„Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków. Walczyłam o moje skarby jak lwica i gorzko tego pożałowałam”

Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków fot. Adobe Stock, New Africa
„Nikt nie chciał mnie zrozumieć, a ja wpadałam w rozpacz na myśl, że mogłabym stracić swoje wnuki. – Widzisz? On nie chce, żeby miały z nami kontakt – powiedziałam mężowi z gorzką satysfakcją. – Bardzo się starałaś o to, żeby nie chciał – odpowiedział mi mąż. – No pewnie, teraz wyjdzie jeszcze na to, że to wszystko moja wina!”.
/ 17.08.2022 16:30
Po śmierci mojej córki, zięć chciał odciąć mnie od wnuków fot. Adobe Stock, New Africa

Gdy zmarła Małgosia, byliśmy z mężem w takim szoku, że właściwie nic do nas nie docierało. Była naszą ukochaną jedynaczką, wyczekaną, wypieszczoną, cudną… Długo nikt nie wiedział, że była chora, że miała tętniaka. Któregoś dnia nagle upadła i już było po wszystkim. Zostawiła dwoje dzieci, no i męża, z którym właściwie nigdy nie byliśmy w najlepszych stosunkach. Nie chcieliśmy, żeby Gosia za niego wychodziła. Przede wszystkim mój mąż tego nie chciał.

Gosia jednak bardzo się uparła

– Wiktor nie będzie na mnie czekał – powtarzała ojcu, kiedy usiłował jej tłumaczyć, że jest jeszcze za młoda, że powinna skończyć studia, znaleźć dobrą pracę, zobaczyć trochę świata.

Ona jednak nie chciała ani studiów, ani pracy, chciała tylko Wiktora. Wyszła za niego zaraz po maturze i wyprowadziła się z domu. Wiktor nie był złym mężem. Ale dobrym, według mnie, też nie był. Pracował, zarabiał pieniądze, nawet całkiem spore. Ale oprócz tego nic go nie interesowało.

Trzy czwarte życia spędzał w pracy, do domu wracał wyspać się, wykąpać i zmienić ubranie. Dzieci, dom i wszystko, co wiązało się z obowiązkami rodzinnymi, spadało na Gosię. Kilka razy proponowałam córce pomoc przy dzieciach, żeby mogła wrócić na studia, ale Gosia nie chciała.

Twierdziła, że musi zajmować się swoją rodziną, chce to robić i lubi. Mimo że nie podobał mi się sposób życia córki, wyglądało na to, że jest w tym małżeństwie szczęśliwa. Raz nawet powiedziała, że marzenia o studiach i karierze to są nasze marzenia, moje i ojca, a na pewno nie jej. A teraz nagle okazało się, że nasza Gosia od dawna była bardzo chora. Miała nieoperacyjnego tętniaka, żyła, jak to powiedział lekarz, „na bombie”.

Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? – zarzucił mój mąż zięciowi, kiedy wyszło na jaw, że to tylko my dwoje żyliśmy w nieświadomości.

– Gosia mi zabroniła – odpowiedział Wiktor, cicho, spokojnie, jakoś tak zupełnie bez emocji.

Nie potrafiłam tego zrozumieć, nie mogłam uwierzyć w to, że córka nie przyszła do mnie, nie podzieliła się tą straszną diagnozą. Wyglądało na to, że mąż był jej o wiele bliższy niż rodzice, niż własna matka. Jakiś czas trwało, zanim otrząsnęłam się z żałoby, z żałości, z rozpaczy. Dopiero wtedy zaproponowałam Wiktorowi, że zajmę się dziećmi.

Byłam coraz bardziej przerażona

Ktoś przecież musi ci pomóc, sam nie dasz sobie rady. Przecież tak dużo pracujesz. Ja jestem już na emeryturze. Mogłyby nawet u nas zamieszkać. W tygodniu oczywiście – dodałam niepewnie, bo widziałam na twarzy zięcia, że jest coraz bardziej niezadowolony z tego, co mówię.

– Nie trzeba, mamo – przerwał mi. – Dzieci są u moich rodziców.

– Jak to u twoich rodziców? Przecież to strasznie daleko… Dlaczego je wywiozłeś? – oburzyłam się.

Zięć pochodzi z Gdańska, to prawie drugi koniec Polski. Jak miałam teraz widywać swoje wnuki?

– Kiedy je przywieziesz? – drążyłam, bo Wiktor wciąż milczał.

Nie przywiozę ich – usłyszałam cichą odpowiedź. – Właśnie chciałem wam powiedzieć, że sprzedaję ten dom i wracam do Gdańska.

Czułam, że włosy na głowie normalnie mi się podnoszą.

– Nie możesz tego zrobić – wyszeptałam słabym głosem.

Owszem, mogę, mamo – usłyszałam w odpowiedzi. – Mogę, a nawet muszę. Po prostu nie potrafię mieszkać w tym domu ani w tym mieście bez Gosi. Ani ja, ani dzieci.

Wróciłam do siebie w wielkim szoku. Nawet nie pamiętałam, jak wsiadłam do autobusu, jak jechałam przez miasto, nic nie pamiętałam. Przed oczami miałam Gosię i wciąż powtarzałam w myślach, że przecież on nie może wywieźć naszych wnuków na drugi koniec Polski, nie może, nie wolno mu.

On chyba chce o Gosi zapomnieć

Okazało się jednak, że Wiktor może; może zrobić to, na co mu przyjdzie ochota, albo, jak twierdził „co uzna za najlepsze dla siebie i dla swoich dzieci”. Wystawił dom na sprzedaż i bardzo szybko znalazł nabywcę, który nawet się podobno nie targował. Trudno się zresztą dziwić, dom był nowy, duży, z pięknym ogrodem.

– Jak ci nie żal sprzedawać tego wszystkiego, co Gosia tak kochała? – pytałam ze łzami w oczach.

Wiktor milczał, odwracał się ode mnie, jakby nie chciał, żebym zobaczyła jego twarz.

– Nie mogę tu zostać – powtarzał uparcie. – Nie dam rady.

– Wiktor… Ale dzieci są zżyte z tym miejscem, z okolicą, a przede wszystkim z nami – denerwowałam się. – Dlaczego je stąd wyrywasz?

– Bo tak będzie dla nich lepiej – upierał się mój zięć.

Czułam, że z trudem nad sobą panuje, że najchętniej rąbnąłby pięścią w stół, a zaraz potem wyrzucił mnie za drzwi. Nie zrobił jednak tego, ale i nie ustąpił, nie przyznał mi racji. Żadne rozmowy, żadne argumenty nie działały, nie dawały efektów. On wiedział lepiej i on podejmował decyzje. Najgorzej, że nikt nie chciał trzymać mojej strony. Nie wiedziałam dlaczego, przecież miałam prawo zatrzymać wnuki blisko siebie. Moja siostra bez chwili zastanowienia przyznała rację Wiktorowi.

– Dzieciakom będzie tam łatwiej – stwierdziła. – I Wiktorowi również.

– Niby w czym będzie im tam łatwiej?!

Łatwiej będzie im zacząć wszystko od początku – odpowiedziała z zastanowieniem i smutkiem w głosie. – Łatwiej zapomnieć.

– Ty chyba zwariowałaś! – wybuchłam. – Co niby mają zapomnieć? O matce mają zapomnieć?

– No nie – wycofała się natychmiast siostra. – Ja nie tak chciałam, przepraszam cię, tylko wydaje mi się. Sama zresztą nie wiem. Przepraszam.

Całkiem się załamałam

– Ciekawe, co byś mówiła, gdybyś była na moim miejscu?

– Przepraszam, Marysiu, przepraszam – powtórzyła, ale czułam, że w głębi duszy trzyma stronę Wiktora.

Kiedy nawet mój mąż stwierdził, że Wiktor ma prawo mieszkać tam, gdzie chce, a dzieci są jego, więc zabiera je ze sobą, całkiem się załamałam.

– Ale przecież to są nasze wnuki, jedyne dzieci naszej Gosi. Jak ty możesz tak spokojnie do tego podchodzić? – denerwowałam się.

Przecież będziemy je odwiedzać, będą przyjeżdżać na wakacje.

– Akurat! Na wakacje to się jeździ w ciekawe miejsca, nawet na wieś, a nie do dużego miasta.

– No to my będziemy jeździć do nich.

– Szybko się przekonasz, że tak ci się tylko wydaje. Zabierze je stąd i całkiem je stracimy.

– A co ty byś chciała? Żeby porzucił dzieci? Żeby nam je po prostu zostawił?

Dopiero po tych słowach przyszło mi na myśl, że tak właśnie bym chciała. Chyba jednak niepotrzebnie zaproponowałam to Wiktorowi, bo strasznie się rozzłościł.

– Co mama sobie wyobraża? Jak w ogóle mama może proponować mi coś takiego? – krzyczał. – Moje dzieci straciły już matkę, a teraz ja mam je po prostu oddać, porzucić, zostawić? Za kogo mama mnie ma?

Nie chciał wcale słuchać tego, co mam mu do powiedzenia, tylko po prostu wyrzucił mnie z domu. Zrobił to, powiedział mi prosto w oczy, żebym sobie już poszła, że nie chce ze mną już rozmawiać. Następnego dnia pokłóciłam się z mężem, bo Wiktor mu się poskarżył, a mój szacowny małżonek oczywiście był oburzony. I to nie zachowaniem Wiktora, tylko moim.

Robię to, co powinna robić babcia!

Jestem twoją żoną i powinieneś trzymać moją stronę – oznajmiłam mu.

– Jak mogę trzymać twoją stronę, skoro zachowujesz się tak, jakby ci się coś na głowę rzuciło – usłyszałam w odpowiedzi.

W końcu wyszło na to, że z całą rodziną byłam pokłócona. Nikt nie chciał mnie zrozumieć, a przecież ja tylko chciałam zatrzymać wnuki, bałam się, że je stracę, jak Wiktor wyjedzie. A mój zięć, nie licząc się z moim zdaniem sprzedał dom, zmienił pracę i po prostu się wyprowadził. Dzieci już od pewnego czasu mieszkały w Gdańsku u jego rodziców. Nie chciał ich przywieźć nawet na trochę. Jeszcze na dodatek powiedział, że nie wie, czego mógłby się po mnie spodziewać, skoro wysuwam takie propozycje.

– Widzisz? – powiedziałam mężowi z gorzką satysfakcją. – Tak właśnie będzie ich do nas przywoził.

Bardzo się starałaś o to, żeby nie chciał – odpowiedział mi mąż.

– No pewnie, teraz wyjdzie jeszcze na to, że to wszystko moja wina! – rozpłakałam się.

– Przestań, nikt nie szuka winnych, ale nie możesz proponować ojcu, żeby tak po prostu oddał ci swoje dzieci.

Ale przecież on się nimi nigdy nie zajmował, nie pamiętasz?!

– Oj, Marysiu, Marysiu, co ty opowiadasz? Nie zajmował się, bo żyła Gosia, to ona zajmowała się dziećmi, on pracował. To jednak wcale nie znaczy, że nie kocha dzieci, że je odda.

– Ale to przecież nasze wnuki.

– Dlatego musisz naprawić relacje z Wiktorem. Inaczej naprawdę stracimy z nimi kontakt.

Oj, długo zastanawiałam się nad słowami męża, długo walczyłam sama ze sobą, aż wreszcie przełamałam swoje opory i zadzwoniłam do Wiktora. Bardzo się bałam, że nie odbierze telefonu, ale odebrał.

Przepraszam cię, Wiktor – powiedziałam zamiast dzień dobry. – Za wszystko bardzo cię przepraszam, nie miałam racji, nie powinnam była tak się zachowywać.

Długo rozmawialiśmy, a właściwie ja się tłumaczyłam, a Wiktor przez większość czasu słuchał. W końcu powiedział, że mi wybacza, że rozumie, że już się nie gniewa. Nie chciał przywieźć dzieci, ale zaprosił nas do siebie, a właściwie do swoich rodziców, bo mieszkał teraz z nimi.

