„Zaszłam w ciążę jako nastolatka, stchórzyłam i porzuciłam swoje dziecko. Po latach mogę choć trochę naprawić swój błąd”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock
„Próbowałam pogodzić się z myślą, że zostanę matką. Nie potrafiłam sobie jednak tego wyobrazić. Czułam tylko wściekłość i żal, które rosły razem z brzuchem, rozsadzały mnie od środka. To nienarodzone dziecko było przyczyną wszystkich moich nieszczęść i łez. Postanowiłam więc, że zostawię je w szpitalu”.
/ 19.06.2023 14:30
smutna kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock

Wszystko zaczęło się pół roku temu. Przyjechałam do Agaty do szpitala onkologicznego. Pracowała tam jako pielęgniarka. Dawno się nie widziałyśmy, bo od kiedy zaczęła brać dodatkowe dyżury, nie miała czasu na babskie ploteczki. Pomyślałam więc, że wpadnę do niej na chwilę do pracy zamienić choćby kilka słów. Stęskniłam się za nią. Była moją najlepszą przyjaciółką i brakowało mi naszych spotkań.

Na oddziale kłębił się tłum pacjentów. Przyjaciółka była bardzo zajęta. Wiecznie ktoś do niej podchodził, czegoś chciał. Usiadłam więc na krzesełku na korytarzu i zaczęłam przyglądać się ludziom.
W pewnym momencie mój wzrok padł na młodego mężczyznę. Wyszedł z sali dla chorych i zaczął rozmawiać przez telefon.

Wydał mi się dziwnie znajomy. Te gęste włosy i szerokie proste brwi, niewielkie znamię nad górną wargą. I oczy głębokie, ciemnoniebieskie jak morze w czasie burzy. Widziałam już w swoim życiu takie znamię. I takie oczy. Zapatrzyłam się w nie na amen i zapłaciłam za to wysoką cenę.

Został adoptowany? O Boże, czy to możliwe, że on…

To było dwadzieścia lat temu. Miałam wtedy niewiele ponad 16 lat i cieszyłam się nieograniczoną wolnością. Moja mama zmarła, gdy byłam dzieckiem, i wychowywał mnie tylko ojciec. Nie bardzo mu to wychodziło, więc robiłam, co chciałam. Już w wieku 14 lat chodziłam na dyskoteki, imprezy… Moje koleżanki musiały stawiać się w domach przed dziesiątą, a ja balowałam czasem i do białego rana.

Igora poznałam właśnie w czasie jednego z takich baletów. Był starszy ode mnie o cztery lata. Pracował. Imponowało mi, że taki dorosły i odpowiedzialny chłopak upatrzył sobie akurat mnie. Biegałam na randki z nim jak na skrzydłach… Czar prysł, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Mój ukochany nie chciał słyszeć o dziecku.

Twierdził, że nie będzie sobie marnował przeze mnie życia, że to na pewno nie jego bachor. Dwa tygodnie później rzucił pracę i rozpłynął się jak we mgle. A ja nawet nie wiedziałam, gdzie go szukać. Jedyne, co mi po nim zostało, to zdjęcie. Patrzył na mnie z niego młody mężczyzna z gęstymi włosami i szerokimi prostymi brwiach nad ciemnoniebieskimi, głęboko osadzonymi oczami. Z małym znamieniem nad górną wargą. Identyczny jak ten, w którego się teraz wpatrywałam…

– Halo, halo, jesteś tu czy bujasz gdzieś w obłokach? – nagle wyrwał mnie z zamyślenia głos przyjaciółki.

Z trudem oderwałam wzrok od chłopaka.

– O, już jesteś! No i jak, masz chwilę na ploteczki? – starałam się ukryć zmieszanie.

– Mam – odparła. – Nie uważasz, że jest dla ciebie zdecydowanie za młody?

– Kto?

– No, ten facet, na którego przed chwilą gapiłaś się jak urzeczona.

– Na nikogo się nie gapiłam – obruszyłam się, czując, jak na policzki wypełza mi wredny rumieniec.

– Akurat. Jak chcesz, to ci go przedstawię – zaproponowała Agata.

– Znasz go? – zainteresowałam się.

– Pewnie, przecież leży na moim oddziale. Ma na imię Artur. Ciężki przypadek. Jest tu u nas chyba trzeci raz – westchnęła.

– Naprawdę? A co mu jest?

– Białaczka. Konieczny jest przeszczep szpiku.

– A co z dawcą?

– Ciągle szukamy. Niestety, jest kłopot, bo chłopak nie ma żadnych bliskich… To znaczy ma, i to bardzo oddanych. Jego rodzice codziennie go odwiedzają, podtrzymują na duchu. Widać, że kochają go do szaleństwa. Tylko że z medycznego punktu widzenia są zupełnie nieprzydatni.

– Nie rozumiem…

– O rany, Artur został adoptowany. Między nim a rodzicami nie ma zgodności tkankowej. A o jego biologicznej matce i ojcu nic nie wiadomo…

– Ile on ma lat? – przerwałam jej.

– Dziewiętnaście. A co? – Agata patrzyła na mnie zdziwiona; poczułam, jak krew mi odpływa z twarzy.

– Nic, nic. Tak pytam, z ciekawości – wykrztusiłam przez ściśnięte gardło.

– Ej, Gosia, strasznie pobladłaś. Źle się czujesz? – zaniepokoiła się przyjaciółka.

– Nie, wszystko w porządku. To ta pogoda. Ciśnienie skacze jak zwariowane i w głowie mi się kręci – skłamałam. – Przepraszam cię, ale muszę już iść. Odezwę się za kilka dni, zadzwonię albo przyjdę, cześć! – wymamrotałam i zanim Agata zdążyła cokolwiek powiedzieć, ruszyłam w stronę wyjścia.

Nie chciałam, żeby widziała, co się ze mną dzieje, żeby zadawała więcej pytań.

Wyszłam ze szpitala oszołomiona. Usiadłam na najbliższej ławce i próbowałam się uspokoić. Przez głowę przelatywały mi setki myśli, ale jedna była szczególnie natrętna. Próbowałam ją odgonić, lecz wracała jak bumerang. Czyżby ten młody mężczyzna ze szpitala był moim synem? Z jednej strony wydawało mi się to nieprawdopodobne, ale z drugiej… Wszystko się zgadzało: jego wiek, informacja, że został adoptowany. I przede wszystkim to niezwykłe podobieństwo do Igora. Znowu wróciły wspomnienia…

Tylko w ten jeden sposób mogę mu wynagrodzić to, co się stało

Po ucieczce Igora płakałam i rozpaczałam. Nie wiedziałam, co robić. W końcu przyznałam się tacie, że jestem w ciąży. Wpadł we wściekłość. Krzyczał, że bardzo go zawiodłam, że mama w grobie się przewraca…

A potem zadzwonił do babci. Długo rozmawiali. Kilka dni później wsadził mnie do pociągu do Poznania. Na pożegnanie powiedział, że tak będzie lepiej, bo on nie potrafi mi pomóc.

Zamieszkałam u babci, zapisałam się do szkoły wieczorowej. Próbowałam pogodzić się z myślą, że zostanę matką. Nie potrafiłam sobie jednak tego wyobrazić. Nie chciałam tego dziecka, nienawidziłam go. Biedna babcia próbowała mnie przekonać, że to się zmieni, że jak zobaczę maluszka, to go pokocham. Obiecywała, że pomoże mi go wychować.

Ale jej nie słuchałam. Czułam tylko wściekłość i żal, które rosły razem z brzuchem, rozsadzały mnie od środka.

To nienarodzone dziecko było przyczyną wszystkich moich nieszczęść i łez. Postanowiłam więc, że zostawię je w szpitalu. Uznałam, że tak będzie lepiej. I dla niego, i dla mnie. Babcia była zawiedziona i przybita, ale uszanowała moją decyzję.

– Daj Boże, żebyś tego później nie żałowała – powiedziała ze smutkiem.

Na pewno nie będę. Możesz być spokojna – odparłam hardo.

Urodziłam, jak na ironię, w walentynkową noc. Synka. Nawet nie chciałam go zobaczyć. Jeszcze przed rozwiązaniem poprosiłam, żeby mi nie kładli dziecka na brzuchu, tylko od razu je zabrali. Nie wiem dlaczego. Chyba bałam się, że będzie tak, jak mówiła babcia. Że gdy je przytulę, to zmienię zdanie. I nie będę chciała go oddać.

Na szczęście nikt niczego nie komentował

Personel wiedział, że zostawiam maleństwo w szpitalu. Przed przyjęciem na oddział podpisałam wstępne oświadczenie o zrzeczeniu się praw do dziecka. Resztę załatwił sąd. Kiedy kilka tygodni później wróciłam do rodzinnego miasta, nikt nie zadawał mi żadnych pytań. Znajomi nie wiedzieli, że byłam w ciąży. A ja nie zamierzałam się tym chwalić.

Mijały kolejne miesiące a potem lata. Skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę. Nie wyszłam za mąż, bo po przygodzie z Igorem nie byłam w stanie zaufać żadnemu mężczyźnie. Starałam się żyć normalnie, zapomnieć o swoim maleńkim synku. Ale mi się nie udawało.

Sumienia nie da się oszukać. Często wieczorami siadałam w fotelu i zastanawiałam się, co się z nim dzieje. Czy ma dobrych rodziców? Czy jest szczęśliwy? Jak wygląda? Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę odpowiedzi na te pytania, że go zobaczę. Aż do teraz…

– No, Gośka, kiedyś zawaliłaś sprawę, zawiodłaś swoje dziecko. Ale teraz masz szansę to naprawić. Druga taka może ci się już nie trafić – powiedziałam do siebie; potem wstałam z ławki i ruszyłam z powrotem do szpitala zdecydowanym krokiem.

Już wiedziałam, co powinnam zrobić.

W szpitalu poszłam od razu do pokoju pielęgniarek. Agata akurat miała przerwę. Zdziwiła się na mój widok.

Wiesz co, dziwnie się dzisiaj zachowujesz. Wpraszasz się na ploteczki i nagle wychodzisz z marsową miną. A teraz nagle wracasz… – zaczęła.

– Możemy porozmawiać gdzieś na osobności? – przerwałam jej.

– Jasne. Chodźmy do bufetu. Znajdziemy jakieś ciche miejsce – odparła.

Usiadłyśmy przy stoliku. Chciałam opowiedzieć przyjaciółce o swoich podejrzeniach, ale nie mogłam zebrać się na odwagę.

– No, Gosia, wyduś wreszcie, co ci leży na sercu, bo mi się przerwa niedługo kończy – ponaglała mnie.

– Słuchaj, muszę wiedzieć dokładnie, kiedy urodził się ten Artur – wyszeptałam.

– Ale dlaczego? Tak cię zauroczył? Mówiłam, że ma coś około 19 lat. Trochę dla ciebie za młody – roześmiała się.

– Przestań żartować! Nie o to chodzi! – wrzasnęłam.

– O rany, no to o co? – była zaskoczona moim wybuchem.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć…

– Najlepiej wprost i po polsku – teraz Agata się zdenerwowała.

– No dobrze. Podejrzewam, że – wzięłam głęboki oddech– że on jest moim synem! – wyrzuciłam z siebie wreszcie.

– Że co? Jak to? Przecież ty nigdy nie miałaś dzieci? – Agata patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Miałam. Nigdy ci o tym nie mówiłam. Nikomu nie mówiłam… Z moich bliskich już tylko ojciec wie, że gdy miałam 17 lat, urodziłam dziecko – odparłam, a potem opowiedziałam Agacie o Igorze i wyjeździe do babci.

Słuchała nieporuszona.

– O rany, ale tragiczna historia… Aż płakać się chce. Nie mam pojęcia, jak ci się udało utrzymać ją w tajemnicy – westchnęła, gdy skończyłam.

– No fakt, jak z kiepskiego melodramatu – mruknęłam.

– Daj spokój. I co zamierzasz teraz zrobić? Chcesz pójść do tego chłopaka i powiedzieć, że jesteś jego matką? – przyjaciółka aż poczerwieniała z emocji.

– Absolutnie nie! I ty też masz trzymać język za zębami, bo cię zabiję. Nie zamierzam wkraczać w jego życie. Zwłaszcza że ma kochających rodziców.

– No to już nie wiem…

– O rany, niby pielęgniarka, a taka niedomyślna. Chcę oddać mu szpik. O ile to oczywiście możliwe. Da się to jakoś załatwić, sprawdzić? Nie znam się na tym…

Agata zastanawiała się przez chwilę

– Jak najbardziej. Przyjdź jutro o ósmej. Dziś pogadam z kim trzeba. Wszystko będzie załatwione. Zrobią ci badania, a potem poczekamy na wyniki. Szansa jest jak jeden do pięciu, ale jest… – zapewniła gorąco.

Następnego dnia rzeczywiście zrobiono mi badania. Z niecierpliwością czekałam na wyniki w przyszpitalnym bufecie. Wreszcie w drzwiach pojawiła się Agata. Aż promieniała. Nachyliła się nad moja głową.

Byłam w laboratorium. Jest zgodność tkankowa. Prawie całkowita. Artur rzeczywiście jest twoim synem. I możesz oddać mu szpik – wyszeptała.

Poczułam, jak wielki kamień spada mi z serca. I się rozpłakałam.
Szpik pobrano mi miesiąc później. Przyszłam rano do szpitala, a wieczorem byłam już w domu. Mój syn przeszedł swoją operację tego samego dnia. Potem przewieziono go do izolatki. W tym czasie nie przyjeżdżałam do szpitala. Obawiałam się, że jeśli będę zbyt często kręcić się po korytarzu, adopcyjni rodzice Artura nabiorą podejrzeń. Siedziałam więc w domu, trzymałam kciuki i dzwoniłam do Agaty.

Opowiadała, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że przeszczep prawdopodobnie się przyjmie. I rzeczywiście cztery tygodnie później dostałam wiadomość, że wypisują Artura do domu.
To właśnie wtedy przyjechałam do szpitala. Ten jeden, jedyny raz. Nie potrafiłam się powstrzymać. Chciałam zobaczyć, jak mój syn opuszcza izolatkę. Szczęśliwy, radosny. Stanęłyśmy z Agatą za filarem i patrzyłyśmy, jak rzuca się w ramiona rodzicom, jak się ściskają, płaczą z radości.

– Naprawdę nie chcesz mu powiedzieć, kim jesteś? Przecież jesteś jego matką, uratowałaś mu życie. Może chciałby ci podziękować? – zapytała mnie przyjaciółka.

– Nie. Matką jest tamta kobieta. A Artur nie ma za co mi dziękować. Ja tylko go urodziłam, a potem porzuciłam. Cieszę się, że mogłam mu to teraz wynagrodzić.

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA