„Zatrudniłam się do pomocy w bogatym domu. Zazdrościłam gospodyni kasy, ale szybko zmieniło się to we współczucie”

kobieta, która współczuje swojej pracodawczyni fot. iStock by Getty Images, svetikd
„Pomyślałam, że chętnie bym się z nią zamieniła – na ten dom, ogród, na jej życie… Życie bez trosk, bez większych problemów, bez liczenia się z każdym groszem… Patrząc na piękną willę w głębi ogrodu, byłam pewna, że takie właśnie ma życie”.
/ 23.06.2023 19:15
kobieta, która współczuje swojej pracodawczyni fot. iStock by Getty Images, svetikd

Niecierpliwiłam się coraz bardziej, ranek mijał, a naszego listonosza wciąż nie było widać. Spodziewałam się, że przyniesie dzisiaj alimenty od mojego byłego, w portmonetce miałam tylko trochę drobiazgu. Zaczynał się weekend, trzeba by obiad chłopakom ugotować, kupić coś do chleba, a ja nawet ziemniaków nie miałam. Jednak, chociaż to był już piętnasty, listonosz miał dla mnie tylko upomnienie z gazowni.

Nie wiedziałam, co począć, bo bardzo liczyłam na te pieniądze. A tu nic… Jeszcze nigdy dotąd nie było u mnie tak źle z finansami. Miałam w tym miesiącu nieprzewidziane wydatki w szkole u synów, musiałam opłacić im dodatkowe zajęcia, wyjazd na ferie, książki, to wszystko kosztowało i to sporo.

Musiałam teraz zdobyć jakieś pieniądze, ale skąd? Od sąsiadów wstydziłam się znów pożyczyć, bo wciąż jeszcze nie zwróciłam ostatniego długu. W zaprzyjaźnionym sklepiku też już pewnie nie dostałabym na zeszyt, bo właśnie dzisiaj obiecałam spłacić zaległe kilkadziesiąt złotych. Przez chwilę zastanawiałam się nad pójściem do lombardu, ale prawdę powiedziawszy, to nie bardzo miałam co zanieść… Jakby nie patrzeć, sytuacja była kiepska, i żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy.

Nikt nie chciał mnie zatrudnić

Podeszłam do okna, wciąż jeszcze padał śnieg, chociaż nie taki obfity jak w nocy. Pod kamienicą naprzeciwko gospodarz domu odśnieżał szuflą chodnik, inny mężczyzna czyścił z białego puchu stojące w zaułku samochody. Przyszło mi do głowy, że całe miasto jest zasypane i może udałoby mi się znaleźć dorywczą robotę, chociaż na kilka godzin, wyręczyłabym kogoś w odgarnianiu śniegu. Tak, to był dobry pomysł, zarobiłabym parę złotych, przetrwała jakoś do poniedziałku.

Zaczęłam się spieszyć. Wprawdzie do stałej roboty – sprzątałam magazyny hurtowni – szłam dopiero późnym popołudniem, ale spodziewałam się, że zanim coś znajdę, czas zleci. Poza tym, przydałoby się też naprędce ugotować chociażby jakąś zupę, żeby chłopcy zjedli, jak wrócą ze szkoły.

Poszłam od razu w stronę rynku, tam, gdzie było najwięcej kafejek i butików, największe też były szanse na złapanie jakiejś fuchy. Kawiarnie i bary dopiero otwierano, chodniki przed nimi zasypane były tak, że trudno było przejść. No, ale kogo by tu zapytać, o tej porze ulice świeciły jeszcze pustkami.

Rozejrzałam się, na szczęście po drugiej stronie skwerku jakaś kobieta w eleganckim futrze podnosiła kratę na drzwiach kawiarni. Gdy podeszłam, obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem.

– O co chodzi? – spytała, otwierając kluczem wielką kłódkę. – Niczego nie kupujemy, nie…

– Chciałam tylko zapytać – przerwałam jej szybko – czy mogłabym tu posprzątać, odgarnąć śnieg, niewiele wezmę… – umilkłam, bo kobieta roześmiała się.

Nie potrzebujemy nikogo, mówiłam już – potrząsnęła głową i weszła do środka. – Jeszcze zamknięte – rzuciła przez ramię, jakby bała się, że wejdę za nią.

W ciągu pół godziny obeszłam kilka kafejek i butików, ale wszędzie słyszałam to samo. Nikt nie chciał mnie zatrudnić, nawet za małe pieniądze… Dwadzieścia, trzydzieści złotych, bo tyle mi było potrzebne, aby przetrwać z chłopakami do poniedziałku. I za tyle gotowa byłam odśnieżyć kawał chodnika, schody, umyć kilka okien – i to naprawdę porządnie i dokładnie.

Czas leciał, a ja wciąż nie miałam pieniędzy. Gotowa byłam znów pójść do tego znajomego sklepiku, w którym nieraz brałam na zeszyt i poprosić o jeszcze jedne zakupy. Żeby opędzić jakoś ten weekend. Aż gorąco mi się zrobiło na myśl, że znowu będę musiała prosić, przypomniałam sobie ironiczne spojrzenie ekspedientki, jej protekcjonalny uśmieszek… Ale musiałam schować dumę do kieszeni, moje dzieci nie mogły być głodne.

Wciąż się jednak wahałam, ociągałam, miałam nadzieję, że trafię na sklep czy bar, gdzie pozwolą mi odśnieżyć lub posprzątać. I nogi jakoś same zaniosły mnie na małą uliczkę za kościołem, tam gdzie zaczynała się willowa dzielnica naszego miasteczka. Ale tu nie było pubów i barów, tylko ogrody i zadbane piękne domy. Pomyślałam z zazdrością, że ludzie, którzy tu mieszkają, na pewno nie mają żadnych kłopotów, zwłaszcza finansowych, nie wiedzą, co to bieda i zmartwienie…

Ciężko na sercu mi się zrobiło od tych myśli, przystanęłam na chwilę, siły mnie jakoś opadły, razem z nadzieją, że uda mi się zarobić. Oparłam się ręką o żelazny kuty parkan, musiałam chwilę odetchnąć, zastanowić się, co dalej. Patrzyłam, jak za ogrodzeniem jakaś kobieta odgarnia śnieg z podjazdu. Wydawało się, że napadało go tu więcej niż w samym mieście. Musiała być zmęczona, co chwilę przystawała, ocierała czoło, a przecież nie była dużo starsza ode mnie.

Pomyślałam, że chętnie bym się z nią zamieniła – na ten dom, ogród, na jej życie… Życie bez trosk, bez większych problemów, bez liczenia się z każdym groszem… Patrząc na piękną willę w głębi ogrodu, byłam pewna, że takie właśnie ma życie. Nie czas jednak był na rozmyślania, musiałam iść do sklepu, pochylić pokornie głowę, prosić o zakupy na zeszyt. Westchnęłam ciężko, ileż razy ja jeszcze będę tak prosić… Już miałam odejść, gdy zobaczyłam, że kobieta z szuflą w rękach zbliża się w moją stronę.

– Czy pani źle się czuje? – spytała z troską. – Może wody przyniosę? – otworzyła furkę. – Proszę wejść, usiąść na chwilę – ręką wskazała ławkę pod drzewem.

Zaskoczyła mnie tak bardzo, że aż słów mi zabrakło.

– Dziękuję za troskę, nic mi nie jest – odparłam. – Przystanęłam tylko na chwilkę

– Nie znam pani, chyba tu pani nie mieszka – dociekała kobieta. – Na pewno nie podać wody? Nie wygląda pani dobrze.

– Dziękuję – potrząsnęłam głową. – Zaszłam tu przez przypadek, szukałam jakieś dorywczej pracy przy odśnieżaniu, ale nic mi się nie udało dostać.

Dzisiaj to każdy patrzy, żeby oszczędzić – odparła kobieta. – Mało kogo stać, żeby wynająć pracownika do odśnieżania.

– Wiem, wiem… – westchnęłam, – Tylko, że ja na jedzenie dla dzieciaków chciałam zarobić, miałam dzisiaj dostać alimenty, ale nie przyszły, no i zostałam bez grosza – powiedziałam cicho.

Nie mogłam wziąć pieniędzy i odejść

I w tym momencie aż mi się gorąco zrobiło ze wstydu. No, bo jak to wyglądało, jakbym ją na litość brała i upominała się o te pieniądze. Zwłaszcza że kobieta sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła banknot dwudziestozłotowy.

– Chciałam później wyjść jeszcze do kiosku po gazety – wyciągnęła w moją stronę dłoń z pieniędzmi. – Ale proszę to wziąć, odda mi pani przy okazji.

– Pani mnie źle zrozumiała, ja nie jestem żebraczką – cofnęłam się, cała czerwona.

– Wcale tak nie myślałam – zapewniła z powagą. – Rozumiem, jak to jest, gdy sytuacja nas przerasta, gdy nie dajemy sobie rady – westchnęła. – Odda mi pani kiedyś, przy okazji – powtórzyła.

Może chociaż jakoś bym to odpracowała… – urwałam, bo nagle drzwi otworzyły się, stanęła w nich młoda dziewczyna.

– Mamo, Oliwka ma chyba atak – krzyknęła w naszą stronę przestraszonym głosem. – Pospiesz się…

Pobladła nagle kobieta gwałtownym ruchem rzuciła szuflę na chodnik i pobiegła w stronę domu.

Zostałam sama w otwartej furtce, z banknotem w dłoniach. Naszła mnie myśl, żeby uciec, bo miałam już pieniądze, mogłam zrobić zakupy, ugotować obiad dla chłopców. Ale nie mogłam tego zrobić. Popatrzyłam na piękny dom, na zaśnieżony ogród, moje oczy zatrzymały się na szufli leżącej mi pod nogami. Nie zastanawiałam się nawet przez sekundę, zabrałam się za robotę. Musiałam odpracować te pieniądze, nie mogłam tak odejść, bez jednego słowa, ta obca kobieta okazała mi tyle życzliwości i zrozumienia.

Zaczęłam machać szuflą, odśnieżyłam podjazd, potem chodnik wokoło domu, na koniec pozostała mi jeszcze dróżka wiodąca do bramy. Zdjęłam kurtkę, bo spociłam się strasznie przy tej robocie, nie nawykłam do machania szuflą, bo i gdzie.

Kończyłam już swoją pracę, gdy z willi wyszła kobieta. Twarz miała smutną i poważną.

– Nie musiała pani tego odśnieżać, naprawdę – powiedziała. – Ale dziękuję, pani pomoc bardzo się przydała, ja nie zrobiłabym już tego dzisiaj – oczami wskazała na sterty odrzuconego śniegu. – Czasem już nie daję sobie sama rady, zwłaszcza że córka ostatnio ma coraz częściej te ataki…

– Jest chora? – spytałam.

– Cierpi na porażenie mózgowe. Ma siedem lat – odparła kobieta. – Wymaga stałej opieki, starsza córka pomaga mi jak może, moja mama też, bo przecież ja pracuję zawodowo, mam firmę, no i sama z dziewczynkami jestem… Ale czasem to wszystko mnie przerasta – wierzchem dłoni otarła łzę.

– Musi być pani ciężko – nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.

– Trudno dzisiaj znaleźć kogoś odpowiedzialnego i solidnego do pomocy, a na profesjonalną pielęgniarkę mnie nie stać – ciągnęła. – Przy chorym dziecku nie jest lekko – popatrzyła na szuflę, którą wciąż trzymałam w dłoniach. – Ale pani za odśnieżanie powinna dostać więcej pieniędzy, proszę wejść do środka, zapłacę, ile się należy.

– Muszę się spieszyć, żeby zdążyć coś ugotować moim chłopakom, zanim wyjdę do pracy. A te dwadzieścia złotych zupełnie mi wystarczy. To uczciwa zapłata – zapewniłam. I dodałam: – Bardzo mi pani pomogła, dziękuję.

– To pani mi pomogła – kobieta popatrzyła na mnie uważnie.

Dobry los wynagrodził mi ten wysiłek

Odwróciłam się i chciałam odejść, ale zawołała za mną:

– Gdyby pani miała kiedyś więcej czasu i chciała zarobić, to u mnie zawsze jakaś robota się znajdzie, teraz to w domu, przy dziecku, a na wiosnę w ogrodzie. Nawet jutro…

Umówiłam się z nią, że przyjdę następnego dnia, na razie tylko posprzątać. A potem ustalimy plan, który nie będzie kolidował z moją pracą, i będę przychodziła na kilka godzin dziennie pomóc w opiece nad chorą córeczką.

Wprost wierzyć mi się nie chciało, że to wszystko działo się naprawdę. Że w ogóle znalazłam się w tamtej okolicy, że natrafiłam na ten piękny dom. Dom, w którym jak myślałam, mieszkają szczęśliwi, radośni ludzie, nie mający żadnych problemów. Jakże się myliłam, spotkałam tam taką samą kobietę jak ja, borykającą się z życiem, porzuconą przez męża, którego przerosła rzeczywistość z chorym, niesprawnym dzieckiem. Różniło nas tylko to, że ona miała więcej pieniędzy, nie musiała oglądać każdej złotówki, zanim ją wyda…

Bardzo chwaliłam sobie pracę u pani Karoliny, a potem po prostu u Karoliny. Dzięki tym kilku godzinom dziennie wreszcie stanęłam na nogi i nie musiałam już liczyć się z każdym groszem.

Zapytałam ją któregoś dnia, gdy usiadłyśmy na chwilę przy herbacie i cieście, czy nie obawiała się wpuścić mnie do domu, obcej kobiety, powierzyć jej swoje chore dziecko, bez żadnego egzaminu na moją uczciwość. Odparła, że tym egzaminem był dla niej fakt, że nie wzięłam wtedy tych dwudziestu złotych i tak sobie po prostu nie poszłam, tylko zabrałam się za odśnieżanie, chociaż ona mi tego nie zaproponowała.

To był najlepszy sprawdzian twojej uczciwości i rzetelności – pokiwała głową z uśmiechem.

Z czasem zaprzyjaźniłyśmy się z Karoliną, a jej dom traktowałam niemal tak samo, jak swój własny, bardzo też przywiązałam się do tej chorej dziewczynki. A tak przecież mało brakowało, żebym wtedy pobiegła na zakupy z zaciśniętym w dłoni banknotem, udając, że nie widzę leżącej na śniegu szufli. Wcale nie miałam ochoty nią machać przez ponad godzinę, ciągnęło mnie na bazar i do domu. Dobry los sprawił jednak, że pochyliłam się, podniosłam szuflę, zaczęłam odśnieżać. I ten sam dobry los wynagrodził mi tamten wysiłek stokrotnie, i to nie tylko pieniędzmi.

Czytaj także:
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”
„Pracuję na kasie za marne grosze i ciągle zazdroszczę innym. Moją obsesją jest życie na lepszym poziomie”
„Koleżanka miała wszystko – wygląd, kasę i rodzinę. Gdy patrzyłam na moje zwykłe życie, zżerała mnie zazdrość”

Redakcja poleca

REKLAMA