„Zamieszkałam na luksusowym osiedlu, a tam sama hołota! Pety na klatce, psie odchody w windach, wieczne awantury i imprezy”

Zamieszkałam na luksusowym osiedlu, a tam sama hołota fot. Adobe Stock, aletia2011
„Jeden stwierdził, że zapłacił za swoje mieszkanie grubą kasę i będzie w nim robił, co mu się podoba, a inny, że jak chcę spokoju, to żebym przeniosła się do domu starców. Podpytałam w administracji i okazało się, że to tzw. >>ludzie na poziomie<<. On menedżer, ona prawniczka. Czułam się gorszej niż na blokowisku”.
/ 17.08.2022 17:15
Zamieszkałam na luksusowym osiedlu, a tam sama hołota fot. Adobe Stock, aletia2011

Nie zamierzałam się wyprowadzać ze swojego przestronnego apartamentu w starej kamienicy w centrum miasta – kochałam to miejsce. Wszystkich tu znałam, ze wszystkimi się przyjaźniłam, wszystkich szanowałam. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Miałam nadzieję, że spędzę tu resztę swoich dni. Niestety, rok temu zmarł nagle mój mąż, a ja dość szybko uświadomiłam sobie, że z jednej emerytury nie stać mnie będzie na utrzymanie tak dużego lokum.

Z bólem serca sprzedałam ukochane mieszkanie

Na szczęście za bardzo dobrą cenę. Adwokat, który je ode mnie kupił, nawet się nie targował. I jeszcze dołożył sporą sumkę za zabytkowe meble z gabinetu męża. Podpisaliśmy umowę i było po wszystkim. Część pieniędzy włożyłam na konto, na czarną godzinę, a za resztę kupiłam dwa pokoje na nowym, całkiem luksusowym i strzeżonym osiedlu.

Byłam pewna, że będę miała za sąsiadów porządnych, kulturalnych, dobrze sytuowanych ludzi, bo lokale na tym osiedlu nie były tanie. I co? I bardzo się pomyliłam. Mieszkam tam od trzech miesięcy i mam wrażenie, że otacza mnie hołota!

O tym, że nie będzie tak pięknie, jak się spodziewałam, przekonałem się właściwie od razu po przeprowadzce. Byłam potwornie zmęczona, bo rozpakowywanie rzeczy kosztowało mnie wiele wysiłku. Postanowiłam więc, że wcześnie położę się spać. Nie zdążyłam jednak nawet rozścielić łóżka, gdy z mieszkania nade mną dobiegły potworne wrzaski. Mężczyzna wyzywał kobietę od najróżniejszych, a ona nie pozostawała mu dłużna.

Darli się tak ze trzy godziny, no i oka nie mogłam zmrużyć. Byłam pewna, że to jakaś patologia przyplątała się niechcący na ekskluzywne osiedle. Ale nie. Podpytałam administratorkę budynku i okazało się, że to ludzie na poziomie. On menedżer w jakiejś zachodniej firmie, ona też na stanowisku. Któregoś dnia, gdy znowu na siebie wrzeszczeli, poszłam na górę i grzecznie poprosiłam, żeby kłócili się trochę ciszej. Byłam pewna, że zaczną mnie przepraszać, tłumaczyć, że przechodzą kryzys małżeński i dlatego czasem puszczają im nerwy. A oni co? Obrzucili mnie stekiem wyzwisk. Krzyczeli, że jestem wścibska i zakłócam im spokój. Wyobrażacie to sobie? Spać przez nich po nocach nie mogłam, a oni tak mnie potraktowali. Jeżeli tak zachowują się teraz ludzie na poziomie, to nie chcę się do tego poziomu zniżać.

Awantury za ścianą to nie jest jedyny problem. Kolejny to głośna muzyka.

Czy ci wszyscy ludzie są głusi?

Mam swoje lata i trochę niedosłyszę, ale im to chyba bębenki popękały. Gdy tylko się obudzą, od razu włączają wszystko, co gra, na cały regulator. Żeby to chociaż była jakaś przyjemna muzyka, spokojna. Nie, to istny łomot. I to z każdej strony inny. W mieszkaniu mam istną kakofonię. Zwariować można. Pewnego razu nie wytrzymałam i przeleciałam się po mieszkaniach najgłośniejszych grajków. Waliłam w drzwi, ile sił w rękach, żeby mnie łaskawie usłyszeli.

Dwóch w ogóle mi nie otworzyło, a dwóch kolejnych posłało mnie do wszystkich diabłów. Jeden stwierdził, że zapłacił za swoje mieszkanie grube tysiące i będzie w nim robił, co mu się podoba, a drugi, że jest środek dnia, więc nie rozumie, o co mam pretensje. A co to, tylko w nocy mam prawo do ciszy? W dzień już nie? Przecież to bzdura!

Zresztą w nocy też nie dają odpocząć. Gdy przyjdzie weekend, spraszają gości i balują do białego rana. Chleją i wrzeszczą na balkonach. Sodoma i Gomora. Kilka razy wzywałam radiowóz, ale nic to nie pomogło. Jak zjawiali się policjanci, imprezowicze się uspokajali; kiedy odjeżdżali, to wszystko zaczynało się od nowa. I to ze zdwojoną siłą.

Na zewnątrz też nie można znaleźć spokojnego i cichego miejsca. I to wcale nie przez samochody. Do motoryzacji zdążyłam się już przyzwyczaić. Przez całe życie mieszkałam przecież w samym centrum. Chodzi mi o dzieci. Nie mam nic przeciwko najmłodszemu pokoleniu. To przecież przyszłość narodu. Ale te z mojego osiedla nie znają żadnych granic! Biegają, wrzeszczą, piszczą jak oszalałe.

Kiedyś usiadłam sobie na ławce z gazetą w ręce. Chciałam poczytać, odetchnąć świeżym powietrzem. Dzień był taki ciepły i ładny. Wytrwałam z kwadrans. Jak dostałam dwa razy piłką w głowę, to mi ochota na relaks przeszła. Oczywiście zwróciłam dzieciakom uwagę. Powiedziałam, żeby trochę uważały, a najlepiej przeniosły się z zabawą gdzieś dalej. Wiecie, co zrobiły?

Poleciały na skargę do rodziców. A ci od razu zrobili mi awanturę. Byłam w szoku, bo myślałam, że ustawią swoje pociechy do pionu. Ale nie! Okazało się, że to ja jestem ta zła, bo nie pozwalam się dzieciom spokojnie bawić. Idioci. Przecież gdyby bawiły się spokojnie, tobym się słowem do nich nie odezwała. Niezłe z nich gagatki w przyszłości wyrosną, skoro sami rodzice ich uczą, że nie muszą liczyć się z innymi.

Poddaję się, dłużej tu nie wytrzymam

Z utrzymaniem czystości także jest wielki problem. Nie twierdzę, że wszyscy mają brudno w mieszkaniach, bo tego nie wiem. Nikt mnie przecież do siebie nie zaprasza w gości. Ale na klatce panuje taki syf, że aż strach. Pety, jakieś papiery, tony piachu, a po deszczu błota. Pani, która przychodzi sprzątać raz na tydzień, położyła przed wejściem do bloku wycieraczkę.

Tylko ja wycieram w nią nogi. Reszta ma to gdzieś. I jeszcze te pieski! Kocham zwierzęta i sama się zastanawiam, czy nie wziąć ze schroniska jakiegoś malucha. Miałabym przynajmniej towarzystwo. Ale nie potrafię pogodzić się z tym, że właściciele w ogóle po swoich psach nie sprzątają.

Ostatnio wsiadłam do windy i wdepnęłam w wielką psią kupę. Nie winię zwierzaka, mógł nie wytrzymać. Ale co z właścicielem? Nie zauważył? Wątpię, bo kupa była olbrzymia. Widać uznał, że skoro na zewnątrz nie sprząta po swoim pupilu, to w bloku też nie musi. A przecież prawo nakazuje, by nie zostawiać po pieskach takich śmierdzących niespodzianek. Ale kto w tym kraju szanuje prawo? Nikt. No i osiedle wygląda tak, jak wygląda. Kupa na kupie.

Któregoś dnia podeszłam do właścicieli kilku czworonogów. Akurat stali w grupce i rozmawiali. Zapytałam grzecznie, dlaczego nie sprzątają po swoich ulubieńcach. Spojrzeli na mnie jak na wariatkę i zakrzyknęli zgodnym chórkiem, żebym sama sobie sprzątała. Bezczelni i głupi! Przecież to ich dzieciaki biegają po tych zanieczyszczonych chodnikach i trawnikach. Nie potrafiłam pogodzić się ze zwyczajami panującymi na moim osiedlu. Denerwowało mnie i bolało, że nikt się tu z nikim nie liczy i robi, co chce.

Postanowiłam więc wystąpić na zebraniu mieszkańców. Święcie wierzyłam jeszcze w to, że głośna muzyka, awantury za ścianą, wrzeszczące dzieciaki i psie kupy przeszkadzają nie tylko mnie. I jak się zjednoczymy, to zaprowadzimy ład i porządek. Niestety, gdy zaczęłam mówić, część osób po prostu wyszła. Nie obchodziło ich moje zdanie.

Gdy to usłyszałam, byłam załamana

A reszta mnie wyśmiała. Jeden mężczyzna to nawet wprost mi powiedział, że nikt z sąsiadów mnie nie lubi. Bo wszystkiego się czepiam i nic mi się nie podoba. A jak marzę o ciszy i spokoju, to powinnam się przeprowadzić do domu starców. Zrobiło mi się tak przykro, że gdy wróciłam do siebie, to się popłakałam. To zebranie to był przełom.

Długo myślałam nad tym, co tam usłyszałam od swoich sąsiadów. Na początku byłam zdruzgotana, potem zła, ale w końcu się uspokoiłam. Doszłam do wniosku, że nie pasuję do tych ludzi. Nie umiem żyć wśród hołoty i chamstwa. Jak chcą się kisić w swoim towarzystwie, niech się kiszą. Ja się wypisuję. Już byłam w biurze nieruchomości. Pośrednik stwierdził, że ze sprzedażą mieszkania nie powinno być najmniejszego kłopotu. Gorzej jednak ze znalezieniem nowego. Nie może dać mi bowiem gwarancji, że na innym osiedlu sytuacja się nie powtórzy.

Gdy to usłyszałam, byłam załamana. Później jednak usiadłam, opisałam swoją historię i wysłałam do wydawnictwa. Może ktoś z czytelników mieszka w miejscu, gdzie obowiązują pewne zasady, a ludzie nawzajem się szanują. Jeśli tak, niech się koniecznie odezwie!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA