„Bohaterski strażak uratował moją babcię i naraził przez to swoje zdrowie. Zyskał jednak coś cenniejszego - moje serce”

zakochana para fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Odwiedzałam babcię codziennie, codziennie zachodziłam też do Waldka. Chodziłam do niego jeszcze wiele tygodni po tym, jak moja babunia opuściła szpital. Najpierw pomagałam jego mamie, która przecież nie mogła być przy nim cały czas. Z czasem, gdy już poczuł się lepiej, zaczęliśmy rozmawiać. Od razu wyczułam w nim bratnią duszę”.
/ 17.08.2022 18:30
zakochana para fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Kiedy idziemy gdzieś całą rodziną, chwytam zdziwione spojrzenia przechodniów. Zupełnie jakbym słyszała ich myśli: „Taka piękna kobieta i facet z… taką twarzą!”. Wiem, że dobrze się prezentuję, często mi to powtarzano. Na szczęście miałam babcię, która zadbała o to, żeby mi się nie przewróciło w głowie. Zawsze mnie uczyła, że nie jest ważny wygląd, tylko serce człowieka.

Mam niesamowite szczęście, taka babcia, po prostu skarb najukochańszy. Do pewnego momentu mieszkaliśmy razem, ale kiedy rodzice dostali mieszkanie w bloku, ona została sama w starym drewnianym dwupiętrowym domu. Za nic nie chciała go opuścić. Potem, gdy już doszło do nieszczęścia, wyrzucaliśmy sobie, że nie udało nam się pokonać tego jej uporu.

Stan chłopaka był bardzo poważny

Wszystko wskazuje na to, że zawiniła wadliwa instalacja. Pewnego dnia, a właściwie pewnej nocy coś zaiskrzyło w ścianie i od tej jednej iskry zajął się cały dom. Trzeba powiedzieć, że w tym nieszczęściu mieliśmy wszyscy odrobinę szczęścia: jeden z sąsiadów z domu obok cierpiał na bezsenność i dostrzegł ogień, kiedy jeszcze można było babci pomóc. Sama nie była w stanie zejść z drugiego piętra.

Straż pożarna zjawiła się dosłownie w ostatniej chwili. Gdy zajechali na podwórko, dom płonął w najlepsze. Rozwinęli drabinę i jeden ze strażaków wdrapał się do mieszkania. Niestety, babcia zemdlała i zajęło mu chwilę, zanim znalazł ją, leżącą na podłodze. Bez wahania zdjął własną maskę tlenową i założył jej na twarz. Potem, równie szybko, zniósł ją na dół. Tak to wyglądało dla postronnych obserwatorów...

Babcia była uratowana. Karetka na sygnale zawiozła ją do szpitala. A Waldek, to znaczy ten strażak, właśnie wtedy stracił przytomność. Podobno tak działa adrenalina: gdy człowiek jest w silnym stresie, może nie czuć bólu. A on nie czuł go do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę nie zauważył, że ma mocno poparzoną twarz. Nie tylko twarz. Rozgrzane powietrze uszkodziło mu także płuca.

Gdy wreszcie na miejscu zjawiła się druga karetka pogotowia, lekarze nie mieli wątpliwości: stan chłopaka był bardzo poważny! My, to znaczy ja i moi rodzice, o wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero rano. Pognałam do szpitala. Babcia była osłabiona, ale przytomna. Bogu dzięki nic jej się nie stało!

– Elżbietko – wyszeptała – koniecznie się dowiedz, jak się czuje ten bohaterski młody człowiek, który ryzykował życie dla starej kobiety…

To ja mu się oświadczyłam

Poszłam do lekarza dyżurnego, który skierował mnie na inny oddział. Długo musiałam prosić, żeby mi wskazali właściwą salę… Przy łóżku strażaka zastałam jego zapłakaną mamę.

– Jak on sobie życie ułoży ze spaloną twarzą?! – szlochała. – Ze zniszczonym zdrowiem?!

Ja też nie umiałam powstrzymać łez. Objęłam ją ramieniem.

Pani syn to bohater – wyszeptałam. – Uratował najbliższą mi osobę!

Odwiedzałam babcię codziennie, codziennie zachodziłam też do Waldka. Chodziłam do niego jeszcze wiele tygodni po tym, jak moja babunia opuściła szpital. Najpierw pomagałam jego mamie, która przecież nie mogła być przy nim cały czas. Z czasem, gdy już poczuł się lepiej, zaczęliśmy rozmawiać. Od razu wyczułam w nim bratnią duszę. Najtrudniejszy był dzień, gdy po raz pierwszy zdjęto mu opatrunek. Nie wyglądało to dobrze. No i raczej było wiadomo, że nie będzie już mógł wrócić do straży pożarnej. Cały czas starałam się go wspierać, jak umiałam.

Na początku czułam przede wszystkim wdzięczność i współczucie dla tego dzielnego chłopaka. Z czasem jednak zrozumiałam, że jest to najwspanialszy człowiek, jakiego udało mi się spotkać w życiu. I że nie umiem sobie wyobrazić, iż miałabym przestać go widywać. Dlatego nie przestałam, nawet wtedy, gdy wyszedł ze szpitala. To ja mu się oświadczyłam i na szczęście nie powiedział: nie. Dziś, pięć lat od tych wydarzeń, jesteśmy rodziną, mamy dwoje dzieci. A Waldek śmieje się, że tamtego dnia wprawdzie stracił twarz, ale zyskał serce. Moje.

Czytaj także:
„Choć pragnęłam, by dotykał mego ciała, sądziłam, że utknęłam z nim w przyjaźni. Na 40. urodziny dostałam prezent od losu”
„Adopcja dziecka miała scementować nasz związek, a pogrzebała całe nasze małżeństwo. Mąż okazał się draniem bez serca”
„Po rozwodzie w moją córkę wstąpił diabeł. Na każdym kroku uprzykrzała mi życie. Na szczęście dostała nauczkę od losu”

Redakcja poleca

REKLAMA