„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”

kobieta która samotnie wychowała syna fot. Adobe Stock
Mój syn Krzysztof był całym moim życiem. Może dlatego myślałam, że mam prawo mówić mu, jak i z kim ma żyć?...
/ 22.12.2020 12:43
kobieta która samotnie wychowała syna fot. Adobe Stock

Krzyś urodził się, choć jego biologiczny ojciec bardzo tego nie chciał. Ja też nie byłam wtedy gotowa na dziecko.Skoro jednak byliśmy parą niemal od pierwszego roku studiów i wydawało mi się, że chodzi nam o to samo – kochamy się i chcemy być razem – to dziecko, choć nieplanowane, niczego nie zmienia.

Właśnie, wydawało mi się. Bo gdy powiedziałam o ciąży, mój ukochany stwierdził, że, owszem, chce ze mną być, ale nie ma zamiaru w wieku 23 lat ładować się w pieluchy, że chce jeszcze trochę pożyć. I najlepiej byłoby, gdybym „coś z tym zrobiła”. Świat mi się zawalił. Okazało się, że zmarnowałam cztery lata dla kogoś, kto był zerem. Miałam nieskończone studia i żadnych pieniędzy, a za osiem miesięcy miało urodzić się moje dziecko. Bo to, że się urodzi, byłam pewna jak niczego na świecie. Musiałam tylko to wszystko jakoś sobie poukładać.

Najtrudniej było powiedzieć rodzicom. Wiedziałam, że nie takich wiadomości się spodziewali od córki, w której pokładali wszystkie nadzieje. Zresztą trudno było im się dziwić. Mieszkali w małym miasteczku na Mazurach, byłam pierwsza w rodzinie, która poszła na studia, i to do samej Warszawy. Byli tacy dumni, myśleli, że wrócę do domu z dyplomem i odpowiednim mężem, że będą się mogli chwalić moim sukcesem. Nie zdziwiłam się więc nawet, że kiedy wreszcie się odważyłam i powiedziałam im, że jestem w ciąży i Mariusz mnie zostawił, ojciec wpadł w szał.

Nie chcę pamiętać, co wtedy wykrzyczał, ważne było, co zrobiła mama. Ona po prostu przytuliła mnie i powiedziała, że nie stało się dobrze, ale jakoś sobie poradzimy. Najważniejsze, żebym była spokojna i dbała o siebie. Wróciłam do Warszawy, zaczęłam pisać pracę magisterską, a mama, w tajemnicy przed ojcem, podsyłała mi przez zaprzyjaźnionego kierowcę PKS-u wałówkę i pieniądze, które udało jej się zaoszczędzić. Dzięki jej wsparciu skończyłam studia, choć pracę magisterską broniłam w dziewiątym miesiącu.

Kiedy urodził się Krzyś, jego tata był już na Antypodach. Czasy były takie, że każdy chciał wyjechać. On, świeżo upieczony informatyk, też. Przysłał mi wtedy pocztówkę z Sydney. A ja... Ja byłam zbyt dumna, żeby prosić go o cokolwiek. Nawet o nazwisko dla synka. Krzyś był więc mój i tylko mój. I moich rodziców, bo gdy się urodził, tata – jak przewidziała mama – stracił głowę dla wnuka. Oboje bardzo mi pomagali, bo wróciłam w rodzinne strony.
Nie myślałam wtedy o sobie, pracowałam, wychowywałam dziecko, ze wszystkich sił starając się, by niczego mu nie brakowało. Rodzice nieraz mówili, że powinnam sobie kogoś znaleźć, ale choć nie narzekałam na brak zainteresowania, nie umiałam zaufać żadnemu mężczyźnie. Żyłam dla Krzysia i... to mi wystarczało.

Tak mijał rok po roku, aż przyszedł czas, gdy to ja wyprawiałam synka na studia. Jak kiedyś moi rodzice mnie, tak ja teraz odprowadzałam go na rynek, skąd odjeżdżały busy do Warszawy. Myślałam: skończy medycynę, znajdzie dziewczynę i da mi wnuki. Wszystko w odpowiednim czasie i kolejności, bez dramatów i zawirowań, które stały się moim udziałem. Kiedy więc pod koniec drugiego roku dowiedziałam się o Monice, wpadłam w histerię. Jak Krzyś o niej mówił, błyszczały mu oczy i rozjaśniała się twarz. Studiowała z nim i podobno była cudowna. Nie chciałam o niej słuchać. Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie ten moment, że przestanę być najważniejszą kobietą w życiu syna, ale nie umiałam się z tym pogodzić. „Masz skupić się na nauce, na miłość masz czas” – powtarzałam, konsekwentnie ignorując istnienie Moniki. Osiągnęłam tyle, że przestał się odzywać i przyjeżdżać do domu. Cierpiałam, ale nie umiałam się zmienić. Tak straciliśmy rok.

Wtedy wkroczył do akcji mój ojciec. Powiedział, że wie, że nie jest mi łatwo, ale nie chce, żebym popełniła ten błąd, który on zrobił i którego nie może sobie wybaczyć do dziś. Że nie umiał być przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam, ale miał to szczęście, że była przy nim kobieta, która potrafiła przemówić mu do rozumu. „Przecież to twój syn, zrobi to, co uważa za słuszne. Ty też taka byłaś... A on najzwyczajniej w świecie ją kocha. Nie każ mu wybierać, bo go stracisz”.

Z trudem, ale musiałam przyznać ojcu rację. Jeszcze tego wieczoru zadzwoniłam do syna. Przyjeżdża w weekend. Już upiekłam jego ukochaną szarlotkę. Mam nadzieję, że Monika też ją kiedyś polubi...

Więcej prawdziwych historii:
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”
„Powiedziałam znajomej, że przyłapałam jej męża na zdradzie. Ona się obraziła, że próbuję zniszczyć jej małżeństwo”
„Moja córka nie rozumie, że facetom nie można ufać. Oddasz im serce, a oni zdepczą je i wyrzucą - jak jej ojciec”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”

Redakcja poleca

REKLAMA