Niestety, nie była to udana wizyta

Ale powiedziałam sobie, że cokolwiek się stanie, ja muszę utrzymywać dobre stosunki z zięciem, bo bardzo chcę widywać dzieci. Jeździmy z mężem co jakiś czas w odwiedziny, wysyłam Ali i Piotrusiowi prezenty, no ale umówmy się, to nie jest to samo, co mieć ich dwie ulice dalej. Niedawno nawet przyszło mi do głowy, że moglibyśmy się przeprowadzić do Gdańska, ale znowu zostałam ostro skrytykowana.

A jak Wiktor przeprowadzi się do Londynu, to my też? – zapytał mąż.

Wiedziałam, że żartuje, mimo to bardzo mnie jego słowa przeraziły. Zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę może się stać. Tym bardziej że dzieci ostatnio opowiadały o cioci Beatce, która do nich przychodzi.

– Zapytaj Wiktora, czy się z kimś spotyka – poprosiłam męża.

– Oszalałaś, kobieto! O nic nie będę go pytał. I ty żebyś się też nie ważyła.

– Ale przecież…

– Nie ma żadnego przecież – przerwał mi. – Dorosły facet może sobie układać życie jak chce.

– Ale jest naszym zięciem.

– Właściwie to już nie, teraz jest tylko ojcem naszych wnuków.

W sumie miał rację, nigdy nie byliśmy specjalnie blisko z Wiktorem, a dziś to był już prawie obcy człowiek.

Mówi „mamo” do obcej kobiety…

Dopiero dwa lata po śmierci Gosi Wiktor pozwolił, a właściwie nawet sam zaproponował, żebyśmy zabrali dzieci na wakacje. Byłam zachwycona, ale i bardzo zdziwiona. Czułam, że coś się za tym kryje. No i kryło się. Nasz zięć po prostu się ożenił i wyjeżdżał w podróż poślubną. Dzieci ze sobą młodzi brać nie chcieli i właśnie dlatego spotkało nas takie wyróżnienie. Bardzo się bałam, co z tego może wyniknąć.

Wiktor z nową żoną wyprowadzał się od swoich rodziców. Kupił nowy dom. Piękny, ale to nie był już dom mojej córki, już nie mogłam tam przychodzić i czuć się jak u siebie. Teraz gospodynią była tam Beata.

A co będzie, jeśli ona nie pokocha Alusi i Piotrusia? – powtarzałam mężowi. – Jeśli będzie dla nich wstrętną, okropną macochą.

– Marysiu… Ale dlaczego ma być okropna? – pytał mąż.

– Nie wiem… Sama już nie wiem – rozpłakałam się w końcu.

– Więc nie mów tak. Ani tak nie myśl. Zobaczymy, jak będzie. Będziemy trzymać rękę na pulsie.

– To znaczy?

– To znaczy, że jeśli dzieciakom będzie działa się krzywda, wtedy wkroczymy. Ale nie ma co się nakręcać ani wymyślać rzeczy, których nie ma.

– Ja nie wymyślam.

– Wymyślasz, Marysiu. Musisz w końcu uwierzyć, że przecież Wiktor jest dobrym ojcem i takim pozostanie.

Miałam jednak wątpliwości

Właściwie to dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od samego początku, odkąd Gosia po raz pierwszy przyprowadziła do nas Wiktora, nie ufałam mu. Miał w sobie coś takiego, że chyba po prostu go nie lubiłam. I przez tyle lat nie potrafiłam polubić. A może jednak nie miałam racji? Bo przecież dzieci go kochały. I Gosia go kochała. Może powinnam zmienić zdanie o moim zięciu, byłym zięciu…

Postanowiłam, że naprawdę się postaram. Dziś Wiktor i Beata są już trzy lata po ślubie. Mają dwuletnią córeczkę, Kaję, słodziutką dziewczynkę. Moim wnukom chyba nie dzieje się krzywda, przynajmniej żadne nigdy się nie poskarżyło.

Co prawda, bardzo mnie zabolało, kiedy Piotruś po raz pierwszy powiedział do Beaty „mamo”. Zanim zdążyłam zareagować, mąż uszczypnął mnie tak mocno, że natychmiast zrozumiałam, co chciał mi przekazać: „Lepiej milcz, kobieto, najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby dzieci były szczęśliwe”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA