Miałam kiepski rok, a kolejny zapowiadał się równie nieciekawie. Musiałam odpocząć, zebrać myśli i sprecyzować plany życiowe. Pobyć sama ze sobą.
– Jeśli faktycznie potrzebujesz samotności – powiedział brat podczas rozmowy telefonicznej – przyjedź do nas. Kąt w Bretanii, w który właśnie władowaliśmy z Nicole oszczędności życia, jest zadupiem, jakich mało. Prawdopodobieństwo, że spotkasz kogoś z Polski, wynosi równe zero.
Francja była w granicach moich możliwości finansowych, więc czemu nie, pomyślałam.
Nie wierzę! To chyba fatum...
Wszystko wyglądało tak, jak opisywał Bartek: prowincja z typowo wiejską zabudową, pamiętającą pewnie czasy Napoleona. Plaże prawie bezludne, a senne miasteczko portowe, leżące w pobliżu, oferowało niewiele atrakcji. Jedną z nich, sądząc po liczbie ludzi tłoczących się przy wejściu, była lodziarnia. Niezdecydowana ustawiłam się w kolejce.
– Dzień dobry, pani profesor! – dobiegł mnie głos, którego miałam nadzieję już nigdy w życiu nie usłyszeć.
Nie było ze mną dobrze, ale żeby zaraz omamy?! Mimo wszystko, ciekawość kazała mi się odwrócić. Na ławeczce ustawionej tuż przy ścianie siedziała Angelika, najseksowniejsza laska z III b prestiżowego liceum, w którym dane mi było zaczynać moją karierę zawodową. Najchętniej zignorowałabym gówniarę, zarówno prawdziwą, jak i wykreowaną przez mój znękany umysł, odwróciła się na pięcie i pośpiesznie odeszła, ale dobre wychowanie osadziło mnie w miejscu. Nie lekceważy się przecież kogoś, kto nas wita. Bzdurny nawyk kazał mi się nawet uśmiechnąć do dawnej uczennicy.
– A co ty tutaj robisz? – spytałam ni w pięć, ni w dziewięć.
Jakby nie patrzeć, spotkanie kogoś znajomego taki kawał drogi od domu jest czymś intrygującym.
– Odpoczywam sobie – Angelika potrząsnęła blond lokami i wypięła bujny biust. – Chyba widać.
Nadal była wnerwiająca i nadęta.
– Tak – kiwnęłam głową. – Jasne.
Na całym świecie były może ze dwie osoby, których równie gorąco nie chciałam więcej spotkać. To musiało być fatum.
Poza ładną buzią, seksowną figurą i tupetem straganiary, Angelika nie prezentowała sobą nic. Od początku dziwiłam się, jakim cudem doszła do trzeciej klasy w tym liceum. Paroma chamskimi odzywkami potrafiła zepsuć każdą lekcję i zredukować autorytet nauczyciela do zera. Nie ma już dzisiaj narzędzi, którymi można byłoby zdyscyplinować takie jednostki.
Na pewno mogliby to uczynić rodzice, ale nie w tym przypadku – mieli w nosie współpracę. Nie odbierali powiadomień, telefonów, a na wywiadówce nawet nie raczyli się pokazać. Na radzie pedagogicznej wysunęłam wniosek o zawieszenie Angeliki w prawach uczniowskich.
– Bardzo dobrze – szepnęła mi do ucha matematyczka. – Pora zrobić porządek z naszą gwiazdką porno. Cała klasa cierpi przez jej zachowanie.
Wuefista pokazał mi uniesiony kciuk, ale jego ręka nie wychyliła się ponad stół, który nas zasłaniał. Ktoś odruchowo kiwnął głową, ktoś chrząknął nerwowo. Reszta grona pedagogicznego zastygła w nerwowym oczekiwaniu na reakcję dyrekcji. Atmosfera nagle zrobiła się napięta, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego.
– Pani Marysiu – dyrektor posłał mi ciepły uśmiech. – Jak długo pani u nas pracuje?
– Od września, panie dyrektorze – przypomniałam, choć doskonale o tym wiedział.
– Ano właśnie – rozłożył ramiona w geście mającym symbolizować bezradność wobec mojej ignorancji. – I już robi pani rewolucję.
– Ta dziewczyna rozwala każdą lekcję – powiedziałam, rozglądając się po sali w poszukiwaniu wsparcia.
Sympatyczni i pełni zrozumienia koledzy i koleżanki jakoś dziwnie stracili zainteresowanie dla sprawy. Gapili się na swoje ręce albo na ścianę obok. Bawili się długopisami, udawali, że coś zapisują. Nie napotkałam ani jednego życzliwego spojrzenia.
– No cóż – westchnął dyrektor. – Może po prostu jest pani jeszcze za młoda na tę pracę? Inni jakoś nie narzekają.
Faktycznie, przestali narzekać.
– Wiedza, którą ma Angelika – szłam w zaparte – kwalifikuje ją najwyżej do drugiej klasy. Nie jest w stanie nadrobić materiału. Nie powinna była w ogóle otrzymać promocji.
– Kwestionuje pani kompetencje grona pedagogicznego? – okulary błysnęły złowrogo.
– Nie to miałam na myśli, dyrektorze – jęknęłam bezradnie.
– Pani Marysiu – przybrał ojcowski ton. – Przyznaję, jest w pani mnóstwo twórczego zapału, ale brakuje pani praktyki w zawodzie. Dla pani wszystko jest jeszcze czarne albo białe. Wiem, to przywilej młodości, ale piastując odpowiedzialne stanowisko pedagoga musi się pani nauczyć dostrzegać odcienie szarości. Mimo iż nasze liceum zalicza się do najlepszych, nie chcemy się zamykać na uczniów mniej błyskotliwych, bo braki nie zawsze są ich winą. Starzy pedagodzy, tacy jak my – tu dłonią wskazał swoją cichą trzódkę – zdają sobie z tego sprawę i potrafią przymknąć oczy na drobne potknięcia swoich podopiecznych…
Ktoś z tyłu zaniósł się głośnym kaszlem, którego nie mógł opanować. Dyrektor spiorunował wzrokiem winowajcę, ale nie zdecydował się na upomnienie. Uśmiechnął się jowialnie i usiadł.
– Oczywiście, wszyscy tutaj służymy pani koleżeńską radą i pomocą, gdyby miała pani trudności – dodał jeszcze.
Akurat! Już wiedziałam, czego się mogę spodziewać po szanownym gronie!
Moja cierpliwość się wyczerpała
Próbowałam sobie radzić z niesforną pannicą, ale ona jakby wyczuwała swoją bezkarność i z lekcji na lekcję stawała się bezczelniejsza. Któregoś dnia, kiedy kazałam jej schować komórkę, od której się nie odklejała, pokazała mi środkowy palec.
– Wyjdź z klasy – powiedziałam, ledwie panując nad sobą. – I poczekaj na mnie w sekretariacie.
– Odczep się – mruknęła, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
W tamtej chwili poczułam, że mogłabym chwycić gówniarę za tlenione kudły i wykopać z klasy – ależ miałabym frajdę. Skończyłoby się pewnie moim zawieszeniem, więc równie dobrze sama mogłam się zwolnić. Przebywanie w jednym pomieszczeniu z Angeliką przerastało moje zdolności; kiedyś w końcu doszłoby do rękoczynów. Zebrałam z biurka swoje drobiazgi, wrzuciłam je do torby, zamknęłam dziennik i wzięłam go pod pachę.
– Pewnie ktoś wpadnie do was na zastępstwo – zwróciłam się do klasy. – Może nawet sam pan dyrektor? Do tego czasu zachowujcie się przyzwoicie, dobrze?
Ręce mi się trzęsły, głos trochę drżał, ale starałam się zachowywać zupełnie spokojnie, wręcz nonszalancko. Zaniosłam dziennik do pokoju nauczycielskiego, a potem zajrzałam do gabinetu dyrektora.
– Panie dyrektorze – oznajmiłam. – Nie czuję się na siłach dokończyć lekcji. Być może miał pan rację i nie nadaję się do zawodu nauczyciela, a może po prostu jestem chora. Proszę wysłać kogoś do III b, ja wychodzę do lekarza i raczej dzisiaj nie wrócę.
– Ależ, koleżanko – żachnął się. – Tak nie wolno! To jest pani praca… I do tego środek roku szkolnego!
– Jutro doślę zwolnienie lekarskie – powiedziałam. – Zatem niech pan poszuka zastępstwa na dłużej.
– Zwolnię panią dyscyplinarnie! – zagroził. – Nie znajdzie pani pracy w całym mieście.
– Ja to zwolnienie lekarskie i tak dostanę – powiedziałam dość spokojnie – bo jestem w rozsypce. Posłusznie melduję, że jestem chora i muszę iść do doktora, więc nie ma pan podstaw do dyscyplinarki. Chyba się nie mylę, prawda? Zresztą, jest jeszcze sąd pracy, on może rozstrzygnąć nasz spór w razie wątpliwości.
Skończyło się na rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron, jednak mściwy dyrektor bruździł mi w środowisku i miałam trudności ze znalezieniem dobrej pracy. Nic więc dziwnego, że widok Angeliki, sprawczyni moich niepowodzeń, zaskoczył mnie niemile. Miałam tu być bezpieczna!
Po jakiego diabła w ogóle podeszłam, skoro organicznie nie znosiłam smarkuli? Kiedy kombinowałam już, by się po prostu odwrócić bez słowa i odejść w swoją stronę, przez tłum przedarł się jegomość w średnim wieku, niosąc dwa lody w uniesionych wysoko rękach. Myślałam, że śnię. To był mój dawny dyrektor. Osoba piastująca poważny urząd w prestiżowej placówce oświatowej hen, w dalekiej ojczyźnie.
Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę
– Strasznie długo cię nie było – Angelika posłała mu promienny uśmiech i sięgnęła po wafelek. – A ja w tym czasie spotkałam naszą starą znajomą.
Dziewczyna była głupsza niż sądziłam. Albo uwielbiała jazdę po bandzie.
– No nie… – jęknął dyrektor na mój widok. – Co pani tu robi, pani Mario? To znaczy, ten… Miło panią widzieć.
– Nie wierzę – pokręciłam głową, uśmiechając się szeroko.
– Naprawdę – zapewnił.
– Nie wierzę w to, co widzę – spojrzałam znacząco na Angelikę zajętą oblizywaniem czekoladowej polewy.
– To? – rzucił okiem na swoją młodą towarzyszkę. – To jest… He, he, he, to nie tak, jak pani myśli, absolutnie. No, co też pani! Nasza placówka postanowiła promować dzieciaki, które robią postępy w nauce francuskiego i ufundowała tygodniową wycieczkę do ojczyzny Moliera, ot co!
Nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmiechu.
– Angelika zapewne jest świetna z francuskiego – przyznałam z przekąsem. – I nie wątpię, że zrobi duże postępy dzięki temu wyjazdowi. To naprawdę wzruszające, jak pan dba o edukację podopiecznych. Muszę natychmiast to uwiecznić.
Wyciągnęłam telefon i zanim zdążył zareagować, cyknęłam im fotkę.
– A teraz bardzo przepraszam – powiedziałam – ale muszę odejść, żeby nie zwymiotować panu na te piękne buty. Proszę pozdrowić ode mnie małżonkę, chyba jej nie zauważyłam w tym tłumie… Do widzenia.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w swoją stronę, ale po paru krokach poczułam, że ktoś łapie mnie za łokieć.
– Ale ze mnie gapa! – sapnął dyrektor, drepcząc tuż obok. – Nawet nie zapytałem, jak pani sobie radzi w życiu zawodowym.
– Dobrze – mruknęłam, próbując wyszarpnąć rękę z uścisku.
– No tak, no tak – tokował, nagle blady jak ściana. – Jasne, że sobie pani radzi, bo jest pani wybitnym pedagogiem. Zawsze to powtarzałem i nie mogę sobie darować, że wypuściłem panią z rąk. Niechże pani zajrzy do nas po powrocie do kraju. Obiecuję, że dawne stanowisko będzie czekało.
Cholera, nie umiałam jednak panować nad emocjami…
– Puszczaj, obleśny zboku! – uwolniłam w końcu łokieć. – Mam gdzieś ciebie i twoją szkołę, ale jedno masz jak w banku: na pewno się jeszcze odezwę. Jeśli nie do ciebie, to do dyrektorowej. A najlepiej do kuratorium!
Nie gonił mnie, stał jak słup soli, gdy odeszłam szybkim krokiem.
Przysiadłam na skałce z widokiem na bezmiar wód i pozwoliłam myślom swobodnie dryfować. Ocean przywracał im właściwy wymiar i rytm. Zaczęłam się zastanawiać, czemu właściwie myślę o powrocie do miejsca, w którym mnie nic nie trzyma… Może powinnam zostać na jakiś czas we Francji? Gdy się już ogarnę, pomyślę o wysłaniu kartki z pozdrowieniami do pewnej szacownej placówki oświatowej. Na pewno się ucieszą.
Czytaj także:
„Matka wyrzuciła mnie z domu, bo wybrałam >>nie tego<< faceta. Gdy zaszłam w ciążę, uznała, że umarłam za życia”
„Moja przyjaciółka wydawała fortunę na remonty, żeby bratowa jej nie krytykowała. Ciągle wytykała jej biedę i brak gustu”
„Sąsiadkę nazywali wariatką, bo była dziwna i stroniła od ludzi. Ale to ona uchroniła moją córkę przed niebezpieczeństwem”