„Zatrudniłem siostrzeńca do mojego warsztatu, choć czułem, że to błąd. Przez nieodpowiedzialnego głąba mogli zginąć ludzie”

Załamany mechanik fot. Adobe Stock, Tomasz Zajda
„W pierwszym momencie zamarłem, bo dobrze znałem to auto. Należało do mojego stałego klienta, który serwisował je u mnie od lat. Jechał nim jego syn. Przestraszyłem się nie na żarty. Sądziłem, że policja dojdzie do mojego warsztatu jak po nitce do kłębka, i nic mnie nie uchroni przed odpowiedzialnością”.
/ 20.08.2022 11:15
Załamany mechanik fot. Adobe Stock, Tomasz Zajda

Może się wydawać, że każdy chłopak, który interesuje się autami, bez problemu poradzi sobie jako mechanik samochodowy. Ale to nieprawda. Ja na przykład uważam, że mój siostrzeniec, niby pasjonat pojazdów, kompletnie nie ma do tego ani serca, ani talentu. I pewnie nigdy nie trafiłby do mojego warsztatu, gdyby nie jego matka, a moja siostra, która się zwyczajnie uparła.

Ten chłopak jest nieodpowiedzialny

– Marcin, musisz się zaopiekować Krzysiem, bo inaczej to sama nie wiem, co z niego wyrośnie! – marudziła mi ciągle.

– Widzisz, co się dzieje! Andrzej po rozwodzie nie interesuje się synem, widuje się z nim raz na kilka tygodni. Dzieciak potrzebuje silnego męskiego wzorca, inaczej kompletnie mi się zmarnuje! A ty przecież jesteś jego chrzestnym ojcem, to do czegoś zobowiązuje!

Swój warsztat zbudowałem od zera. Byłem zdeterminowany i pracowałem ciężko od rana do wieczora. A bywało, że i nocami, kiedy klient chciał mieć auto gotowe na drugi dzień. Wiadomo, pracowałem na swoją reputację. Na to, aby jedni zadowoleni klienci polecali mnie kolejnym. I tak się stało. Kierowcy nie tylko byli zadowoleni z moich usług, ale doceniali to, że swój zawód uprawiam z pasją.

Samochodami interesowałem się od dziecka. Miałem zaledwie piętnaście lat, kiedy ojciec pozwolił mi robić drobne naprawy przy swoim aucie. Potem postanowiłem skończyć technikum samochodowe i założyć własny warsztat. Rodzice pożyczyli mi pieniądze, które zresztą już po dwóch latach oddałem im co do grosza.

Zbudowałem solidny interes

Jedno tylko spędzało mi sen z powiek. To mianowicie, że mamy z żoną jedynie dwie dziewczynki. Żadnego syna, spadkobiercy nazwiska i interesu! Moje córki bowiem, co dość oczywiste, nie interesują się wcale mechaniką. Jedna została pielęgniarką, druga poszła na wyższe studia na polonistykę i marzy o tym, by pracować jako dziennikarka.

No cóż, pozostawało mi wierzyć w to, że może los się do mnie uśmiechnie i obdarzy mnie zięciem z talentem, i pociągiem do samochodów. Siostrzeńca w ogóle nie brałem pod uwagę, zawsze bowiem wydawał mi się nieodpowiedzialny. W szkole chodził na wagary, nie palił się ani do nauki, ani do roboty. Wszelkie obowiązki traktował jak zło konieczne. Moja siostra twierdziła, że to rozwód tak na niego wpłynął, ale ja wiedziałem, że on po prostu taki jest.

– Weź go na pomocnika, to dobry chłopak, tylko potrzebuje kogoś, kto da mu szansę – przekonywała mnie, kiedy Krzysiek od dłuższego czasu nie mógł znaleźć żadnego zajęcia.

Żałuję tego od chwili, gdy dowiedziałem się o tamtym wypadku. Pięcioro młodych ludzi, szósty, kierowca, walczą o życie. Wracali nocą z dyskoteki i ich samochód nagle wypadł z szosy i uderzył w drzewo. Widziałem na zdjęciach wrak tego auta, było po prostu zmasakrowane.

W pierwszym momencie zamarłem, bo dobrze znałem to auto. Należało do mojego stałego klienta, który serwisował je u mnie od lat. Jechał nim jego syn, i to on właśnie leży w szpitalu.
Przestraszyłem się nie na żarty. Nie tylko dlatego, że żałowałem mojego klienta. Byłem pewien, że policja przeprowadzi dokładne śledztwo i szybko dojdzie do przyczyny wypadku. Niedokręconego przedniego koła…

Niech się na mnie gniewa. Trudno!

Skąd o nim wiedziałem? Bo dokręcić je miał mój siostrzeniec, ale to zaniedbał. A jak się potem tłumaczył? Że w trakcie pracy zadzwoniła jego komórka, a potem zapomniał o śrubach, założył kołpaki i tyle. Kiedy się zorientowałem, że zostały śruby, chciałem od razu zadzwonić do klienta, aby jeszcze raz do mnie podjechał, ale nie zdążyłem. Wieczorem wydarzyła się ta tragedia…

Tamci młodzi ludzie mogli zginąć! Naprawdę sądziłem, że policja dojdzie do mojego warsztatu jak po nitce do kłębka, i nic mnie nie uchroni przed odpowiedzialnością. Tymczasem… Okazało się, że syn mojego klienta prowadził po alkoholu. W dodatku auto było pięcioosobowe, a podróżowało w nim sześć osób.

Nic więc dziwnego, że przeładowany samochód jadący z nadmierną prędkością wystrzelił na zakręcie jak z procy. Policja nie szukała żadnej innej przyczyny. Zawiniły alkohol i brawura. Odetchnąłem z ulgą, a zaraz potem na wszelki wypadek zwolniłem swojego siostrzeńca. Niech moja siostra się na mnie gniewa, trudno, ja się nie będę denerwował, zatrudniając kogoś, kto się do tej roboty nie nadaje.  

Czytaj także:
„Bohaterski strażak uratował moją babcię i naraził przez to swoje zdrowie. Zyskał jednak coś cenniejszego - moje serce”
„Zamieszkałam na luksusowym osiedlu, a tam sama hołota! Pety na klatce, psie odchody w windach, wieczne awantury i imprezy”
„Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków. Walczyłam o moje skarby jak lwica i gorzko tego pożałowałam”

Redakcja poleca

REKLAMA