„Mój były mąż wydawał całą kasę na nowe dziewczyny, a ja pracowałam za dwoje, żeby utrzymać nasze dziecko”

Pracowałam za dwoje, żeby utrzymać dziecko po rozwodzie fot. Adobe Stock, altanaka
„Mój eks zmieniał kobiety jak rękawiczki, a ja zastanawiałam się, jak wcisnąć randkę między pracę i opiekę nad dzieckiem. Oczywiście nie płacił mi alimentów, więc harowałam, ile mogłam. Często w nocy, bo przecież w dzień trzeba było pomóc małemu w lekcjach”.
/ 12.06.2022 18:15
Pracowałam za dwoje, żeby utrzymać dziecko po rozwodzie fot. Adobe Stock, altanaka

–Do kitu to wszystko! – podsumowałam ostatnie miesiące mojego życia towarzyskiego, w trakcie telefonicznej przyjacielskiej relacji. – Przestał się odzywać. Po prostu. Jakbym nie istniała. Gadamy od kilku tygodni, flirtujemy, spotkaliśmy się w realu kilka razy i… nie zasłużyłam na parę słów wyjaśnienia? Zabolałoby go wyznanie: „nie czuję tego, nie wyjdzie nam, powodzenia, cześć?”. Nie. Mógł się wysilić? Mógł – gorączkowałam się.

Od 3 lat byłam po rozwodzie

Mój eks zmieniał kobiety jak rękawiczki, a ja zastanawiałam się, jak wcisnąć randkę między pracę zawodową, opiekę nad dzieckiem, zajęcia z angielskiego w poniedziałki i środy, aikido we wtorek i czwartek oraz dodatkowy basen w sobotę. Padałam na twarz, kończąc wieczorem prasowanie, gotowanie albo odrabianie lekcji.

Z braku innych pomysłów sięgnęłam po nowoczesną technologię, stwierdzając, że inaczej nie poznam nikogo do emerytury. Nie spodziewałam się wiele, ale po 4 miesiącach byłam po prostu załamana. Korowód dziwaków, panów pragnących zostać utrzymankiem, ludzi, którzy nie mieli żadnych zainteresowań poza telewizją, maniaków wędkarstwa i tych, co wierzyli, że kobieta to dobro, które należy im się z automatu…

Kilka spotkań, na które poszłam, to była jakaś pomyłka. Ostatnie dawały pewną nadzieję, ale po drugim facet przestał odpisywać na wiadomości. Koniec historii.

– Tak sobie myślę, że właściwie byłam całkiem szczęśliwą singielką. Na co mi to głupie randkowanie?

– Nooo… wiesz… – przyjaciółka chrząknęła znacząco.

– Doskonale obywałam się bez tego „nooo wiesz”. Czy na tym świecie nie ma już mężczyzn, którzy mają jakąś pracę, czytają książki i nie pozują do miliona zdjęć ze zdechłą rybą?

– Chyba masz za wysokie wymagania.

– To znaczy… jakiekolwiek? – ironizowałam. – Koniec. Kasuję konto, młody od września pójdzie do 2 klasy, trzeba się na nim skupić.

– Daj szansę jeszcze jednemu, ostatniemu, pierwszemu z brzegu.

– Nie. Koniec z tym. Dziecko, wino i ty, moja przyjaciółko, wystarczycie mi do szczęścia. Pa!

Rozłączyłam się, pewna swojego postanowienia

Czekały nas „przedspaniowe rytuały”, potem musiałam jeszcze przygotować coś jemu na drugie śniadanie, a sobie na lunch do pracy. No i spakowałam książki, które planowałam odnieść do biblioteki, by wziąć coś nowego. Kiedyś czytałam nałogowo, dosłownie połykając książki. Teraz było dobrze, jeśli czytałam 2-3 miesięcznie.

– Te chciałabym oddać – podałam mały stosik bibliotekarzowi. – I poproszę o kolejną część tej pozycji – wskazałam jedną z oddawanych książek.

– Już sprawdzam, czy jest… O, ma pani szczęście. Ostatni egzemplarz, reszta w wypożyczeniu. Zaraz przyniosę.

– Przepraszam bardzo… – poczułam dotyk na ramieniu.

Obejrzałam się. Mężczyzna, który stanął za mną, poprawił okulary na nosie.

– Słyszałem, że to ostatni egzemplarz. Czy nie zechciałaby pani wypożyczyć czegoś innego? Bardzo mi zależy akurat na tej książce.

Uniósł do góry pierwszy tom serii, który i ja zwracałam.

– Raczej nie. Rzadko mam okazję tu przyjechać, a też chcę to przeczytać.

– Bardzo proszę…

Może niedługo ktoś je odda. Przepraszam.

Odwróciłam się do bibliotekarza, który przyniósł mój tom, wzięłam go i pospiesznie opuściłam bibliotekę, nie chcąc, by ów gość w okularach mnie nagabywał.

Kto pierwszy, ten lepszy, prawda?

Stanęłam na pobliskim przystanku autobusowym. Zamyśliłam się, czekając…

– Mamo, wziąłem ci coś innego. No, nie było. Co poradzę…

Zerknęłam. Mężczyzna z biblioteki rozmawiał przez telefon.

Wiem, że chciałaś dokończyć. Wiem, że bardzo ci się podobało. Tak, wszystkim innym też, jak czytałaś na głos. Tak, też ciekawe. Tak, na pewno też będą ci zazdrościć na oddziale. Podobno świetnie napisane i w twoim stylu. Jutro ci przywiozę, bo dziś muszę jechać do domu, mają spisywać liczniki, muszę być. Wpadnę do ciebie z samego rana.

Zrobiło mi się głupio. Cholera, że też musiałam to usłyszeć… Popatrzyłam na reklamówkę, w której spoczywały dwie książki „niezgody”, i westchnęłam, w duchu żegnając się z wieczorną lekturą. Podeszłam do mężczyzny, który kierował się w stronę parkingu przy bibliotece.

– Halo! – zawołałam, by zwrócić jego uwagę. – Przypadkiem usłyszałam pana rozmowę z mamą. Czemu pan nie powiedział, dla kogo potrzebuje tych książek?

– A co by to zmieniło?

– Chyba wszystko. Mogę je panu odstąpić.

– Naprawdę?

– Naprawdę – potaknęłam.

Może to wada, może zaleta, zależy, jak spojrzeć, ale nie umiałam być na tyle samolubna, by zignorować fakt, że gdzieś w szpitalu starsza pani czeka na książki. A ja co? Będę trzymać je na szafce nocnej i powoli się przez nie przedzierać, dozując sobie przyjemność czytania.

– Super. Dzięki! Proszę, niech mnie pani jeszcze uraczy swoim numerem telefonu – zaproponował z uśmiechem. – Zadzwonię, gdy będę je oddawał, żeby nie musiała pani czekać ani polować na inne okazy.

Zawahałam się...

Nie zwykłam dawać swojego numeru obcym ludziom. W ogóle mało komu go dawałam, chcąc uniknąć spamowania i natrętów. Z drugiej strony… Co mi szkodziło? Facet nie wyglądał na stalkera ani na takiego, co zacznie dzwonić, by mi zaproponować kupno telefonu, ubezpieczenia lub zestawu naczyń kuchennych. Zaczęłam mu dyktować kolejne cyfry, które wklepywał w swoją komórką… i za późno zauważyłam, że pojawił się mój autobus.

Zorientowałam się, gdy już odjeżdżał z przystanku.

– No nie! – wzniosłam oczy do nieba.

Teraz nie zdążę na koniec zajęć młodego! Wyprawę do biblioteki miałam obliczoną co do minuty, by wyrobić się przed 18.

– Autobus?

– Tak. Teraz muszę szukać taksówki...

Podyktowałam „dobremu synowi” resztę numeru.

Będę wdzięczna za informację o zwrocie książek. Do widzenia.

– Mam samochód.

– To świetnie. Gratuluję – odwróciłam się i ruszyłam w stronę postoju taksówek.

– Podwiozę panią! – zawołał za mną. – Przynajmniej tak mogę się odpłacić za pani uprzejmość.

Znowu się wahałam. Rozsądek nakazywał iść na postój, nie wsiadać do wozu obcego faceta, ale… Po pierwsze, to był środek miasta, a nie pusta droga w lesie. Po drugie, mój portfel, który od czasów, kiedy mój były mąż zapomniał, że moje dziecko jest też jego dzieckiem i olewał alimenty, piszczał coraz cieniej, a teraz mówił: „skorzystaj z okazji”. Skorzystałam.

– Jestem Artur – przedstawił się „mój” kierowca.

– Klara.

– Naprawdę dzięki za te książki. Mama leży na onkologii, nie mają tam telewizji, więc czytanie to jej jedyna rozrywka.

– Mam nadzieję, że szybko wyjdzie i będzie mogła czytać w domu.

– Ja też. Tu w prawo?

– Tak – potwierdziłam.

Nie oczekiwałam, że jeszcze go zobaczę

Wysiadłam i… nie tyle zapomniałam o sprawie, co nie liczyłam, że gość się odezwie. Samotne matki nie mają wzięcia. Nawet na niezobowiązujące flirty. Dranie nie chcą kłopotów, a ci uczciwsi nie chcą mieszać w życiu kobiet, które już i tak mają pod górkę.

Pewnie właśnie mój syn odstraszył ostatniego amanta. Ale o dziwo, niedługo potem dostałam wiadomość, że książki są gotowe do odebrania i że możemy się umówić na ich przekazanie. Zabrzmiało tak oficjalnie, że aż zabawnie. Umówiłam się na owo przekazanie w piątek, kiedy syn wybłagał u mnie nocowanie u kolegi, więc nie musiałam pędzić z językiem na brodzie, żeby zdążyć go odebrać.

Grunt, że wreszcie miałam moje książki, wreszcie miałam szansę na dłuższe poczytanie przed snem, bo nie musiałam zapędzać małego do łazienki, egzekwować porządnego mycia zębów, a wcześniej zjedzenia kolacji i sprzątania zabawek.

Może mógłbym cię zaprosić na kawę? – spytał Artur, gdy wyszliśmy z budynku biblioteki.

– Przecież to nic takiego, naprawdę. Już mi ostatnio podziękowałeś, podwózką.

– Ale to nie w podziękowaniu, tylko dlatego, że jesteś miłą i piękną kobietą.

Przyznaję, zostałam z otwartą buzią. Wykorzystał tę chwilę zaskoczenia i niepewności, by zaciągnąć mnie do pobliskiej kawiarni. Wcale nie było dziwnie i sztywno, jak się obawiałam. No, może na samym początku. Ale gdy zaczęliśmy rozmawiać o literaturze, okazało się, że mamy dość zbieżny gust. Muzycznie też się dopasowaliśmy. Artur opowiadał mi o swoich podróżach, o których ja mogłam na razie tylko pomarzyć. Co prawda teraz, ze względu na chorobę mamy, on też musiał ograniczyć wyjazdy, ale liczył, że kiedy uda jej się pokonać chorobę, będzie mógł od czasu do czasu gdzieś wyskoczyć.

Popołudnie niepostrzeżenie przeszło w wieczór

Pora wracać do domu, myślałam, chociaż prawdę mówiąc, nie bardzo mi się chciało. To miłe i ożywcze spędzić czas w towarzystwie dorosłego człowieka, w dodatku mężczyzny, który miał coś do powiedzenia, ale równie chętnie słuchał, który miał poczucie humoru i był naprawdę uroczym towarzyszem.

Spotkamy się jeszcze? – spytał, gdy odwiózł mnie i odprowadził pod drzwi bloku.

– Bardzo chętnie, ale nie wiem, kiedy znów będę miała wolny wieczór…

No właśnie. I teraz będzie jak zwykle. Brak czasu, konieczność zajmowania się milionem spraw naraz, z których najważniejsza to mój syn.

– Coś wymyślimy. – Artur ujął moją dłoń i pocałował, wprawiając mnie w jeszcze większe osłupienie. Kto tak dzisiaj robi?

– Dziękuję za naszą randkę.

Randkę? Nazwał to… randką?!

– Ja… ja też… – wyjąkałam, wciąż czując na skórze dłoni dotyk jego ust.

Odjechał, machając do mnie zza szyby, a ja stałam i gapiłam się za odjeżdżającym samochodem, uśmiechając się jak głupi do sera. Ale miałam powód... Dawno nie czułam się tak kobieco. Nie jak pracownik, matka, córka, przyjaciółka, tylko po prostu jak kobieta. A mężczyzna, który to sprawił, zawrócił. Wysiadł z wozu i podszedł do mnie.

– Myślałem o tym przez cały czas… – położył dłoń na moim policzku, dając mi czas na zastanowienie.

Zastygałam, wiedziałam, co chce zrobić i… pozwoliłam, by mnie pocałował. Nie cmoknął, nie musnął ustami, ale porządnie, uczciwie pocałował, nie zważając, że znajdujemy się w miejscu publicznym, przed moim domem, że może sąsiedzi patrzą… Zakręciło mi się w głowie. Dosłownie! Tak się zaczęło.

Wykradałam z ciasno upchanego dnia chwile dla Artura, by spędzić z nim trochę czasu sam na sam. Bałam się przedstawić go synowi. Wciąż miałam z tyłu głowy myśl, że dzieciak się przywiąże, a potem będzie cierpiał, jeśli jednak nam nie wyjdzie. Aż w pewien sobotni poranek Artur po męsku zadecydował, że jedziemy wszyscy nad jezioro. Wsiadłam do samochodu z mocno bijącym sercem, nie wiedząc, jak wytłumaczyć mojemu dziecku, kim jest „pan wujek” Artur.

Niepotrzebnie się bałam

Chłopaki dogadali się raz dwa. Bawili się w piasku, w wodzie. Próbowali wspólnie mnie utopić.

Młody, mogę pocałować twoją mamę? – spytał Artur, gdy jedliśmy obiad.

– O, fuj! – podsumował mój syn, zakrywając oczy dłońmi.

– Żadne „fuj”. Gdy mama daje ci buziaki, nie wyglądasz na niezadowolonego, więc to chyba przyjemne, co?

– Jak mama mnie całuje, to tak.

– A może pocałować także mnie? Pozwolisz, podzielisz się trochę?

– Może – łaskawie zgodził się synek.

Od tamtej pory wykradałam coraz mniej wolnych chwil, bo coraz częściej spędzaliśmy czas razem oficjalnie. Wychodziliśmy do kina, na zakupy, na spacery, wyjeżdżaliśmy do pobliskiego lasu, nad jezioro czy do parku na rowery.

Mówiłam ci, żebyś dała ostatnią szansę jakiemuś facetowi! I zadziałało! – cieszyła się moja przyjaciółka, choć również ona musiała się mną podzielić z Arturem.

– Trzymaj kciuki…

– Trzymam, u rąk i nóg. Zobaczysz, będę twoją druhną. Jeszcze raz! Tym razem szczęśliwie.

– Nie zapeszaj… – mruczałam.

Nie zapeszyła. Pół roku później Artur oświadczył się mnie i mojemu synowi. Młody przyjął jego oświadczyny szybciej niż ja. Niemożliwe, myślałam wieczorem, gdy siedziałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Jeszcze parę miesięcy temu nawet nie marzyłam, że ponownie wyjdę za mąż. Kto by pomyślał, że naszym swatem będzie książka? Gdybym nie usłyszała rozmowy Artura z matką… Gdybym nie zdecydowała się oddać książek… Gdybym nie podała mu numeru telefonu… Gdybym wtedy odmówiła wejścia do kawiarni… Tak wiele „gdyby”.

Tyle zakręcików na drodze do miejsca, gdzie byłam teraz. Z ukochanym mężczyzną u boku. Z uszczęśliwionym synem. Nigdy nie wiemy, jaki wpływ na nasze życie będzie miała jedna, niewielka decyzja, których setki dziennie podejmujemy. Jak się nie pomylić? Chyba trzeba robić to, na co w danym momencie mamy największą ochotę. Wtedy nie będziemy żałować.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA