„Córka zamieszkała w moim domu, a mnie wysłała do kawalerki. Mam na starość przyzwyczajać się do ciasnych przestrzeni”

zasmucona starsza kobieta fot. Adobe Stock, yavdat.com
„Więc tak to sobie moja córeczka wyobrażała. Miałam powoli przygotowywać się do ciasnoty, co? Najpierw kawalerka, potem dom starców, a wreszcie… trumna. Skręcało na samą myśl, że rzeczywiście mogło o to chodzić. Bo przecież nie miałam żadnej pewności, że nie chce się mnie przypadkiem pozbyć”.
/ 09.11.2023 09:15
zasmucona starsza kobieta fot. Adobe Stock, yavdat.com

Moja córka miała cały plan, jak zorganizować mi życie. Najpierw, niby z troski, przejęła mój dom, a później nie pozwalała mi być szczęśliwą. Nie tak wychowałam swoją ukochaną jedynaczkę.

Przyzwyczaiłam się do samotności

Odkąd Hania skończyła szesnaście lat, byłam samotną matką. Mój mąż, Staś, zmarł nagle. Dostał zawału w pracy i niestety nic nie dało się zrobić. Od tamtej pory musiałam sobie radzić sama. Skupiłam się na wykonywaniu obowiązków zawodowych i wychowywaniu córki. Nie skarżyłam się nikomu, bo i nie widziałam takiej potrzeby.

Zresztą, szło mi całkiem nieźle – miałam pomocnych sąsiadów, grono zaufanych przyjaciółek. Jednocześnie zwyczajnie nie znajdowałam już czasu na to, by myśleć o sobie i nowych związkach. Nie było zresztą żadnej pewności, że znajdę mężczyznę wartego zaufania, który nie skrzywdzi ani mnie, ani Hani.

Na studia Hania wyjechała do innego, większego miasta. Swój czas dzieliłam więc między pracę i spotkania z przyjaciółkami. Nie było mi z tym źle, chociaż córkę widywałam tylko na święta. Jak sama twierdziła, miała dużo nauki i częste kursy między miastami przeszkadzałyby jej w zdobywaniu wiedzy oraz dobrych ocen. Niektóre dni rzeczywiście spędzałam sama. Zostawałam wtedy w domu – dużym, piętrowym i bardzo przestronnym. Wszystko w nim przypominało mi o Stasiu i Hani. Dlatego tak bardzo go kochałam.

Po studiach Hania niby powróciła do rodzinnego miasta, ale zamieszkała u swojego chłopaka, Karola. Jakoś tak bardzo szybko się zaręczyli, a pół roku później wzięli ślub. Od tego czasu prawie w ogóle się nie widywałyśmy. Nie winiłam za to córki – w końcu miała swoje życie, swoje problemy. Na co była jej jeszcze stara matka?

Choć byłam przyzwyczajona do samotności, tęskniłam za nią. Brakowało mi naszych rozmów, wspólnie spędzanych wieczorów, filmów, które jeszcze przed jej studiami chętnie oglądałyśmy we dwie. Dlatego kiedy zjawiła się u mnie bez zapowiedzi, nie posiadałam się ze szczęścia.

– Hania? – nie dowierzałam. – Co za niespodzianka! Wchodź, wchodź, dziecko. Tyle cię nie było!

Zaskoczyła mnie tą propozycją

Moja córka tylko coś wtedy przebąknęła. W ogóle była jakaś małomówna. Kiedy zaczęłam się już martwić i miałam zacząć pytać o to, czy na pewno wszystko u niej w porządku, przyznała się, że kupiła kawalerkę w jednym z kilkuletnich apartamentowców na zacisznym osiedlu, nieopodal centrum.

– No to super, córcia – stwierdziłam, nie bardzo wiedząc, skąd ta jej cała niepewność. – Tylko jak wy się tam zmieścicie z Karolem? No i mówiłaś coś ostatnio o dzieciach…

– Mamo, ale to nie my tam będziemy mieszkać – przerwała mi. Patrzyła na mnie przez dłuższy moment, po czym rzuciła: – To mieszkanie dla ciebie.

Hania zupełnie mnie wtedy zaskoczyła. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Jak to kupiła dla mnie mieszkanie? Przecież… ja miałam gdzie mieszkać! Kiedy ją o to zapytałam, zaczęła się trochę plątać. Przekonywała, że ten dom jest dla mnie stanowczo za duży, mam w nim zbyt wiele do sprzątania i jeszcze trochę, a w ogóle przestanę sobie w nim radzić. Jeden pokój był jej zdaniem tym, czego potrzebowałam.

– Zobaczysz, mamo – mówiła. – To będzie zmiana na lepsze! Mniejsze mieszkanie, mniej roboty, no i nie będziesz się poniewierać po tym wielkim, pustym domu. A my… dla nas taki metraż będzie doskonały!

Kiedy dalej się wahałam, w końcu zaczęła się denerwować. Twierdziła, że nie doceniam jej starań i jestem złośliwa. Że głupio się upieram, chociaż ona przecież chce dobrze. Ostatnie, na czym mi zależało, to kłótnia – Hania byłaby jeszcze gotowa się obrazić, wyjść i nigdy więcej już do mnie nie zajrzeć. Chcąc nie chcąc, ustąpiłam, choć wszystko we mnie krzyczało, bym tego nie robiła.

Dziwnie się tam czułam

W moim życiu zaczął się wyjątkowo stresujący okres. Właściwie niewiele z niego pamiętam. Wszyscy coś zmieniali, przenosili, wynosili, przewozili z miejsca na miejsce. W końcu, po jakichś czterech miesiącach, stanęłam w kawalerce, która miała się teraz stać moim… małym królestwem.

Rozejrzałam się po mieszkaniu. Właściwie stojąc w przedpokoju, można było objąć wzrokiem wszystko, co znajdowało się w środku. Nie taki znów duży salon z miniaturowym aneksem kuchennym, klaustrofobiczna łazienka i to tyle. Tu miałam spędzić resztę swoich dni, bo według mojej Hani tak było dla mnie lepiej.

Usiadłam na swojej nowej sofie, całkiem wygodnej, ale za to stojącej niemal na telewizorze, na który miejsce miałam tylko na jednej jedynej ścianie i westchnęłam. Więc tak to sobie moja córeczka wyobrażała. Miałam powoli przygotowywać się do ciasnych przestrzeni, co? Najpierw kawalerka, potem pewnie dom starców, a wreszcie… trumna. Aż mnie skręcało na samą myśl, że rzeczywiście w jakimś aspekcie mogło o to chodzić. Bo przecież nie miałam żadnej pewności, że nie chce się mnie przypadkiem pozbyć. Tak był jeden problem z głowy.

Z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej przygnębiona. Z początku przekonywałam sama siebie, że tak będzie lepiej, że teraz odnowię więź z córką. Problem w tym, że Hania nie zjawiła się u mnie ani razu. Widocznie nie czuła takiej potrzeby. Spełniła już przecież swój obowiązek względem mnie i tyle.

Mieliśmy podobne problemy

Któregoś ranka, kiedy wychodziłam na zakupy, wpadłam na miłego mężczyznę. Na imię miał Maurycy. Jak się okazało, był dwa lata starszy ode mnie i mieszkał piętro wyżej. Jego żona zmarła dwa lata wcześniej na raka trzustki, a on został sam w czteropokojowym apartamencie.

– Strasznie tam pusto bez niej – pożalił mi się któregoś razu, gdy wybraliśmy się na spacer po osiedlu.

Maurycy uparł się, że pokaże mi okolicę, bo tej rzeczywiście nie znałam. Nie miałam okazji przyjeżdżać tu wcześniej, gdy żyłam w willi na peryferiach miasta.

– Też miałam spory metraż – przyznałam wtedy. – Tak, miałam. Bo córka powiedziała, że to dla mnie za dużo i… wprowadzili się tam z mężem. Mnie kupili tę kawalerkę.

Maurycy przyjrzał mi się uważnie.

– Nie jesteś zadowolona z tej zmiany, co? – rzucił wszystkowiedzącym tonem.

Wzruszyłam ramionami, choć lekko się zarumieniłam, bo przecież trafił w sedno.

– Wiesz, oni będą mieli dzieci – mruknęłam, starając się usprawiedliwić Hanię. – Ja jestem sama. No i nie będę już młodsza.

Machnął ręką.

– A, takie tam gadanie – stwierdził. – Przede wszystkim powinnaś się dobrze czuć w swoim domu.

Skinęłam głową, bo miał rację. To zresztą nie był pierwszy raz, kiedy rozmawialiśmy tak szczerze, a ja czułam, że Maurycy rozumie mnie jak nikt inny. Lubiłam z nim przebywać, chodzić na te spacery, zwierzać się ze swoich trosk i wszystkiego, co mnie w życiu jeszcze niepokoiło.

Nigdy więcej kawalerki!

Któregoś razu zaprosił mnie też do siebie, na górę. Byłam zafascynowana jego mieszkaniem – trochę zaniedbanym, bo pewnie nie do końca sobie z nim radził przez te ostatnie lata, ale ładnie urządzonym. W końcu doszło do tego, że przez większość czasu przesiadywałam u niego i razem właściwie świetnie się bawiliśmy. To dzięki niemu uwierzyłam, że naprawdę jestem jeszcze komuś potrzebna.

Od trzech miesięcy jestem zaręczona z Maurycym. Właściwie cieszę się teraz z tej mojej przeprowadzki, bo gdybym nie zamieszkała w tym bloku, w życiu bym go nie poznała. Co prawda nie zamierzam dłużej mieszkać w kawalerce kupionej przez córkę – wprowadzam się do Maurycego, na górę. Tam na pewno będę się lepiej czuła, bo… w zasadzie już czuję się tam jak w domu. Ta przestrzeń jest idealna dla nas dwojga i nikt nam tego nie odbierze.

A kawalerka? Cóż, mogę ją oddać dzieciom i niech z nią sobie robią, co chcą.
Hania nie jest zadowolona z obrotu spraw. Kiedy dowiedziała się, że się zaręczyłam, wpadła w szał. Zaczęła krzyczeć, twierdziła, że zwariowałam. Jej zdaniem powinnam się już raczej wybierać na tamten świat, a nie myśleć o miłosnych amorach. Nie powiedziała mi o tym wprost, ale wyczytałam to z tych jej krzyków i nagłej agresji.

Nie wiem, czego ona się boi, ale w tej chwili mnie to nie interesuje. Skoro może mieć swoje życie, do którego mnie nie dopuszcza, ja będę miała swoje. I nie zamierzam brać pod uwagę jej zdania, zwłaszcza że Maurycy wydaje się najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Stanowimy świetną parę – jesteśmy nie tylko dwójką zakochanych, ale i najlepszymi przyjaciółmi. A ja nie dam tego zepsuć.

Czytaj także:
„Myślałam, że przyjaźń z kobietą to spełnienie marzeń, ale stało się inaczej. Chciała mieć mnie tylko dla siebie”
„Jako dzieciak panicznie bałem się cmentarza. Na pogrzebie wuja zdałem sobie sprawę, że to on znalazł sposób na mój lęk”
„Urabiałem się po łokcie, by żona i córka żyły jak pączki w maśle. Kochanka natomiast była moją wisienką na torcie”

Redakcja poleca

REKLAMA