„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”

nastolatka w ciąży fot. Adobe Stock
Chociaż powinnam się ucieszyć, ja nie czułam nic. To dziecko było dla mnie kompletną abstrakcją. A to, że rośnie we mnie, kojarzyło mi się raczej ze scenami z filmu science fiction niż z rzeczywistością. Byłam kompletnie rozbita. Jeszcze łudziłam się, że test pokazał zły wynik…
/ 23.04.2021 16:10
nastolatka w ciąży fot. Adobe Stock

Zdarzyło się to 11 lat temu, kiedy byłam przykładną uczennicą liceum. Rodzice pokładali we mnie, jedynaczce, wielkie nadzieje, bo już od dziecka powtarzałam, że gdy dorosnę, zostanę dentystką. Czyli lekarzem stomatologiem. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat plomby i wiertła tak mnie zafascynowały, jednak swoją przyszłość widziałam wyłącznie w gabinecie dentystycznym. O mężu
i dzieciach też czasem myślałam, chociaż  zdecydowanie rzadziej. Najpierw chciałam zdobyć upragniony zawód.
Konsekwentnie zdążałam do celu, pilnie się ucząc, i nawet w najśmielszych snach nie przewidziałam, że przewrotny los postanowi tak namieszać mi w planach.

Pamiętam jak dziś: któregoś dnia wybraliśmy się z klasą po lekcjach do parku, by nacieszyć się wiosną. Idąc alejką, potknęłam się o wystający korzeń, wyrżnęłam jak długa i skręciłam nogę w kostce. Podbiegł Paweł, kolega z klasy.
– Możesz wstać? – spytał.
Nic z tego. Zwijałam się bólu.

Pierwsza wielka miłość… Zakochałam się po uszy

Wtedy on pognał do pobliskiego sklepu i stamtąd zadzwonił po karetkę. Potem pobiegł do biura, w którym pracowała moja mama, i wszystko jej opowiedział. A gdy siedziałam w domu z kostką obowiązkowo unieruchomioną na trzy tygodnie, co dzień przynosił mi notatki z lekcji, a potem i… bukieciki kwiatów.
Mimo obolałej nogi byłam w siódmym niebie. Sympatyczny Pawcio od dawna mi się bowiem podobał, ale wcześniej nic nie wskazywało na to, że ja jemu też.
Szybko zostaliśmy parą.
– Małgosiu, kochanie, czy te twoje maślane oczka to sprawka Pawełka? – droczyli się ze mną rodzice.
Zamiast odpowiadać – śmiałam się tylko. Wiedziałam przecież, że bardzo polubili mojego chłopaka. Jakoś krótko przed wakacjami tato oznajmił mi nagle w czasie kolacji:
– Gosiu, jak pewnie pamiętasz, zbliża się nasza rocznica ślubu. Z tej okazji chcemy z mamą pojechać na tydzień do Krakowa. Tylko we dwoje! – tatko wyraźnie podkreślił ostatnie słowa.

Dotąd każdą wolną chwilę zawsze spędzaliśmy razem, dlatego zdziwiłam się.
– Nie patrz na mnie, jakbym cię chciał opuścić na zawsze! – parsknął śmiechem tato. – Przecież twoi staruszkowie też mają prawo pobyć sami ze sobą…
A mama dodała na pocieszenie:
– Zostaniesz w domu, ale nie będziesz sama. Poprosiliśmy ciotkę Irenę, aby wprowadziła się do nas na kilka dni.
Cóż, nie ucieszyła mnie ta wiadomość. Rodzice będą się dobrze bawić w Krakowie, a mnie tu ciotka będzie zrzędzić nad głową… Nie, żebym jej nie lubiła, ale Irena była już w słusznym wieku i może dlatego z pasją wyszukiwała sobie różne choroby, choć była zdrowa jak rydz.
Mimo to sprawę przemilczałam i przyjęłam do wiadomości decyzję rodziców. Niech się nacieszą sobą w rocznicę ślubu.
Kilka dni później rodzice pojechali, a rządy w domu objęła Irena. I szybko okazało się, że nie taki diabeł straszny.

Ciocia gotowała pyszne obiady. Razem oglądałyśmy seriale i plotkowałyśmy. Było naprawdę fajnie. A gdy zaczynała opowiadać o chorobach, wycofywałam się do swojego pokoju pod pretekstem odrabiania nawet zaległych lekcji.
Ciotka miała jeszcze jedną „zaletę”: Chodziła spać z kurami i miała twardy sen. A że wieczorami wpadał do mnie Paweł, szybko zorientowaliśmy się, że późne wieczory mamy tylko dla siebie…Długie godziny leżeliśmy więc przytuleni na kanapie, szepcząc sobie słowa miłości, snuliśmy plany na przyszłość
i całowaliśmy się do utraty tchu.
Aż wreszcie któregoś wieczoru nasze rozpalone zmysły wzięły górę nad rozsądkiem – i kochaliśmy się pierwszy raz w życiu. A potem drugi raz, trzeci…
Rozpierało mnie szczęście. Może też dlatego, że dotąd grzeczna i rozsądna, pierwszy raz w życiu spróbowałam zakazanego owocu… A smakował wybornie!

Potem rodzice wrócili, skończył się rok szkolny, przyszła wakacyjna laba. Najpierw wyjechałam z nimi nad morze, a pod koniec sierpnia na obóz żeglarski z klasą i moim ukochanym Pawłem.
To właśnie tam zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Wymiotowałam, miałam zawroty głowy, źle się czułam.
Gosiu, czy ty czasem nie jesteś w ciąży? – spytała mnie w końcu pani Maryla, jedna z naszych opiekunek.
Z oburzenia mowę mi odjęło. Że niby ja – w ciąży? Jak mogła pomyśleć o czymś takim?! Lecz po chwili namysłu poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca.
– Myśli pani, że…? – niczego więcej nie byłam w stanie wykrztusić.

To chyba jakiś zły sen, muszę się tylko obudzić

Następnego dnia pani Maryla pojechała do pobliskiego miasta pod pozorem załatwienia ważnej sprawy w banku, a po powrocie dyskretnie wręczyła mi test ciążowy. Razem czekałyśmy na wynik. Gdy zobaczyłam dwie kreski zwiastujące nowe życie, nogi się pode mną ugięły.
– Niemożliwe! – rozpaczałam. – Muszę się uczyć, zdać maturę, iść na studia, a nie niańczyć dziecko! Co teraz będzie?!
– Małgosiu, wszystko się poukłada, zobaczysz – przytulając mnie, powiedziała pani Maryla. – Powinnaś przede wszystkim potwierdzić ciążę u lekarza, porozmawiać z Pawłem i z rodzicami. Wspólnie zadecydujecie co dalej. Twoi rodzice bardzo cię kochają, więc na pewno ci we wszystkim pomogą. Paweł też jest odpowiedzialny chłopcem – delikatnie gładziła moją zapłakaną twarz.

Byłam jej wdzięczna za słowa otuchy. Prawdę mówiąc, w tamtej chwili najrozsądniejszym rozwiązaniem wydała mi się aborcja. Przecież miałam dopiero 16 lat! Chciałam żyć, spełniać swoje marzenia, a nie przekreślać je z powodu dziecka…
Z Pawłem porozmawiałam dopiero dwa dni później. Sam zauważył, że coś jest nie tak, i ciągle pytał, czemu jestem taka smutna. Nie mogłam go oszukiwać. Zaproponowałam spacer do pobliskiego lasu. Kiedy już straciliśmy z oczu obozowisko, zebrałam się na odwagę i powiedziałam po prostu:
– Paweł, chyba jestem w ciąży.
– No co ty! – wykrzyknął i zbladł.
– Test wyszedł dodatni…
– O rany… – Paweł nie mógł się uspokoić. – Co teraz będzie?
Nie dziwiłam mu się. Ta wiadomość ścięła go z nóg tak samo jak mnie.
– Gosia, kocham cię, ale… ciąża? Przecież my mamy po 16 lat! Ja nie wiem, co… jak… – spojrzał na mnie nagle wzrokiem przestraszonego dziecka.
– Ja też nie – wyszeptałam.
– Daj mi trochę czasu, niech ochłonę – poprosił. – Wrócimy do tej rozmowy. – Odwrócił się i ruszył szybko w stronę naszego obozowiska.

To porządny chłopak, chyba mnie nie zawiedzie…?

Poszłam za nim. Płakać mi się chciało, jednak znałam Pawła. Był dobrym, odpowiedzialnym chłopakiem. Miałam nadzieję, że gdy ochłonie, porozmawiamy na spokojnie. I rzeczywiście kilka godzin później Paweł mnie tulił i tłumaczył się:
– Gosiu, przepraszam za moje zachowanie, ale to było, jakbyś mnie walnęła czymś w łeb. Nie gniewaj się na mnie…
Po chwili westchnął i dodał:
– Przemyślałem to wszystko. Uważam, że jeżeli faktycznie jesteś w ciąży, musimy porozmawiać z naszymi rodzicami. Nabroiliśmy, ale ani moi, ani twoi staruszkowie nie wyglądają mi na takich, co by chcieli nas z domu wyrzucić przez to, że zostaną dziadkami. Razem z nimi coś zadecydujemy. Ale ja to bym chyba nawet chciał, żeby wiesz, no… Ten dzidziuś… No, żeby… – Pawłowi nie chciały przejść przez gardło właściwe słowa, ale wiedziałam, co chce powiedzieć.

Chociaż powinnam się ucieszyć, ja nie czułam nic. To dziecko było dla mnie kompletną abstrakcją. A to, że rośnie we mnie, kojarzyło mi się raczej ze scenami z filmu science fiction niż z rzeczywistością. Byłam kompletnie rozbita. Jeszcze łudziłam się, że test pokazał zły wynik…
Kilka dni później obóz dobiegł końca. Oboje z z Pawłem nie mieliśmy najszczęśliwszych min, wysiadając z autobusu po przyjeździe do naszego miasta.
– Co ty, Gosieńko, taka blada jesteś? – spytał tatko, gdy dotarłam do domu.
– Podróż mnie zmęczyła – odparłam spłoszona i szybko poszłam spać.
Następnego dnia, w tajemnicy przed naszymi rodzicami, Paweł i ja poszliśmy do ginekologa.
– Jest pani w dziewiątym tygodniu ciąży – potwierdził lekarz.
Dał mi skierowania na różne badania i telefon do psychologa. Powiedział też, abym na następną wizytę przyszła z mamą. Chciał porozmawiać z kimś pełnoletnim. Byłam więc w ciąży i musiałam się z tym zmierzyć. Tak właśnie myślałam: „zmierzyć”.

Trzeba było powiedzieć rodzicom, a ja bałam się tej rozmowy. Szczególnie przed tatą odczuwałam respekt. Był kochany, ale też dosyć zasadniczy. Postanowiłam więc, że najpierw powiem mamie – wcieleniu łagodności. Poza tym tato jej słuchał, co było bardzo ważne.
„Mama na pewno znajdzie najlepszy sposób, żeby przekazać tacie te wieści” – pocieszałam się w duchu.
Na okazję nie musiałam długo czekać. Jeszcze tego samego wieczoru tatę od kolacji odciągnął telefon. Jako szef działu informatycznego musiał pilnie jechać do pracy z powodu awarii komputerów.
Zostałyśmy z mamą same. Postanowiłam kuć żelazo póki gorące.
– Mamuś, muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam dziarsko.

Popatrzyłam jej prosto w oczy i nagle zauważyłam, że są jakieś inne niż zazwyczaj. Ale nie umiałam tego określić.
– Co się dzieje, córciu? Widzę przecież, że coś cię gnębi od powrotu z obozu. Nawet sama chciałam pytać.
– Jestem w ciąży! – wykrztusiłam.

Rany Julek, to się w głowie nie mieści!

Mama zbladła, a po ułamku sekundy spurpurowiała. Patrzyła na mnie jak na jakąś zjawę, mrugała oczami. Milczała.
– Mamo, ja wiem… To nie powinno się stać, ale… – zaczęłam się jąkać, bo ogarnął mnie straszny wstyd.
Mama siedziała na kanapie i z trudem łapała powietrze. Wciąż nic nie mówiła. Zawsze była spokojna, zrównoważona. Nigdy w życiu nie podniosła na mnie głosu. Jednak już wolałabym awanturę niż to straszne, ciążące mi milczenie…
– Gośka… – na szczęście przemówiła.
Schyliłam głowę, zagryzłam wargi. Jak skazaniec, który czeka na wyrok.
Ja… też jestem w ciąży – usłyszałam.
Co?! Prędzej spodziewałabym się ufoludka w lodówce niż takiej wiadomości… Poczułam skurcz w żołądku.
– Żar... żartujesz? – wyjąkałam.
Nic mądrzejszego nie przyszło mi w tej dramatycznej chwili do głowy.
– Nie, nie żartuję. Wiesz, byliśmy z tatą w tym Krakowie, no i… sama rozumiesz – szepnęła mama i się zarumieniła.

Miała 42 lata. Trochę dużo jak na ciążę… Poczułam nagle jakiś straszny niepokój. O nią, o siebie, o tatę, o te dzieci. Zrobiło mi się słabo.
– Źle się czujesz? – zatroskała się mama, choć sama wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
– Nie – uspokoiłam ją.
– A Paweł wie?
– Tak, wie. Też miał dzisiaj rozmawiać z rodzicami. Wiesz, on jest za tym, żebym urodziła. Ale ja nie jestem pewna. Mamo, ja nie czuję tego dziecka w sobie. Rozumiesz?! A teraz to już w ogóle nie wiem, co to będzie, skoro i ty… Mamusiu, co my z tym wszystkim zrobimy?…
Poczułam się zupełnie zagubiona.
– Po prostu, córeczko, będziemy miały dwoje małych dzieci w domu, i tyle – spokojnie odparła mama i się uśmiechnęła, choć ten uśmiech wypadł blado.
Popatrzyłam na nią z nadzieją.
– Jeśli pytasz mnie o zdanie, to ja też uważam, mimo szoku, który mi zafundowałaś, że powinnaś urodzić – podjęła. – Jeśli usuniesz tę ciążę, możesz sobie zrobić straszną krzywdę na całe życie. A tego bym sobie nie wybaczyła. Pomyśl, córciu… Urodzisz dziecko, to będzie członek naszej rodziny, krew z naszej krwi… I nie martw się, poczujesz go w sobie, zobaczysz. Jesteś za młoda na bycie mamą, ale stało się, i teraz trzeba robić wszystko, żeby było dobrze. Pomożemy ci z tatą, skończysz szkołę, zdasz maturę, zrobisz studia. Będę po prostu zajmować się dwoma dzidziusiami zamiast jednym – mama odruchowo położyła sobie dłoń na brzuchu i zaczęła go gładzić.

Nagle dotarło do mnie, że ona bardzo się cieszy z tego swojego nieoczekiwanego macierzyństwa. I głupio mi się zrobiło, że tak mówiłam o moim dziecku.
– Mamo, przepraszam… Cieszę się, że będę miała rodzeństwo. I gratuluję ci. Dziękuję za twoje słowa. A możesz mnie… przytulić? – spytałam nagle.
Jak wtedy, kiedy byłam małą dziewczynką i bałam się ciemności.
– Pewnie, córciu! Chodź tu do mnie szybciutko – rozłożyła ramiona.
Wtuliłam się w nią i poczułam, jak z serca spada mi ciężki kamień.
Kiedy dwie godziny później wrócił do domu tato, zastał nas obie na kanapie przytulone i rozgadane.
– Co, Małgoś, widzę, że wiesz już, że będziesz miała braciszka albo siostrzyczkę? – tato z miłością ucałował mamę, a potem przytulił mnie mocno.

Westchnęłam, szykując się do kolejnej bardzo trudnej rozmowy, lecz moja dzielna mama przejęła stery.
– Stefciu, usiądź z nami. Musimy porozmawiać… – poprosiła.
To nie była łatwa rozmowa. Tato przecież niedawno dowiedział się, że zostanie po raz drugi ojcem, a teraz usłyszał, że będzie też dziadkiem! Na jedno trochę za stary, na drugie trochę za młody
Musiało to nim tąpnąć!
Widziałam, że się na mnie zdenerwował, ale stłumił gniew. Pewnie ze względu na stan mamy. I może mój też.
– To nabroiłaś, Gośka, nabroiłaś strasznie – powiedział tylko.

Bałam się porodu, bólu i tego wszystkiego

Po pierwszym szoku podszedł do sprawy racjonalnie. Tak jak mama zapewnił, że mi pomoże. Musiałam tylko obiecać, że skończę szkołę, a potem studia.
Byłam taka wdzięczna rodzicom! Dzięki nim po raz pierwszy od kilku dni poczułam, że wszystko się ułoży i poradzimy sobie z Pawłem w nowej roli.
Następnego dnia przyszedł do nas mój chłopak. Przyniósł mamie wielki bukiet kwiatów, tacie butelkę brandy. Wcześniej zdążyłam mu przez telefon powiedzieć, że będę miała rodzeństwo.
Usiedliśmy razem w dużym pokoju, by znów porozmawiać o przyszłości. Planowaliśmy, jak to wszystko rozwiążemy.
Na szczęście okazało się, że Pawła rodzice też obiecali pomoc.
Okres ciąży wspominam bardzo dobrze. Z każdym dniem przyzwyczajałam się do myśli, że urodzę dziecko.

Mama miała rację. Któregoś dnia poczułam wreszcie nieopisaną radość z nadchodzącego macierzyństwa. Poczułam, że noszę pod sercem dziecko.
W szkole sprawy też ułożyły się pomyślnie. Dyrekcja zgodziła się, żebym po wakacjach wróciła do swojej klasy. Paweł bardzo się o mnie troszczył. Mama i tato bardzo go chwalili, zaprzyjaźnili się też z jego rodzicami.

Jedyne, co psuło mi tę sielankę, to jakiś dziwny, dławiący strach o przyszłość. Mimo że wszyscy podnosili mnie na duchu, ja bałam się czegoś nieokreślonego. Niby cieszyłam się z naszego dziecka, wierzyłam, że sobie poradzimy – a jednak co chwilę dopadał mnie jakiś irracjonalny lęk. Dziś wiem, że byłam po prostu zbyt młoda, żeby wiadomość o ciąży przyjąć z radością i spokojem. Miałam prawo wątpić w siebie. Mieć wątpliwości i bać się o swoje marzenia i przyszłość. Za to moją mamę rozpierało szczęście.
Razem buszowałyśmy po sklepach z dziecięcymi ciuszkami, chodziłyśmy na badania i stałyśmy się sobie bliskie jak nigdy. A tatko chodził koło nas na palcach i spełniał każdy nasz kaprys.

Na porodówkę trafiłam przed mamą. Sam poród wspominam jak najgorzej. Bolało okropnie, bardzo się bałam. Ale kiedy spojrzałam w błękitne oczka Stefcia juniora, popłakałam się ze wzruszenia. I poczułam, że mój strach wreszcie zniknął. Zastąpiło go morze miłości i czułości dla tego maleńkiego człowieczka.
Paweł też płakał, patrząc na synka. Rodzice nam gratulowali, tulili malutkiego. Byłam bardzo szczęśliwa.

Pięć dni później urodziła się moja siostrzyczka, Gabrysia. Zdrowa i śliczna. Mama, chociaż zmęczona, promieniała. Tato oszalał z radości. Wtedy zrozumiałam, że nie ma na świecie tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Dziś Stefek i Gabcia mają po 10 lat. To mądre, świetne dzieci. Wychowane razem, więc zachowują się niczym rodzeństwo i żyć bez siebie nie potrafią. A i my bez nich…

Szczególnie mój tato, który kompletnie zbzikował na ich punkcie i w te pędy spełnia każde życzenie wnuka i córeczki. W ogóle tato z mamą dzięki Gabrysi i Stefkowi przeżywają drugą młodość.

Udało się! Niedługo otwieramy nasz gabinet

Pół roku po narodzinach Stefcia wzięliśmy z Pawłem ślub. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mam supermęża: odpowiedzialnego i troskliwego. Takiego, o jakim marzy każda kobieta. Paweł doskonale odnalazł się w roli taty i nigdy nie narzekał na wczesne ojcostwo, chociaż podobnie jak ja musiał swoje rodzicielstwo łączyć z nauką.
A dzisiaj? Właśnie kończymy remont naszego gabinetu stomatologicznego. Mówię: „naszego”, bo podczas gdy ja, dzięki pomocy moich i Pawła rodziców, studiowałam, mój mąż wykształcił się na technika dentystycznego. Będziemy więc teraz wspólnie prowadzić rodzinny biznes – oczywiście z pomocą naszych nieocenionych staruszków. I tak oto spełniło się moje marzenie. Otwieram gabinet, będę dentystką. Każdego dnia cieszę się z mojej rodziny i dziękuję Bogu za zwyczajne, codzienne życie. O właśnie takim marzyłam dla siebie i swoich bliskich.

Czytaj także:
„Po 7 latach moje małżeństwo istniało tylko na papierze. I wtedy Cyganka przepowiedziała mi, że spotkam miłość życia”
„Kochałam go, a on kochał mnie i… swoją żonę oraz dzieci. Zagroziłam mu, że odbiorę sobie życie, jeśli ich nie zostawi”
„Kochanka mojego męża nawet nie wiedziała o moim istnieniu. Mało tego, przyjęła jego oświadczyny”

Redakcja poleca

REKLAMA