Pierwszego września przekroczyłam próg szkoły na drżących nogach: po raz pierwszy weszłam tam jako nauczycielka. Mało tego – od razu wychowawczyni czwartoklasistów. Po uroczystym apelu zabrałam swoich podopiecznych do sali, przedstawiłam im się i poprosiłam, żeby każde z nich powiedziało kilka słów o sobie. Wydali mi się grupą miłych dzieciaków, otwartych i ciekawych świata, z którymi nie powinno być większych kłopotów. Mimo to, kiedy po „godzinie zapoznawczej” ostatnia osoba wybiegła z klasy, z ulgą zamknęłam drzwi na klucz.
„No, pierwsze koty za płoty” – zdążyłam pomyśleć, gdy naraz zza moich pleców dobiegło ciche: „Dzień dobry”. Odwróciłam się zaskoczona. Czyżby jakiś zaniepokojony rodzic przyszedł sprawdzić, komu powierzył swoją latorośl?
Jednak to nie był rodzic. Młoda, ładna kobieta, na oko w moim wieku, trzymała pod pachą dziennik, a więc – podobnie jak ja – musiała być nauczycielką. Wyciągnęłam do niej rękę, uśmiechając się szeroko, a potem spojrzałam jej w oczy i poczułam, jak uśmiech spełza mi z twarzy. Przede mną stała Monika – starsza o kilka lat niż kiedy się ostatnio widziałyśmy, inaczej uczesana – ale na pewno ona. Ta sama, wobec której zachowałam się tak podle i głupio…
Byłyśmy o nią zazdrosne
Do szkoły średniej poszliśmy całą paczką z osiedla. Wszyscy znaliśmy się od małego, razem bawiliśmy się w piaskownicy, a potem szaleliśmy na rowerach. Nawet nasze rodziny wyglądały podobnie: ojcowie pracowali gdzieś w fabrykach, a matki zajmowały się domem i dziećmi.
Monika wyróżniała się od samego początku – chodziła do innej podstawówki, mieszkała w domku jednorodzinnym, a jej rodzice prowadzili kawiarnię. Zwróciła na siebie naszą uwagę już pierwszego dnia szkoły. Dziewczyny w większości miały na sobie białe bluzki i granatowe spódnice, żakiety albo swetry, jak to na początek roku szkolnego. Natomiast Monika włożyła czarny, dopasowany płaszczyk, krótką czarną sukienkę, czerwony beret i… białe rękawiczki z koronki.
Podczas apelu znacząco trąciłam łokciem Ewkę, moją najlepszą przyjaciółkę:
– Ty, patrz, jakie dziwadło. Ubrałabyś się tak?
Ewka zachichotała.
– Nigdy w życiu! Ta dziewucha wygląda jak moja babcia!
Była to oczywista nieprawda. Monika wyglądała świetnie – niczym modelka z francuskiego żurnala – ale obie byłyśmy zbyt zazdrosne i zbyt niepewne własnych atutów, żeby to przyznać.
Klasa żyła sobie, Monika sobie. Na lekcjach nie wyrywała się do odpowiedzi z własnej inicjatywy, lecz zapytana o coś – zawsze znała poprawną odpowiedź. Na przerwach siadała na parapecie, zawsze z książką jakichś nieznanych nam, niszowych pisarzy. Była ulubienicą niemal każdego nauczyciela – oczytana, pilna, wzorowa uczennica. Po lekcjach biegała na próby szkolnego teatru. Nigdy nie zapraszaliśmy jej na nasze imprezy, a ona nie sprawiała wrażenia, że jej na tym zależy.
Sytuacja zmieniła się w drugiej klasie. Pamiętam, że kiedy wróciłam z wakacji, zastałam Ewkę w podłym nastroju.
– Co się stało? – zapytałam, gdy usiadłyśmy razem na naszej ulubionej ławce w parku.
Ewa opuściła nisko głowę, lecz i tak poznałam po głosie, że ma łzy w oczach.
– To wszystko przez nią! Przez tę… mądralińską! – wybuchła.
– Ej, o kim ty w ogóle mówisz? – nie zrozumiałam.
Okazało się, że Ewce udało się w końcu umówić z Leszkiem, kolegą swojego starszego brata, do którego zawsze miała słabość. Zaprosił ją do kawiarni – na nieszczęście do właśnie tej, której właścicielami byli rodzice Moniki, i w której ona sama czasem im pomagała. Tego wieczoru akurat zajmowała się obsługą gości. Przysiadła się na chwilę do stolika i to jej wystarczyło, by kompletnie zauroczyć Leszka.
– Gruchali sobie o jakichś książkach, a ja nawet nie wiedziałam, o czym oni mówią! Potem Leszek poprosił ją o numer telefonu. Że niby chce pożyczyć od niej jakiś kryminał! – zakończyła Ewa, otarła łzy i spojrzała na mnie. – Musimy dać jej nauczkę! Pomożesz mi?
Przez moment się wahałam. Jakoś nie mogłam dopatrzyć się winy Moniki w tym, że Grzesiek lubi czytać. Po chwili jednak kiwnęłam głową: w końcu Ewka była moją najlepszą przyjaciółka.
Zaczęłam grę na dwa fronty
Okazja trafiła nam się w zupełnie nieoczekiwany sposób. Wychowawczyni, zmęczona ciągłymi skargami ze strony nauczycieli na moje nieposkromione gadulstwo, posadziła mnie w jednej ławce z… Moniką.
Do tej pory rzadko ze sobą rozmawiałyśmy. Teraz przyszło nam siedzieć ramię w ramię przez siedem godzin dziennie, a przecież nie spędzałyśmy tego czasu, wyłącznie się ucząc.
Monika podrzuciła mi kilka fajnych książek, kilka razy zaprosiła mnie nawet do domu. Jej rodzice, zachwyceni, że ukochana jedynaczka w końcu znalazła sobie koleżankę, przyjmowali mnie po królewsku. A ja w tym czasie grałam na dwa fronty. Niby utrzymywałam przyjacielskie stosunki z Moniką, lecz cały czas zdradzałam jej zaufanie.
Raz, gdy Monika zachorowała, polonistka zadała nam dodatkową pracę domową. „Zapomniałam” o niej wspomnieć chorej koleżance i z satysfakcją słuchałam później, jak nieprzyjemnie zdziwiona nauczycielka robi wymówki swojej dotychczasowej ulubienicy. Oczywiście fałszywie przeprosiłam Monikę, a ona nie tylko nie poskarżyła się na mnie, ale jeszcze mnie pocieszała, mówiąc, że to nie moja wina.
Zapadła mi też w pamięć pewna wycieczka do kina. Umówiliśmy się całą naszą paczką, a ja dodatkowo zaprosiłam Monikę. Powiedziałam jej, że spotykamy się przed Balladą o ósmej, podczas gdy naprawdę spotkanie było wyznaczone na szóstą.
Kiedy zaniepokojona zadzwoniła do mnie do domu i powiedziała, że czeka przed wejściem, a nikogo nie ma, powiedziałam jej, że przepraszam, ale źle się czuję i nie mogę przyjść, a co z resztą, to nie wiem. Zachowywałyśmy się z Ewką naprawdę paskudnie. Był wieczór, ciemny i zimny, a ona kręciła się po mieście sama… Ale wtedy wydawało nam się to dobrym kawałem i sposobem rewanżu za odbicie przez nią Leszka.
W końcu nadszedł dzień naszej ostatniej zagrywki. Krzysiek miał wtedy osiemnastkę. Wiadomo, jak to jest – w sobotę obowiązkowa impreza. Chcieliśmy poczuć się jeszcze doroślej, więc świętowaliśmy w szatni przed lekcjami. Jedna butelka wódki na kilka osób, trochę soków… Do szatni weszła Monika. Zagryzła wargi; wiedziałam, że jest temu przeciwna, lecz nic nie powiedziała. Ewka trąciła mnie w bok i mrugnęła. Chwyciła swój kieliszek…
– Zdrowie Krzysia! – zawołała, podając Monice wódkę.
– No pij, jeden kieliszek ci nie zaszkodzi – poparłam koleżankę.
Monika niechętnie wzięła go od Ewy, przechyliła do dna i się okropnie skrzywiła. Krzysiek już czekał w pogotowiu z drugim. Udałam, że wychylam swój, patrząc na nią z uśmiechem. Monika poszła w moje ślady. I tak jeszcze kilka razy. Na lekcji nauczycielka od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Wystarczyło pociągnąć nosem.
Natychmiast wezwano rodziców Moniki. Ostro nas wtedy wszystkich przemaglowano, ale nikt nie puścił pary z ust. A ona… już do nas nie wróciła. Kiedy poszłam do niej, niby to oddać pożyczone książki, jej matka nie wpuściła mnie za próg i powiedziała tylko, że Monika zmienia szkołę.
No a teraz ta dziewczyna stoi przede mną… Zdążyłam już zrozumieć, że przez nasze starania, by ją upokorzyć, wcale nie stałyśmy się mądrzejsze. Przeciwnie: pokazałyśmy, jak byłyśmy głupiutkie i płytkie. Mądry Polak po szkodzie… Da się to nadrobić?
Spojrzałam na nią i powiedziałam z trudem:
– Przeczytałam przez ten czas parę książek. Pogadamy?
Z ulgą zobaczyłam, że Monika radośnie się uśmiecha.
Czytaj także:
„Sąsiadka nie sprząta po swoim psie, bo >>damie nie wypada<<. Rodzice małej Julki weszli z nią na wojenną ścieżkę...”
„Choroba odbierała mi szczęście i wolność. Po latach zrozumiałam, że muszę walczyć. Jeśli nie dla siebie, to dla córki”
„Koledzy nie pomagali w domu, cały tydzień siedzieli na kanapie, a potem narzekali, że żona nie jest w nastroju na amory”