„Zatrudniłam kobietę po przejściach, a to była złodziejka. Bezczelnie napchała sobie do kieszeni 40 tysięcy i uciekła”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, bramgino
„– Za kilka dni zrobimy w nocy niezapowiedziany remanent – stwierdziła Grażyna, moja księgowa. – Nic nie powiemy dziewczynom, niech myślą, że czekamy na miesięczne rozliczenie. Złodziejka już wie, że ty wiesz. Na wszelki wypadek przestanie kraść”.
/ 12.11.2023 15:16
załamana kobieta fot. Adobe Stock, bramgino

Sama już nie dawałam rady i pilnie potrzebowałam kogoś zatrudnić. Na moje ogłoszenie odpowiedziało wiele rozmaitych dziewczyn, ale żadna nie miała doświadczenia w handlu. Wydawało im się, że w najlepszym przepadku będą stały i pachniały, w najgorszym – pilnowały półek z towarem.

Zaufałam, ale byłam czujna

Martyna była atrakcyjną, młodą, silną kobietą po jakichś przejściach. Opowiadała mi, że uciekła z rodzinnej miejscowości, bo ojciec pijak ją molestował. Mówiła, że bardzo potrzebuje pracy. Musiała pomagać siostrze, którą też napastował ojciec.

Miała kilkuletnie doświadczenie, wcześniej pracowała w dużym sklepie. Papiery były w porządku, badania lekarskie też, opinia z poprzedniej pracy również pozytywna. To przeważyło. Chociaż wewnętrzny głos mówił mi „uważaj”, bardzo potrzebowałam pracownika, więc ją przyjęłam na okres próbny.

Martyna okazała się doskonałą ekspedientką. Szybko poznała towar, umiała doradzić. Często słyszałam, jak mówi klientkom, co ugotować mężowi na obiad, a nierzadko jak przygotować jakieś wykwintne danie. Nic dziwnego, że klienci ją uwielbiali.

– Pani Martynka to taka miła kobieta i mądra – mawiały starsze panie.

Było mi to na rękę, bo dzięki temu w sklepie drzwi się nie zamykały. Towar znikał z półek, obroty rosły. Widząc, jak pracuje i jakie mam z tego profity, dałam jej podwyżkę i zaufałam.

Byłam bardzo zadowolona, nie musiałam całymi dniami sterczeć w sklepie. Mogłam wiele spraw przekazać Martynie, a ta ze wszystkich obowiązków wywiązywała się naprawdę dobrze. Umiała rozmawiać z dostawcami i nasz sklep zawsze miał świeży towar.

Piekarnia, która dostarczała nam swoje wyroby, dzięki Martynie nagle bez grymasów odbierała niesprzedane pieczywo. Jak ona to załatwiła, nie miałam pojęcia, ja wciąż się musiałam z nimi handryczyć. Wyglądało na to, że na początku pomyliłam się co do Martyny, a mój wewnętrzny głos zupełnie niepotrzebnie mnie ostrzegał. Taki pracownik to skarb.

Byłam wyrozumiała

Pewnego dnia, gdy po południu wpadłam na chwilę do sklepu po faktury, trafiłam na dziwną scenę. Martyna kłóciła się z jakimś mężczyzną, z obu stron padały wyjątkowo ordynarne epitety. Gdy się pojawiłam i facet mnie zauważył, natychmiast się zmył. Martyna błyskawicznie wróciła do swoich zajęć. Miała minę, jakby nic się nie stało.

– Kto to był? – spytałam.

– Mój ojciec – odpowiedziała. – Dowiedział się, gdzie pracuję i zażądał pieniędzy.

– Dałaś mu?

– W życiu temu staremu pijakowi nic nie dam! – zaperzyła się.

– Nie chciałabym, żeby takie sceny rozgrywały się w moim sklepie – powiedziałam. – To nam po prostu wypłoszy klientów.

– Wiem, przepraszam, ale nie wiedziałam, że się pojawi – tłumaczyła się.

Wyglądało na to, że jest bardzo przestraszona i zmartwiona sytuacją. Nie miałam do niej pretensji, ba, nawet jej współczułam. Chciała uciec przed swoim prześladowcą, a ten przechytrzył wszystkich i ją odnalazł.

– Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam.

– Nieee! – powiedziała przeciągle. – Sama sobie poradzę. Mam na niego własny sposób – stwierdziła pewnym głosem.

Nie narzucałam się. Wiem, że czasami trudno jest poprosić o pomoc. Zwłaszcza w sytuacji, gdy się kogoś wstydzimy, tak jak Martyna swojego ojca. Trzeba się wtedy przyznać do własnej słabości, do tego, że sobie nie radzimy. To bardzo przykre.

Wieczorem na wszelki wypadek sama sprawdziłam kasę. Wszystko się zgadzało. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, przyjmując do pracy Martynę.

Biznes się rozwijał

Mój sklep m.in. dzięki dobrej obsłudze rozrósł się do tego stopnia, że trzeba było zwiększyć powierzchnię. Udało mi się wynająć lokal obok i połączyć z moim. Powstał całkiem duży, można powiedzieć, poważny minimarketRozszerzyłam asortyment towarów i zatrudniłam nową ekspedientkę. Mieliśmy teraz więcej towarów, większe zapasy i większe zwroty. Martyna zaproponowała, żebyśmy niektóre z nich pod wieczór przeceniali, np. bułki czy chleb.

– Po co mamy go zwracać do piekarni – przekonywała. – Jeśli obniżymy cenę, na pewno się sprzeda. Na osiedlu jest wielu emerytów i z pewnością się skuszą. To samo dotyczy więdnących warzyw.

Spróbowaliśmy i okazało się, że był to doskonały pomysł. Udało nam się pozbyć towarów, których zamówiliśmy za dużo lub nie cieszyły się zainteresowaniem. Gdyby nie pomysł Martyny, trzeba by je niebawem spisać na straty i wyrzucić do śmietnika. Po przecenie wszystko się sprzedawało. Skończyły się duże zwroty pieczywa czy warzyw, które zbyt długo leżały. Początkowo obawiałam się, że klienci będą kupowali wyłącznie towary przecenione. Szczęśliwie tak się nie stało.

Nie zgadzały mi się finanse

Nie potrafię powiedzieć, kiedy coś się zaczęło psuć. Kolejne miesięczne rozliczenia nie przynosiły jak dotychczas wzrostu obrotów i tym samym zysków. Sprawna do tej pory maszyna nagle stanęła. Trzeci miesiąc z rzędu odnotowywałam niskie obroty, a wprowadziliśmy wiele nowych towarów, które szybko zniknęły z półek.

– Co się dzieje? – pytałam Martynę. – Pracujemy więcej, mamy większy wybór towarów, które nie leżą na półkach, a obrót nie wzrasta. O co może chodzić?

– Też to zauważyłam – stwierdziła Martyna zamiast odpowiedzieć na pytanie. – I też mnie to dziwi, niech mi pani wierzy…

Wniosek wydawał się oczywisty, ale żadna z nas nie wypowiedziała tego głośno. Ja – bo nie chciałam rzucać fałszywych oskarżeń na Martynę i ekspedientkę. Ona zapewne bała się, by nie zostać podejrzaną.

Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna.

Księgowa miała swoją teorię

Księgowa obsługująca nasz sklep powiedziała mi krótko:

– Dziewczyny cię okradają! Nie wiem, czy razem, czy każda z osobna. Podejrzewam, że robiły to zawsze, ale na mniejszą skalę. Nie ma innego wytłumaczenia tej sytuacji.

– Też tak myślę, ale nie mam żadnych dowodów! – powiedziałam. – Czuję się fatalnie, bo byłam i jestem bardzo zadowolona z pracy Martyny. Nie chciałabym jej stracić. I nie chcę oskarżać bez dowodów. Z kolei nie sądzę, by motorem kradzieży była Joasia. Chyba ma za mało doświadczenia w handlu.

– Za kilka dni zrobimy w nocy niezapowiedziany remanent – stwierdziła Grażyna, moja księgowa. – Nic nie powiemy dziewczynom, niech myślą, że czekamy na miesięczne rozliczenie. Złodziejka już wie, że ty wiesz. Nie może się zwolnić, bo ściągnie na siebie podejrzenia. Może się spodziewać, że będziesz obserwowała, co się dzieje w sklepie. Na wszelki wypadek przestanie kraść. Tyle że po sprawdzeniu faktur zamówień poznamy mechanizm. Ustalenie, która z nich kradnie, to już nie problem. Złodziejka może też, chcąc pokazać, że jest niewinna, nadal kraść. Tak czy inaczej prawda wyjdzie na jaw, gdy zrobimy remanent.

Miesiąc później okazało się, że obroty nieco wzrosły, ale nie na tyle, by można uznać to za sukces. Wszystko wskazywało na to, że złodziejka przestraszyła się i przystopowała, zmniejszyła własne zyski.

Podstępny, ale skuteczny plan

Tydzień później, po zamknięciu sklepu, zebrałam silną ekipę przyjaciół i przeprowadziliśmy remanent. To była mordercza robota, ale się opłaciło. Poznaliśmy nie tylko mechanizm kradzieży. W piwnicy, do której, przyznaję, nie zaglądałam codziennie, odkryłam magazyn lewych towarów.

– Prowadziłaś, moja droga, dwa sklepy – zażartowała Grażyna, podsumowując naszą całonocną pracę. – Gdy twoja znakomita pracownica zaczęła zajmować się zamówieniami, część towaru sprzedawała na własny rachunek. Wykorzystała sytuację, że nie wszyscy biorą paragon z kasy fiskalnej, bo to zbędny śmieć. Więc nie wszystko nabijała na kasę.

– Miała też pewnie wspólnika – stwierdziłam. I moim zdaniem był to facet, który ów towar rozwoził. To, co przywiózł, oboje sprzedawali poza wszelką księgowością. Nie zdziwiłabym się gdyby gość miał kilka sklepów, w których robił podobne interesy, ale to sprawa policji.

– Wygląda na to – stwierdziła księgowa – że proceder trwał od dłuższego czasu, mniej więcej pół roku. Twoje straty wynoszą około 40 tysięcy złotych. Policzymy to jeszcze dokładnie. Na początku były to niewielkie kradzieże, dlatego nie wyszły w rozliczeniach. To było takie uzupełnienie pensji. Cztery miesiące temu szajka podniosła poprzeczkę. Prawdopodobnie chcieli napchać kieszenie i zniknąć. Wiedzieli, że przy rocznym remanencie sprawa się wyda.

Dałam się oszukać

– Myślisz, że to Martyna? – zapytałam z niedowierzaniem, a Grażyna tylko kiwnęła głową. – Więc jednak przeczucie mnie nie myliło. Od początku bałam się, że będą z nią kłopoty. Przyjęłam ją na próbę, bo miała trudną sytuację, ale w końcu jej zaufałam… Doskonale sobie radziła. Swoją drogą, ma dziewczyna talent do handlu.

Martyna coś przeczuwała, bo nie pojawiła się już w pracy. Policja złapała ją trzy tygodnie później w okolicach Rzeszowa. Przy okazji wyszło na jaw, że mnie okłamała. Nigdy nie miała ani siostry, ani ojca pijaka, a awantura odegrana przed sklepem miała ją uwiarygodnić w moich oczach. Teraz Martyna czeka w areszcie na proces, który rozpocznie się już niebawem.

Czytaj także: „Córka zamieszkała w moim domu, a mnie wysłała do kawalerki. Mam na starość przyzwyczajać się do ciasnych przestrzeni” „Nie potrafiłem zmajstrować żonie dziecka, więc zastąpił mnie kolega z pracy. Teraz jestem rogaczem i wychowuję cudzego syna”
„Na ślubnym kobiercu stanęłam w ciąży i przysięgałam Piotrowi wierność. Sęk w tym, że nie on był ojcem mojego dziecka”

 

Redakcja poleca

REKLAMA