„Zatrudnili mnie jako nianię, ale oczekiwali, że będę też kucharką, sprzątaczką i asystentką. Oczywiście za te same pieniądze”

Zatrudnili mnie jako nianię, ale oczekiwali, że będę służącą fot. Adobe Stock, sutlafk
„– Pani Ulu, co dziś będzie jadł Jaś na obiad? – telefon jakiś tydzień później. – Mówiła pani, że ma przygotowane – znów odparłam spokojnie. – No tak, tak, ale nie zdążyłam, więc proszę, niech pani coś wymyśli, przecież Jaś nie może chodzić głodny – powiedziała. – Aha, i jakby pani mogła wymyć wannę, to już byłoby genialnie!”.
/ 08.12.2022 14:30
Zatrudnili mnie jako nianię, ale oczekiwali, że będę służącą fot. Adobe Stock, sutlafk

Dzieciaki. Kochałam je, odkąd tylko pamiętam. Może to dlatego, że mój starszy dobrych parę lat brat dorobił się aż pięciorga. Ja byłam dla nich kochaną ciotką. Chociaż miałam zaledwie szesnaście lat, opiekowałam się nimi z radością. Gdy były malutkie, kąpałam, przewijałam. Potem bawiłam się z nimi, uczyłam je literek. Moja mama śmiała się, że mogę być najlepszą opiekunką na świecie. Naturalne więc było, że na studia wybrałam pedagogikę. Uczyłam się pilnie, poznawałam dziecięce zwyczaje, przepisy i tak dalej. Magisterkę obroniłam z wyróżnieniem i cała szczęśliwa oraz pełna zapału zaczęłam szukać pracy.

Zatrudniono mnie w przedszkolu

Dzieciaków mnóstwo, sama radość jak dla mnie. Przepracowałam tam niemal dwadzieścia lat. W tym czasie wyszłam za mąż, ale swoich pociech z jakichś powodów mieć z mężem nie mogliśmy, więc spełniałam się w pracy doskonale. Do czasu, bo zmieniło się tak zwane kierownictwo…

– Co się dzieje? – pytał mnie Kamil, kiedy wracałam zniechęcona do domu. – Znowu kłopoty w pracy?

– Znowu… – wzdychałam tylko, bo co miałam powiedzieć.

Kamil miał własny zakład samochodowy, sam był swoim szefem, nie musiał znosić, jak ktoś nad nim stoi i go poniża, w przeciwieństwie do mnie niestety. Bo moja szefowa, młodsza ode mnie o dobre dziesięć lat niejaka pani Krystyna, może i była wykwalifikowaną pedagożką, ale miała do wszystkich dookoła pretensje.

– Pani Ulu, mama Zosi skarży się, że mała nie myje zębów, już podobno ma dwa ubytki! Pani Ulu, dlaczego Antek ma takie obtarte kolana! Pani Ulu, a przecież nie wolno zwracać dzieciom uwagi! Pani Ulu, przecież nie można dzieciom pozwalać na wszystko!

Co ja miałam powiedzieć? Broniłam się, że Zosia oczywiście myje zęby, że Antek po prostu się potknął, że dzieciom trzeba wpajać jakiś zasady. Nic z tego do pani dyrektor nie docierało.

– Ula, może daj spokój, szkoda nerwów… – Kamil delikatnie sugerował, że powinnam odejść. – Ona się nie zmieni, nie masz na to wpływu. Czy to warto się tak szarpać? Przecież damy radę.

– Ale ja będę za tym tak bardzo tęsknić, wiesz, jak to uwielbiam…

Myślałam o tym dobry miesiąc, wreszcie podjęłam decyzję i złożyłam wypowiedzenie. Nie powiem, z jednej strony mi ulżyło, że nie będę już znosić tych wszystkich pretensji, a z drugiej nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Jasne, zajmowałam się domem, robiłam zakupy, ale często zdarzało się, że siadywałam na ławce na osiedlu i z tęsknym uśmiechem patrzyłam, jak maluchy ganiają za piłką czy szaleją w piaskownicy.

Mąż widział, że brakuje mi pracy i dzieci

Nie rozmawialiśmy o tym, ale znał mnie doskonale. Któregoś dnia po pracy wpadł do domu podekscytowany.

– Ula, zobacz! – wręczył mi jakąś kartkę. – Co to takiego? – odwróciłam się od kuchenki, gdzie właśnie gotowała się zupa. – Coś dla ciebie! Czytaj.

No i przeczytałam.

„Poszukujemy pani do opieki nad trzyletnim chłopcem. Kogoś miłego, doświadczonego i cierpliwego. Na kilka godzin dziennie. Telefon…”. I tak dalej.

I co ja mam z tym niby zrobić? – zapytałam z głupia frant.

– No, dzwonić! – zaśmiał się Kamil, nalewając sobie tę nieszczęsną zupę, która niemal wykipiała. – Przecież to jest idealne! Będziesz miała zajęcie, masz doświadczenie. Tu przecież nie chodzi o pieniądze, ale wyjdziesz z domu, zajmiesz się jakimś malcem, jesteś do tego stworzona!

Jestem stworzona? Serio? Biłam się z myślami całą noc. Z samego rana, kiedy mąż wyszedł do pracy, wzięłam głęboki oddech i wybrałam numer. Z panią Natalią umówiłyśmy się na popołudnie. Uznała, że najlepiej będzie spotkać się na placu zabaw, w neutralnym miejscu, gdzie Jaś będzie czuł się swobodnie, a my spokojnie porozmawiamy. Nie wiem dlaczego, ale szłam tam z duszą na ramieniu. Niby miałam lata doświadczeń, lecz nigdy nie pracowałam z jednym dzieckiem, tylko z grupą. Ale dobra, raz kozie śmierć – pomyślałam.

Pani Natalia okazała się bardzo sympatyczną kobietą

Młodą, energiczną, zdecydowaną. Porozmawiałyśmy, pokazałam jej swoje świadectwo pracy, które mimo niechęci byłej dyrektorki było bardzo pozytywne. Oczywiście nie od razu zdecydowałyśmy się na współpracę, ale chyba wyczuła, że faktycznie mam do tego dryg, a Jaś mnie zaakceptował, i odezwała się po dwóch dniach. Dzwoniła bardzo często, by skontrolować, co robimy

– Pani Ulu, proszę się rozgościć – powiedziała, gdy przyszłam do ich domu. – Chętnie panią zatrudnimy. O warunkach finansowych już pani wie. Oczekujemy tego, że będzie pani bywać z Jasiem od rana do popołudnia, wtedy z mężem wracamy z pracy. Jedzenie dla małego zostawię, ubranka w szafie. I obowiązkowo spacer, bo mały lubi poszaleć. Zgadza się pani?

Zgodziłam się i tak się zaczęła nasza przygoda. Lecz jak to w przygodach bywa, nie wszystkie dobrze się kończą.

– Pani Ulu, jak tam Jaś? Jesteście już na placu zabaw? – telefon rozbrzmiewał niemal codziennie o tej samej porze.

– Pani Natalio, jeszcze jemy śniadanie i się bawimy.

– No ale już pora, żeby mały zażył świeżego powietrza! – mówiła z pretensją w głosie.

– Oczywiście, za chwilkę sprzątamy i wychodzimy – odpowiadałam spokojnie.

Pani Ulu, a jak nauka siadania na nocniczku?

– No cóż, dzisiaj dwa razy się udało, ale myślę, że to państwo jako rodzice powinniście nad tym popracować.

– Jasne, ale to przecież pani jest z nim większość dnia i ma pani doświadczenie!

– Aha, spróbujemy, oczywiście.

Pani Ulu, co dziś będzie jadł Jaś na obiad? – telefon jakiś tydzień później.

– Mówiła pani, że ma przygotowane – znów odparłam spokojnie. – No tak, tak, ale nie zdążyłam, więc proszę, niech pani coś wymyśli, przecież Jaś nie może chodzić głodny! – powiedziała. – Aha, i jakby pani mogła wymyć wannę, to już byłoby genialnie!

– Tak, jasne – odpowiedziałam, a potem gorączkowo przeszukiwałam lodówkę i szorowałam armaturę.

Tego, co wtedy myślałam, lepiej nie powtarzać

– Pani Ulu, dzisiaj oboje się spóźnimy! Ja mam konferencję, a Leszek jakieś spotkanie. Może pani z pobyć z Jasiem dwie godziny dłużej?

– Mogę – tu już zgrzytałam zębami, bo był to co najmniej trzeci raz w tym tygodniu. No i może jakoś bym to wszystko zniosła, gdyby nie to.

– Pani Ulu, nie zdążyłam dzisiaj zrobić zakupów, zaraz pozamykają sklepy, a jutro niehandlowa niedziela. Czy może pani przywieźć parę rzeczy? Podeślę pani listę. To dziękuję, do zobaczenia.

No super. Sobota, jakaś osiemnasta z kawałkiem. Pomijam już to, że zamierzałam spędzić ten wieczór w spokoju i w towarzystwie męża, którego widywałam ostatnio raczej rzadko. I to, że aby do niej dojechać, musiałam przebić się przez pół miasta.

– Ula… – westchnął mój mąż, kiedy wkurzona wróciłam po tej eskapadzie. – Wiem, że sam cię do tego namawiałem, ale może oni trochę przesadzają, co?

– Ale co mam niby zrobić?

– Porozmawiać z nią? – zasugerował.

Płaci i wymaga – padłam na fotel.

– Jasne, ma prawo, ale umawiałyście się na opiekę nad dzieckiem, a nie pranie, sprzątanie i robienie zakupów. Przecież tak nie może być, zamęczysz się – przytulił mnie.

I znowu kolejna noc pełna wątpliwości.

Faktycznie, Kamil miał rację

Uwielbiałam tego dzieciaka, ale jego mama najwyraźniej uznała, że robię u nich nie za opiekunkę, lecz za gosposię od wszystkiego. Jak mogłam się spodziewać, pani Natalia nie zareagowała dobrze, kiedy spotkałyśmy się następnym razem i gdy jej powiedziałam, że albo wracamy do pierwotnych ustaleń, albo ja dziękuję za współpracę. Na szczęście Jaś był wtedy na placu zabaw ze swoim tatą, więc nie widział potłuczonego kubka i nie słyszał okrzyków mamusi, że co to niby ma być i że jak płaci, to wymaga stosowania się do jej zasad. Wyszłam bez słowa, nie domagałam się nawet ostatniej wypłaty.

Po drodze jeszcze tylko poszłam na plac zabaw i uściskałam mocno Jasia. Nie mówiłam, że już nie będzie oglądał cioci Uli, i tak by nie zrozumiał. Od tego czasu minęły prawie dwa lata. W tym czasie dorobiłam się już dwóch nowych „wychowanków”. Zajmuję się pięcioletnią Hanią i półtorarocznym Piotrusiem. Cieszę się, że wtedy postawiłam na swoim, choć wciąż z uśmiechem wspominam małego Jasia. Teraz jednak jestem w swoim żywiole tak naprawdę i czuję się z tym dobrze. I co ważne, tym razem jednak trafiłam na wyjątkowo mądrych rodziców. Nie uważają mnie za pomoc domową i niewolnicę, lecz traktują niemal jak członka rodziny. Ba, nawet i jedni, i drudzy zaprosili mnie na urodziny moich podopiecznych!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA