– Ty, Zuza, nie możesz niczego w życiu załatwić z głową, tylko zawsze wpakujesz się w jakąś dziwną historię – matka patrzyła na mnie z dezaprobatą.
Oczywiście byłam do tego przyzwyczajona, od lat nie spełniam oczekiwań rodziców. Chcieli, żebym studiowała medycynę, a poszłam na etnografię, marzyła im się córka domatorka, ja koniec końców związałam swoje życie z firmą farmaceutyczną, która co tydzień wysyłała mnie w podróż służbową na inny koniec świata. Miał być mąż i wnuki, ślub z wielką pompą, tymczasem ja pod koniec ubiegłego roku zerwałam z narzeczonym, z którym byłam razem od szkoły średniej i który idealnie wrósł w moją rodzinę.
– Ale dlaczego, Zuza, dlaczego?! – popłakiwała mama, a ja nie umiałam tego dokładnie wyjaśnić. Zwyczajnie wiedziałam, że to jeszcze nie to.
On był właśnie takim domatorem, kochającym majsterkowanie, poczciwym, pomocnym, dobrym człowiekiem. Ale ja od dłuższego czasu czułam się sobą tylko wtedy, gdy byłam bez niego. Przy nim nawet oddychało mi się ciężej, więc raz za razem wzdychałam. Aż się zaniepokoił w pewnym momencie, czy aby nie mam astmy – bo wśród jego licznych zalet była także troskliwość. Co mu miałam powiedzieć? Że wzdycham, bo mam ciężkie serce i mocuję się z sobą, żeby mu powiedzieć, iż odchodzę?
Jestem w ciąży?! To niemożliwe!
Gdy wreszcie mi się udało wyswobodzić z jego czułych ramion, mama obraziła się na mnie na dobre trzy tygodnie. Ale prawdziwy wstrząs dopiero ją czekał. No bo przyszły te szalone wakacje. W pierwszym tygodniu lipca zupełnie spontanicznie pojechałam ze znajomymi nad polskie morze i poznałam Jakuba. Nie był strasznie przystojny, ale potwornie męski i non stop się śmiał i wygłupiał.
A taki był ruchliwy, że od samego patrzenia na niego człowiek spalał kalorie… To był zresztą jego dowcip. Powiedziałam, że chcę schudnąć, a on poradził, żebym kupiła film z ćwiczeniami Ewy Chodakowskiej, bo się chudnie od samego oglądania. Taki właśnie był. Beztroski, zabawny. Od pierwszej sekundy czułam, że coś z tego może być i że dla niego jestem gotowa złamać wszystkie zasady. No i je złamałam. Najpierw poszliśmy na staromodny dansing – było bardzo zabawnie, potem piliśmy wino na plaży, a potem kochaliśmy się jak para nastolatków. Taka chemia, że szok!
– Ile ty właściwie masz lat? – spytałam go.
– Dwadzieścia dwa… – odpowiedział z czarującym uśmiechem.
– O matko, to ty jesteś ode mnie młodszy siedem lat! – byłam przerażona.
– Miłość nie pyta o metrykę. A poza tym zawsze podobały mi się starsze panie – zażartował, a jego śmiech przegonił moje obiekcje.
– Gdzie ty właściwie mieszkasz? – zapytałam w dniu, w którym mieliśmy wracać do domu.
– W Łomży, mamy z ojcem i bratem zakład ślusarski – powiedział. – Stanowczo potrzeba nam kobiecej ręki, więc umówiliśmy się z Tomkiem, czyli właśnie moim bratem, że na Boże Narodzenie obaj weźmiemy ślub – w naszej rodzinie wszyscy się żenią młodo. Poza tym na ojca nie ma już co liczyć, jest zatwardziałym wdowcem, nigdy nie udało nam się go wyswatać z żadną babką…
Tak to w jego ustach zabrzmiało zwyczajnie, prosto. Uśmiechnęłam się smutno do siebie. Na pewno znajdzie jakąś fajną dziewczynę w swoim wieku, z którą weźmie ten ślub na Gwiazdkę. Ale on mówił dalej…
– No więc wiesz… ja załatwię kilka najpotrzebniejszych spraw, zadzwonię po ciebie, a ty wsiadaj w brykę i przyjeżdżaj.
Ależ to się wtedy wydawało łatwe… Jakoś zabrakło mi odwagi, by spytać, czy tę jego wypowiedź można traktować jak zawoalowane oświadczyny…
Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo kiedy wróciłam do pracy, natychmiast zostałam wysłana w tygodniową delegację do Paryża. Wróciłam, a potem znów – do Hanoweru. Teoretycznie nie miałam czasu zatęsknić za Kubą, bo ciągle coś robiłam. Wymienialiśmy tylko SMS-y, a do mnie coraz bardziej docierał absurd całej sytuacji.
W dodatku z tych Niemiec to już przyjechałam kompletnie chora. Grypa żołądkowa, a może zatrucie, tak myślałam. Kompletnie ścięło mnie z nóg, przeleżałam trzy dni bez życia, ale nie było szczególnej poprawy. Czwartego dnia zaczęłam jednak coś podejrzewać. Powlokłam się do apteki po test ciążowy, no i, że tak powiem, bingo! Wgapiałam się w te dwie kreseczki i powtarzałam: Jestem w ciąży, jestem w ciąży. Ja?! Teraz?! To niemożliwe!
To samo zresztą powiedziała moja szefowa: Ty?! Teraz?! To niemożliwe! A potem dodała:
– Jak mogłaś MI to zrobić. Załatw to szybko, a zapomnę o całej sprawie.
Na skali zdziwienia, zszokowania i ogólnego przerażenia gładko zbliżałam się do wartości maksymalnej. Wyszłam z jej gabinetu, a potem zaczęłam się trząść. Chciałam powiedzieć o wszystkim Jakubowi, ale nie wiedziałam jak. Miałam poza tym dosyć wstrząsów, których sporą porcję zafundowała mi także moja droga mama, użalająca się nad swoim losem „babci nieślubnego dziecka”. Miałam ich wszystkich dosyć. Dlatego, niewiele myśląc, wysłałam SMS-a o treści „Przyjeżdżam”. Po chwili dostałam odpowiedź: „Dzisiaj?!”, a po moim „Tak” zaległa długa cisza.
Tak już jest, że jak nie wiadomo, co jest po drugiej stronie, to człowiek na tę niewiadomą projektuje wszystkie swoje niepokoje i smutki. Dlatego nie wzięłam milczenia Jakuba za dobrą wróżbę. Musiałam mu jednak pokazać ten test z dwiema kreskami i na bieżąco obserwować jego wyraz twarzy. Podczas szkoleń biznesowych nauczono mnie, że najważniejszy jest wyraz oczu człowieka, ten pierwszy błysk. Można z niego naprawdę wiele wyczytać…
To co mówiła, coś mi przypominało
Zapakowałam się do wozu i ruszyłam, prawie natychmiast zaczął padać deszcz i wiać wiatr. Tuż za granicą Warszawy dostrzegłam stojącą przy drodze dziewczynę. Rozpaczliwie machała na kolejne przejeżdżające samochody, żaden się nie zatrzymał.
Ja też nie zabieram zwykle autostopowiczów. Lubię sobie posłuchać w czasie drogi muzyki, a jeśli się kogoś zabierze, to raczej trzeba rozmawiać. Ale ten deszcz tak mocno zacinał… Zrobiło mi się jej żal. „Oby była małomówna” – pomyślałam, naciskając hamulec. Niestety, nie była.
– Dzięki, że się zatrzymałaś – dziewczyna była ruda, piegowata i trajkotała bez ustanku, więc nawet nie zdążyłam się zastanowić, czy mnie to gniewa, że tak bezceremonialnie mówi do mnie na ty.
– Jadę do Łomży, a ty? – spytała.
– Ja też jadę do Łomży.
– Ależ ja mam szczęście, no popatrz! Że akurat mi się trafiłaś… No bo ja jestem urodzoną szczęściarą.
Posłałam w jej kierunku uprzejmy uśmiech i spytałam:
– A może posłuchamy muzyki?
– Lepiej nie – wyszczerzyła zęby. – Trudno się skupić na rozmowie, kiedy leci muzyka. A ja bardzo lubię rozmawiać, kocham poznawać nowych ludzi.
– No, to nie zawsze jest takie fajne – usiłowałam jej dać do zrozumienia, że ja jednak wolałabym włączyć płytę.
– Daj spokój, wszyscy ludzie są zarąbiści. Każdy ma jakąś ciekawą historię do opowiedzenia. Na przykład ja…
– O, widzę już, że z pewnością masz – słabo maskowałam ironię, ale akurat ogarnęła mnie fala mdłości.
– No to zgadnij, po co ja jadę do Łomży?
– Pojęcia nie mam.
– No, zgaduj!
– Do chłopaka.
– No tak, ale po co!
– Bo ja wiem… Spotkać się?
– Nie domyślasz się, to ci powiem: jadę wziąć ślub.
– Dziś?
– No, nie dziś… Ale dziś jadę poznać jego ojca i brata. Ale umówiliśmy się, że się pobierzemy szybko. Wiesz, jemu dawno zmarła matka, w domu są sami faceci, więc umówili się z bratem, że wezmą ślub na Gwiazdkę tego roku.
Coś mi to przypomniało, nie mogłam jednak głębiej się nad tym zastanowić, bo nagle zrobiło mi się niedobrze. Zahamowałam i wyskoczyłam w deszcz. Gdy wróciłam do auta, dziewczyna podała mi butelkę wody mineralnej.
Spojrzałam na zdjęcie i... zyskałam pewność
– Masz, napij się. Zawsze noszę przy sobie wodę. Zaczęłam to robić, odkąd ćwiczę razem z Chodakowską. Picie pomaga schudnąć. Chociaż mój narzeczony twierdzi, że wystarczy patrzeć…
Jadący z naprzeciwka tir zaczął głośno trąbić i tylko dlatego nie spowodowałam wypadku.
– Opowiedz mi o swoim narzeczonym – poprosiłam wreszcie, zdobywając się na odwagę.
–Jest taki silny, może niezbyt przystojny, ale naprawdę supermęski. Cały czas żartuje, normalnie usta mu się nie zamykają. Lubi tańczyć, biegać, strasznie jest ruchliwy.
– Czym się zajmuje? – spytałam.
– Ma z ojcem zakład ślusarski, czy jakoś tak.
– Gdzie go poznałaś?
– Och, to zupełnie szalona historia. Wracałam z gór pociągiem, wsiadłam do przedziału, no i on tam był. Tak zaczął trajkotać, gadać, że od razu go polubiłam. Cztery godziny i wiedziałam, że to moja druga połówka.
– Nie jesteś aby za młoda na takie szybkie decyzje?
– Serce nie może się mylić!
– Ależ może, zapewniam cię – mruknęłam, coraz mocniej walcząc ze łzami.
Byłyśmy już na przedmieściach Łomży, kiedy powiedziała:
– Chcesz, pokażę ci jego zdjęcie… I zanim zdążyłam zaprotestować, wyciągnęła z torby komórkę i zamachała mi nią przed nosem.
Nie mogłam nie spojrzeć. Jeśli dotąd łudziłam się, że to wszystko przypadek, teraz uzyskałam pewność. Z ekranu telefonu patrzył na mnie mój Kuba. Przepraszam, nie mój. Jej. Albo w ogóle czyjś inny. Kto go tam wie…
– Dokąd mam cię podwieźć?
– Tu mam adres, zaraz, Poziomkowa jeden…
Niemądra ja. Przecież parę godzin wcześniej wstukałam tę Poziomkową w Łomży we własny GPS. Pieguska oczywiście zauważyła, że go mam. Popatrzyła na mnie zdumiona.
– Masz ten adres... Znasz mojego chłopaka?!
– Tak jakby – odpowiedziałam ponuro.
– Ale skąd go znasz?
– Miałam do niego sprawę… Zresztą to już nieważne.
Uciekłam w popłochu. Na szczęście mnie dogonili
Dojechałam do ulicy Poziomkowej. Z daleka zobaczyłam sylwetkę Jakuba, serce zabiło mi mocniej. A obok – nie widziałam dokładnie, ale to chyba ojciec i ktoś jeszcze. Zatrzymałam się w pewnym oddaleniu, żeby nie mogli mnie zauważyć.
– Zmykaj mała! Powodzenia – rzuciłam, zamykając za nią drzwi. – I uważaj na siebie!
– Ale zaczekaj, Zuza! Nie odjeżdżaj, czemu nie chcesz wejść ze mną…
Ruszyłam już z miejsca. Wreszcie mogłam się spokojnie rozpłakać. Co za beznadziejny facet z tego Jakuba! Dogonili mnie dopiero sto kilometrów dalej. Tankowałam paliwo na stacji, kiedy zajechał wielki złoty mercedes – beczka i ze środka wyskoczyli kolejno: pieguska, Kuba, jego ojciec – bo to chyba był jego ojciec i… jeszcze raz Kuba? Nie Kuba?
Jak mogłam być tak głupia. Dwóch identycznych facetów, z identycznym kodem genetycznym musi mieć także identyczne dowcipy. Że też mi to nie przyszło do głowy, z wrażenia oblałam się benzyną, a ten mój egzemplarz osiłka rzucił się i porwał mnie w ramiona!
– Dlaczego uciekłaś, wariatko?! A ja na twoją cześć upiekłem tort!
– Raczej przypaliłeś tort na jej cześć – dodał Kuba numer dwa, który okazał się Tomkiem.
No a potem, to już było samo szczęście, całowanie, rozmawianie i planowanie wspólnej przyszłości. Jechałam po to, żeby zobaczyć wyraz oczu mojego faceta, gdy pokażę mu te dwie kreski na teście ciążowym. I zobaczyłam w nich cały świat…
No i kto by pomyślał. Facet ma 22 lata, a umie się zachować jak Chuck Norris. Oczywiście, opowiedziałam mu, jak na ciążę zareagowała moja szefowa. Wpadł do jej gabinetu jak burza.
– To, co powiedziała pani mojej przyszłej żonie, jest niewybaczalne – rzucił. – Jeśli jeszcze raz ośmieli się pani coś podobnego zasugerować, przysięgam, że spotkamy się w sądzie. Mam doskonałego prawnika, który puści panią w skarpetkach…
Właściciel zakładu ślusarskiego z własnym prawnikiem – pomyślicie. Jednak okazało się, że to takie eufemistyczne określenie na nieźle prosperującą fabryczkę. Cóż… Właściciel fabryki brzmi oczywiście lepiej niż właściciel zakładu ślusarskiego. Moja mama w każdym razie była zadowolona.
Czytaj także:
„Gdy chciałam utemperować krnąbrną uczennicę, dyrektor zagroził mi dyscyplinarką. Jak się okazało, miała u niego fory”
„Sąsiedzi we wsi mają mnie za dziwaczkę, bo przygarniam bezpańskie zwierzaki. Co gorsza, pozwalam im spać w chałupie”
„Udawałam przyjaciółkę Moniki, by po cichu kopać pod nią dołki. Pogrążyłam ją, a po latach spotkałyśmy się w pracy”