„Zaszłam w ciążę z nieznajomym podczas urlopu. Po latach żałuję, że nie powiedziałam mu o dziecku”

Kobieta w kwiecie wieku fot. iStock by GettyImages, Lazy_Bear
„Gdy się dowiedziałam, chciałam nawet do niego napisać. Ale właściwie po co? Żeby mi powiedział, że po jednorazowym wyskoku nie pisał się na bycie ojcem? Przecież to oczywiste, nikt by się nie pisał”.
/ 15.12.2023 14:30
Kobieta w kwiecie wieku fot. iStock by GettyImages, Lazy_Bear

Kacpra spotkałam zupełnie niespodziewanie. Dosłownie wpadliśmy na siebie na stoku narciarskim w słowackich Tatrach. Obydwoje czuliśmy się tak winni tego drobnego wypadku, że przez następne godziny naprzemiennie się przepraszaliśmy i zapraszaliśmy na kolację. Finalnie skończyliśmy w łóżku.

Od tej pory do końca narciarskiego wyjazdu byliśmy nierozłączni, ale urlop trwał zaledwie tydzień. Praktycznie się nie znaliśmy. Potem każde z nas wróciło do siebie. Ja mieszkałam w Warszawie, a on na Śląsku. Niby mieliśmy swoje numery, ale obydwoje raczej nie planowaliśmy do siebie dzwonić. Takie są właśnie te wakacyjne znajomości. Pełne namiętności, intensywne, ale niestety zazwyczaj krótkotrwałe.

Ciąża nawet nie przeszła mi przez myśl

Przecież regularnie stosowałam antykoncepcję w formie tabletek. Dlatego gdy okres się nie pojawił, nieszczególnie to nawet zauważyłam. Przecież wcześniej także miewałam takie opóźnienia i zwykle nie oznaczało to niczego nadzwyczajnego.

Kiedy jednak brak miesiączki utrzymywał się już przez dwa miesiące, zdecydowałam się na wizytę u ginekologa. Byłam przekonana, że to może stres albo zmęczenie – miałam intensywny okres na uczelni. Lekarz jednak oznajmił mi, że... jestem w trzecim miesiącu ciąży! Opuszczając gabinet byłam załamana.

Było mi trudno przyjąć do wiadomości ten fakt. Będę mieć dziecko? Ale jak? W końcu nadal jestem studentką, utrzymuję się z pieniędzy rodziców! Teraz mam zostać mamą? Przecież jestem sama, bo ojciec mojego dziecka mieszka na przeciwnym krańcu kraju! Ta refleksja wywołała we mnie taki strach, że nie mogłam powstrzymać łez. Wściekła, przeklinałam w myślach Kacpra i cały ten narciarski romans.

Gdy się dowiedziałam, chciałam nawet do niego napisać. Ale właściwie po co? Żeby mi powiedział, że po jednorazowym wyskoku nie pisał się na bycie ojcem? Przecież to oczywiste, nikt by się nie pisał.

Szczerze mówiąc, nie oczekiwałam żadnego innego obrotu spraw. Być może, gdybyśmy znali się lepiej, gdyby łączyło nas coś więcej, sytuacja byłaby inna, ale to był przecież tylko błyskawiczny romans. Miałam przeczucie, że Kacper zapomniał już o moim istnieniu. Włożyłam więc telefon do torebki i udałam się do domu. Musiałam powiadomić rodziców o wszystkim.

Przygotowywałam się na ostrą reprymendę, ale wiedziałam, że kiedy emocje opadną, zapewnią mnie, że nie zostawią mnie samą. Ostatecznie to tylko tata wpadł w szał. Zaczął krzyczeć, że zachowałam się nieodpowiedzialnie, zaczął dopytywać, co planuję zrobić z dzieckiem. Mama przez moment była zaskoczona, ale szybko otrząsnęła się z szoku. Karcąco powiedziała do taty, żeby przestał krzyczeć, bo przecież nie wolno stresować przyszłych matek.

– Kiedy maleństwo przyjdzie na świat, zdecydujemy co dalej. Teraz najważniejszy jest spokój i dużo troski dla przyszłej mamy! – rzuciła ojcu surowe spojrzenie.

Zamilkł natychmiast. Później mama wyznała, że choć początkowo nie była zadowolona z ciąży, liczyła na to, że nie oddam dziecka do adopcji. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że jej wnuczek mógłby być wychowywany przez kogoś obcego. Kamilek pozostał więc ze mną. Nie mogłam postąpić inaczej. Przyznaję, rozważałam to, ale kiedy mój syn przyszedł na świat, od razu go pokochałam całym sercem. Moi rodzice również go uwielbiali. Szczególnie mama.

Ona wzięła na siebie większość obowiązków związanych z troską o dziecko. Organizowała wszystko tak, żebym mogła bez zakłóceń studiować i jeszcze mieć trochę czasu tylko dla siebie. Naprzemiennie ze mną wstawała na nocne karmienia i uspokajała, gdy zaczął płakać. Bez jej wsparcia prawdopodobnie nie ukończyłabym studiów i nie zdobyłabym dobrej pozycji zawodowej.

Jestem jej za to dozgonnie wdzięczna

Aż do ukończenia piątego roku życia, Kamilek był zdrowym, radosnym chłopczykiem. Był dzieciakiem pełnym radości, optymizmu i energii. Gdy biegał po podwórku, ledwo można było za nim nadążać. Jednak nagle jego energia zniknęła. Stał się słaby, wydawał się być ciągle zmęczony. Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje.

Zaniepokojona, zdecydowałam się na wizytę u lekarza. Badania, konsultacje ze specjalistami i w końcu przerażająca diagnoza: ciężka choroba. To była nieludzka trauma. Miałam poczucie, jakby cały mój świat rozsypał się w jednej sekundzie.

Na szczęście, rodzice znowu stanęli na wysokości zadania. W ciągu następnych miesięcy, wspierali zarówno mnie, jak i Kamilka. Nie będę opisywać tych dni dokładnie, ponieważ sama myśl o tym sprawia, że łzy znowu napływają mi do oczu. Powiem tylko, że to był dla nas okrutnie ciężki czas. Jedyną rzeczą, która pozwalała mi zachować zdrowy rozsądek, była nadzieja, że ten koszmar w końcu się skończy i że mój synek wyzdrowieje.

Po dwuletnim boju w końcu pojawiła się szansa na sukces. Pamiętam, jak przytulałam wówczas mojego syna, mówiąc mu, że przed nim tylko piękne momenty w życiu. Ale pół roku później choroba powróciła i to w jeszcze cięższej formie. Lekarze stwierdzili, że sama terapia nie jest już wystarczająca, a konieczna będzie transplantacja. Cała nasza rodzina przeszła badania, ale żadne z nas nie mogło być dawcą. Również w rejestrach nie było odpowiednich kandydatów. Kiedy to usłyszałam, ogarnęła mnie rozpacz. Wykrzykiwałam, że to nie może być prawda, że musi istnieć osoba, która uratuje mojego Kamilka.

Wtedy znowu pomyślałam o Kacprze, po raz pierwszy od lat. Jego numer telefonu ciągle był zapisany w moim telefonie, chociaż zdążyłam już o nim prawie zapomnieć. Postanowiłam, że zadzwonię. Wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie prosta, jednak miałam nadzieję, że kiedy tylko dowie się, o co chodzi, bez namysłu zdecyduje się nam pomóc. Ile razy zadzwoniłam? Chyba ze sto. Za każdym razem słyszałam w słuchawce jedynie jakiś dziwny dźwięk.

W rozpaczy szukałam informacji w punkcie obsługi sieci komórkowych. Liczyłam na to, że ktoś z personelu będzie w stanie pomóc mi odszukać Kacpra lub chociażby poda mi jego nazwisko – bo nawet tego o nim nie wiedziałam. Z nazwiskiem mogłabym spróbować go znaleźć przez internet, na stronach społecznościowych.

Nie uzyskałam żadnych informacji

Poinformowano mnie jedynie, że abonent ma inny numer. Nie było mi dane dowiedzieć się jaki to numer. Nie miałam jak dotrzeć do ojca mojego dziecka. Poczułam się bezradna. Mój synek słabł na moich oczach, a ja nie byłam w stanie mu pomóc. Ta myśl tak mnie przytłoczyła, że prawie zatraciłam się w rozpaczy.

Wtedy znowu to moi rodzice przyszli mi z pomocą. Byli dla mnie wsparciem, tłumaczyli, że nie mogę się poddawać, że muszę wykazać się siłą.

Mimo że dokładałam wszelkich starań, nie byłam w stanie w sobie odkryć tak wielkiej dawki optymizmu. W chwilach załamania, przypominając matce o małych szansach, jakie dawali nam lekarze, ona tylko wzruszała ramionami.

– To jeszcze nie jest powód do zmartwień. Istnieją cuda i zdarzają się częściej niż sądzisz – mówiła z uśmiechem.

Już kilka tygodni później okazało się, że miała rację. Moment, kiedy dowiedziałam się, że dla Kamila jest dawca, na zawsze zapadnie mi w pamięć. Właśnie odwiedzałam go wtedy w szpitalu, gdy do sali wszedł lekarz z wyraźnie zadowoloną miną. Zapowiedział, że ma dla mnie dobre informacje.

– Czy… – mój głos zatrzymał się w pół zdania, bo tak bardzo bałam się zapeszyć.

– Tak, to prawda, mamy dawcę. Idealnego wręcz – odparł z uśmiechem.

Poczułam jak wielki kamień zstępuje z mojego serca. Wiedziałam, że choć odnalezienie dawcy było dopiero pierwszym krokiem w walce o zdrowie mojego syna, miałam przeczucie, że wszystko potoczy się pomyślnie. Byłam przekonana, że skoro jeden cud już się zdarzył, na pewno przydarzą się kolejne.

Cztery miesiące później Kamilek przeszedł zabieg, zaledwie parę dni przed swoimi dziewiątymi urodzinami. Żartowaliśmy wówczas, że otrzymał z tej okazji najcudowniejszy dar – małą torbę pełną życia.

Zastanawiałam się, kim jest ten nieznany dawca, który podarował mu coś tak niezwykłego. Wszystko, co o nim wiedziałam, to to, że jest Polakiem. Miałam zatem nadzieję, że pewnego dnia razem z Kamilkiem spotkamy tego złotego samarytanina, który uratował mu życie. Chciałam móc podziękować mu osobiście za to, co dla nas zrobił i wierzyłam, że kiedyś mi się to uda.

Wzmacniał się z każdym dniem

Nawet lekarze byli zdumieni jego postępami. Wkrótce znowu był tym samym pogodnym i pełnym energii dzieckiem, co przed chorobą. Obserwując jego szczęście, z niecierpliwością oczekiwałam na spotkanie z osobą, której zawdzięczamy zdrowie mojego synka. Na nasze szczęście, ta osoba również pragnęła spotkać Kamilka, dlatego ustaliliśmy z rodzicami, że zaprosimy go do naszego domu. Poprosiłam moją matkę, żeby pomogła mi w organizacji tego spotkania. Obawiałam się, że pod wpływem emocji stracę głos lub zacznę mówić coś, czego później mogłabym żałować.

W zaplanowanej godzinie zadzwonił dzwonek do drzwi. Ojciec poszedł, aby je otworzyć. Niedługo potem przyprowadził do salonu mężczyznę. Przyjrzałam mu się i prawie straciłam przytomność. To był Kacper! Wyglądał na starszego, jakby troszkę bardziej masywnego, ale to był on! Zatrzymał się i zaczął się na mnie uważnie patrzeć. Wiedziałam, że lada moment również mnie zidentyfikuje.

– Wybacz, może to brzmi bezsensownie, ale czuję, że już się kiedyś spotkaliśmy... – powiedział z niepewnym uśmiechem.

– Tak, to prawda. Nasze drogi skrzyżowały się mniej więcej dwanaście lat temu. W górach – odpowiedziałam.

– Teraz pamiętam! Monika! Monika, która niemalże zrzuciła mnie ze stoku w Tatrach!

– To ja. Dzięki tobie mój syn nadal żyje... Będziemy ci dozgonnie wdzięczni, bo Kamil ma dopiero jedenaście lat i...

– Chwileczkę, powiedziałaś, że jedenaście? – przerwał mi. – Czyli to... – zamilkł, jakby zaniepokojony swoimi myślami.

– Tak. Ale nie masz się czego obawiać, nie oczekujemy od ciebie niczego. Podarowałeś mojemu synowi nową szansę na życie i to jest najważniejsze. Pożegnamy się i możesz zapomnieć, że kiedykolwiek istnieliśmy...

– A może najpierw pogadajmy? Możemy pójść na spacer? Tylko we dwoje? – zaproponował Kacper i zanim zdążyłam zaprotestować, zaprowadził mnie za rękę na dwór.

Kiedy opuszczaliśmy dom, moi rodzice wpatrywali się w nas szeroko otwartymi oczami. A Kamil? Kamil miał uśmiech na twarzy. Później przyznał mi, że od zawsze pragnął spotkać swojego ojca. Nie przypuszczał jednak, że dojdzie do tego w tak niespotykanych okolicznościach. Kacper nie miał pojęcia, że jeszcze kiedykolwiek coś nas ze sobą połączy, a co dopiero coś takiego.

Wyjaśniłam mu całą sytuację od początku do końca. Opowiadałam o moim strachu przed telefonem do niego, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, i o tym, jak desperacko go szukałam, kiedy okazało się, że Kamil potrzebuje przeszczepu.

– Gdybyś od początku poinformowała mnie o naszym dziecku, nie musielibyśmy mierzyć się z takimi problemami. Numer telefonu zdecydowałem się zmienić jakiś czas temu.

– Być może popełniłam błąd. Ale naprawdę obawiałam się, że tylko mnie zignorujesz i zranisz. W końcu dopiero zaczynaliśmy się poznawać... Co byś zrobił, padł przede mną na kolana i zadeklarował, że od teraz będziemy rodziną? Tylko naiwniacy wierzą w takie niespodzianki.

– Muszę przyznać, że masz rację... – odparł.

– Tak, świadomie zostałam matką samotnie wychowującą dziecko. Gdybym miała świadomość, że Kamil zachoruje, a jego życie będzie kiedyś zależało od twojego wsparcia, na pewno postąpiłabym inaczej. Jednak do piątego roku życia był zupełnie zdrowy...

– Czy zdajesz sobie sprawę, że to wszystko jest jakimś niesamowitym kaprysie losu? Kiedyś, kilka lat temu, zapisałem się jako potencjalny dawca, ponieważ córka mojej znajomej potrzebowała przeszczepu. Wówczas nie byłem w stanie jej pomóc, ale nie przypuszczałem, że taka sytuacja się kiedykolwiek powtórzy... A co do tego, co dalej... Na pewno tego tak nie zostawię, nie martw się. Nie miałem pojęcia o synu przez jedenaście lat i planuję odrobić stracony czas – uśmiechnął się.

Od tamtego momentu minęły już dwa lata. Pewnie liczycie, że cała sytuacja zakończyła się jak w bajce Disneya: Kacper zaczął być stałym bywalcem w naszym mieszkaniu, a potem zakochaliśmy się w sobie, wzięliśmy ślub i stworzyliśmy pełną rodzinę.

Życie nie jest takie kolorowe

Faktycznie, staraliśmy się do siebie zbliżyć i zbudować jakąś relację, ale finalnie nic z tego nie wyszło. Nie ma jednak tego złego! Kacper nadal mieszka na Śląsku, a ja wraz z Kamilem w Warszawie, ale najistotniejsze jest to, że mój synek ma doskonały kontakt z tatą, a ten jest obecny w jego życiu. Spędzają godziny rozmawiając ze sobą przez telefon.

Czasami odnoszę wrażenie, że mój syn rozmawia z ojcem chętniej i więcej niż ze mną... Czuję nutkę zazdrości, ale cóż. Kamil dojrzewa, ma już trzynaście lat. Stopniowo przekształca się z chłopca w mężczyznę i wymaga obecności ojca. Trudno uwierzyć, że nigdy by go nie spotkał, gdyby nie ta dziwna seria zbiegów okoliczności...

Czytaj także:
„Żałuję, że zostawiłem żonę dla młodszej. Moja była miała klasę i ogładę, a ta młoda furiatka zaraz mnie wykończy”
„Moja córka to zapalona feministka. Ona chce zwojować świat, a jej mąż woli mieć ciepłe obiadki. To nie może się udać”
„Mieszka ze mną moja mama, i zachowuje się jak kapryśna księżniczka. Kiedyś nie wytrzymam i wywalę prukwę na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA