylwia jest śliczna, mój mąż, że zabawna, a ja uważam, że po prostu brzydka. Dobrze, że chociaż inteligentna, pracowita i z poczuciem humoru. No tak, ale po małej cech charakteru na razie nie widać. Tylko ten nos jak kartofel i czoło, które wiecznie marszczy.
Jest dla mnie dziwnym, obcym stworzeniem
Kiedy odwiedziliśmy synową w szpitalu na drugi dzień po porodzie, zapytałam nawet męża (po cichu, naturalnie), czy Dominika przypadkiem nie ma zespołu Downa. Eryk jest neurologiem, więc jego odpowiedź powinna mnie uspokoić. Jednak nie uspokoiła. No bo przecież małe oczka i krótki nos to jedna z cech tej choroby, prawda?
– Przestań, Teresa, głupoty opowiadać – zdenerwował się w końcu Eryk. – Mała jest strasznie wymęczona, zapuchnięta, przecież poród trwał kilkanaście godzin.
– No właśnie! Może była niedotleniona? – zasugerowałam.
– Przypomnij sobie, jak Maks wyglądał.
– O, przepraszam, Maksio był najpiękniejszym noworodkiem na oddziale! Wszystkie pielęgniarki tak mówiły.
– Oczywiście. I mogę się założyć, że powtarzały to każdej młodej mamie.
Nie obraziłam się na Eryka, bo to przecież facet – on nie zna się na dzieciach tak jak my, kobiety, i nie potrafi ocenić, które jest ładne, a które brzydkie. Dla niego Dominika to ósmy cud świata, wyczekana wnusia, dziewczynka! Zawsze marzył o córce, a ja po Maksie nie mogłam już mieć dzieci…
Obiecałam mężowi, że przestanę „wymyślać głupoty” i nigdy w życiu nie przyznam się synowi, co myślałam o jego córeczce. Bo Erykowi wydaje się, że już mi minęło. Że po pierwszym szoku tak jak on będę się zachwycać małą, że zakocham się w niej bezwarunkowo i bez granic. Guzik. Dominika ma już trzy tygodnie, a dla mnie nadal jest dziwnym, obcym stworem, istotą z innego świata. Udaję zakochaną babcię, uśmiecham się, parę razy nawet wzięłam wnuczkę na ręce, ale robię to tylko ze względu na syna. On jest taki szczęśliwy, tak fajnie zajmuje się małą, sam ją kąpie, sprawnie przewija… Podobno nawet częściej niż Sylwia wstaje do niej w nocy.
No właśnie, trochę zawiodłam się na tej dziewczynie. Zamiast cieszyć się córką, na którą tak czekała, chodzi jakaś ponura, przygaszona, wiecznie jest zmęczona. Ja rozumiem, rzeczywiście miała ciężki i długi poród. Poza tym od początku musi sobie radzić sama. Maks po tygodniu urlopu wrócił do pracy, jej rodzice mieszkają za granicą i przyjadą dopiero na Boże Narodzenie, a ja i Eryk też nie mamy czasu, aby wyręczać synową w opiece nad dzieckiem. No ale, na Boga, ona ma już 28 lat, i chyba zachodząc w ciążę, wiedziała, co ją czeka!
Ależ byłam egoistką!
Ostatniej niedzieli wpadliśmy do młodych w odwiedziny. Była ładna pogoda, więc całą rodziną wyszliśmy na spacer. Panowie z wózkiem szli przodem, my z Sylwią parę kroków za nimi. I w pewnej chwili usłyszałam coś, co mnie odrobinę zmroziło:
– Wiesz, mamo, ja chyba jestem jakimś potworem. Nie kocham swojej córki – powiedziała synowa cicho. – Gorzej. Ja nie lubię jej dotykać. I wcale nie miałam problemów z pokarmem, po prostu nie chcę jej karmić piersią.
„O, cholera!” – przeleciało mi przez głowę. No bo, umówmy się, babcia niechętna wnuczce to pikuś w porównaniu z matką, która najwyraźniej cierpi na depresję.
– Rozmawiałaś o tym z Maksem? – zapytałam ostrożnie.
– Skąd, boję się. On tego nie zrozumie. Jest taki zakochany w małej…
– I ciebie też kocha! – powiedziałam z przekonaniem. – I na pewno cię zrozumie albo chociaż spróbuje. Bo wiesz, myślę, że… no, że miłość nie u każdej kobiety rodzi się razem z dzieckiem. Może to dla ciebie zbyt duży szok, wyzwanie? Potrzebujesz czasu – przekonywałam ją, ale tak naprawdę to siebie samą też. – Wiesz co, Sylwia? My z dziadkiem weźmiemy malutką, a ty i Maks wróćcie do domu, pogadajcie sobie. Kochanie, wszystko się ułoży, a jakby co, pamiętaj, że twój teść jest lekarzem i na pewno chętnie skontaktuje cię z jakimś dobrym psychologiem. Jeśli chcesz, możemy tam pójść razem…
Nagle zrobiło mi się tak strasznie głupio, tak okropnie wstyd. Rany, ależ ja byłam egoistką! Skoncentrowana na sobie, nawet przez chwilę nie pomyślałam o Sylwii… A to naprawdę dobra dziewczyna. I nie taka znów brzydka! No i mój syn ją kocha.
Czytaj także:
„Dzieciaki kuzynki nastraszyły mojego synka, że chcę go porzucić. Przez te wredne bachory mój 4-latek ma traumę”
„Moja podopieczna zakochała się w koledze, który nie odwzajemnił jej uczuć. Nastolatka wpadła w rozpacz i zrobiła głupstwo”
„Sądziłam, że młodzi muszą się dotrzeć, a dziecko ich połączy. Ignorowałam sygnały, a w ich domu rozgrywał się koszmar”