„Po 7 latach moje małżeństwo istniało tylko na papierze. I wtedy Cyganka przepowiedziała mi, że spotkam miłość życia”

kobieta której małżeństwo się sypie fot. Adobe Stock
Kim była ta kobieta? Skąd wiedziała, co mnie gryzie i co niszczy nasz związek?
/ 23.04.2021 15:38
kobieta której małżeństwo się sypie fot. Adobe Stock

W majowy wieczór zderzyłam się na chodniku z Cyganką. Dosłownie.
– To przeznaczenie – powiedziała od razu i mrugnęła do mnie. – Pani potrzebuje wróżby, a ja mam taką specjalnie dla pani.
Nie lubię nachalnych ludzi. Akwizytorów najchętniej spuściłabym ze schodów, a tym, co to bez przerwy dzwonią, namawiając mnie na zmianę operatora komórki albo zapraszając na jakąś prezentację garnków, język przykleiłabym do podniebienia.

Otworzyłam więc usta, żeby odprawić babę z kwitkiem, gdy… spojrzałam jej w oczy. W życiu takich wcześniej nie widziałam. Jedno było niebieskie, a drugie tak ciemnobrązowe, że prawie czarne.
Babcia mawiała, że to oczy zdradzające wiedźmę – kiedyś takie kobiety palono na stosach za wiedzę tajemną. Czyta mi w myślach, może faktycznie czarownica?

Zamiast więc coś odburknąć, przyjrzałam się Cygance uważnie. Czarne włosy bez jednej siwej nitki, ubrana zwyczajnie – w długą spódnicę i sweterek przetykany złotą nitką. Tylko iskierki w jej oczach i dziwny uśmiech błąkający się po jej pełnych wargach nie zgadzały się z wizerunkiem nachalnej baby, która tylko czeka, jak by wyciągnąć pieniądze od naiwnej obcej paniusi za bzdury, jakie jej wciska. Banda złodziei, jak mówił mój ojciec. Ja nie posunęłabym się tak daleko w ocenianiu wszystkich Romów, ale…
– Wiesz, pani, czemu Cyganie kradną i są z tego dumni? – nagle spytała kobieta o dwukolorowych oczach i pociągnęła mnie na skraj chodnika.

Obok przejechał rowerzysta. „Co jest? Czyta w myślach” – pomyślałam w panice, lecz ona nie dopuściła mnie do słowa.
– To w nagrodę. Kiedy chcieli ukrzyżować Pana Jezusa, Cygan ukradł gwoździe, którymi żołnierze mieli Go przybić do krzyża. Trzeba było znaleźć nowe, a to trochę potrwało. Więc od tamtej pory Bóg błogosławi nasze kradzieże, bo są jakby na pamiątkę tamtego czynu. Ale dość o tym. Miłość jest ważniejsza.
Pilnie nastawiłam uszu.

Od jakiegoś czasu miłość była dla mnie dość wrażliwym tematem. Jestem mężatką od siedmiu lat i czułam, jak uczucie powoli ulatnia się z naszego małżeństwa. Przygwoździła nas codzienność. Już nie oglądaliśmy razem filmów przytuleni na kanapie, na zakupy mąż szedł z miną, jakby zjadł cytrynę bez popitki, a seks zamiast godziny trwał maksymalnie kwadrans. Cóż, pewnie Hubert czuł to samo co ja – że już wszystko nam spowszedniało… Brakowało tego dreszczyku emocji, który kiedyś sprawiał, że z drżącym sercem czekało się na każdy kolejny, razem spędzony dzień.

Jaka ulga! Nie pojedziemy na te wczasy razem

– Widzę tu zbliżającą się prawdziwą miłość – powiedziała Cyganka, nachylając się nad moją dłonią. – Która nadejdzie jeszcze tego lata… Tylko musisz sama wyjechać na urlop, dziewczyno.
– Nie ma takiej opcji – odparłam szybko i cofnęłam rękę. – Już wykupiliśmy wczasy. I niech mi pani tu nie wciska kitu, bo jestem mężatką.
Odwróciłam się i odeszłam. Oddalając się od niej, usłyszałam jeszcze jej głos:
– To będzie wielkie uczucie. Ogromne, jakby olśnienie – trajkotała jak najęta.
– Też mi coś – prychnęłam.

Z Hubertem znamy się od dziewięciu lat. Nawet pracujemy w jednej firmie. Jeździmy więc razem do pracy i z niej wracamy, wspólnie chodzimy na imprezy, do kina, wyjeżdżamy na urlopy i wycieczki. Jakbyśmy byli rodzeństwem syjamskim. Mówią o nas: małżeństwo idealne, ale to tylko pozory. Może więc czas poszukać kogoś innego? I choć we wróżby nie wierzę, to poczułam, jak rosną mi skrzydła.

Dwa dni przed wyjazdem na urlop Hubert raptem powiedział:
– Wyobraź sobie, że nasze biuro podróży zbankrutowało!
Zdenerwowany położył mi na biurku wydruk komputerowy. Było czwartkowe południe, siedzieliśmy w pracy, choć równie dobrze mogłabym już mieć wolne, bo w głowie, zamiast przeprowadzać operacje księgowe, liczyłam bluzki, które zamierzałam spakować.
– A niech to! – jęknęłam.

Naprawdę potrzebowałam tego urlopu… Plaża, morze, słodkie nieróbstwo. Nie mówiąc już o tym, że chciałam dać Hubertowi ostatnią szansę. Albo facet zbierze się do kupy, albo do widzenia!
– Widzisz – powiedział z satysfakcją
w głosie, czego nie znosiłam. – Tak jęczałaś, kiedy zwlekałem z zapłatą i wpłaciłem im tylko dziesięć procent należności, a teraz mamy forsę na inne wczasy!

Musiałam przyznać mu rację i nawet popatrzyłam na niego jak na wojownika, który uratował dobytek rodziny. Popuszył się trochę, lecz wkrótce mina mu zrzedła, bo w innych biurach turystycznych nie było żadnej interesującej oferty last minute w rozsądnej cenie. Zostały same luksusy, na które nas nie było stać.
W domu wieczorem podjęliśmy heroiczną decyzję, że w tym roku wyjedziemy osobno. Ja na moją ulubioną Kretę, on do Szwecji na rowery. Gdy już załatwiliśmy formalności, przypomniałam sobie słowa Cyganki o wielkiej miłości, niemal olśnieniu, którą poznam podczas samotnego urlopu. Oczami wyobraźni widziałam już przystojnego, muskularnego bruneta, z którym spędzam upojne wieczory na plaży… W podnieceniu popędziłam się pakować, jakbym przez ostatnie lata tylko czekała na tę chwilę.

Muszę przyznać, że trafił mi się ładny hotel z całkiem znośnym pokojem. Trzy wielkie baseny. Dwa barki. Dobre jedzenie. Całkiem niezły turysta ze Szwajcarii, donoszący mi drinki all inclusive i obtańcowujący na dyskotekach. Wyprawy do greckich restauracji z programem dla turystów, rejs statkiem, kąpiele w morzu.
I perspektywa dwóch tygodni nieróbstwa, słońca i możliwości flirtowania.

Ratunku, jak długo tu wytrzymam?

Mój Szwajcar, Gustav, już drugiego dnia zaczął mnie irytować. Trzeciego dnia czułam narastającą chandrę połączoną
z rozdrażnieniem i jakimś dziwnym uczuciem, jakby mi czegoś brakowało. Po czterech dniach miałam już dość.
Piątego dnia obudziłam się przed świtem z myślą, że tęsknię za mężem. Za jego uśmiechem, przelotnym dotykiem, spojrzeniem, które jakby sprawdzało co chwila, czy jestem i czy wszystko jest okej. Za jego poczuciem humoru i chłopięcą potrzebą imponowania mi tak, bym musiała ciągle go chwalić. Tęskniłam za nim w łóżku i pod prysznicem.

Brakowało mi go! Nie miałam z kim dzielić wrażeń podczas zwiedzania ruin pałacu Minosa ani wymieniać spostrzeżeń na temat lokalnych przysmaków i koloru morza. Czułam, że już dłużej sama nie wytrzymam na tej wyspie.
Tak więc szóstego dnia w południe stanęłam w drzwiach naszego mieszkania. Uznałam, że łatwiej mi będzie poczekać na powrót męża wśród swoich czterech ścian. Postawiłam walizkę na podłodze, gdy otworzyły się drzwi łazienki i wyjrzał zza nich… zaskoczony Hubert.
– Edytko, co ty tu robisz?
– A co TY tu robisz? – odparłam nie mniej zaskoczona.

Patrzyliśmy na siebie zdumieni, a ja czułam, jak ogarnia mnie radość, że on tu już jest, że nie muszę czekać… I niepokój. Dlaczego nie pojechał? Kto tu jeszcze jest? Zanim jednak rzuciłam się do sypialni, powiedział:
– Nie mogłem tam bez ciebie wytrzymać. Wszystko było nie tak… Jedzenie okropne, fiordy zimne, a kobiety głupie.
– Kobiety? – odwróciłam się w jego stronę czujna niczym pies tropiący.
Westchnął, wziął mnie za rękę i zaciągnął ze sobą do pokoju.
– Widzisz… – zaczął, gdy usiedliśmy na kanapie. – Od jakiegoś czasu nie czułem twojej miłości. A i ja… Czegoś mi brakowało – wzruszył ramionami.
– Dopadł nas syndrom siedmiu lat małżeństwa – mruknęłam.
– Nie wiedziałem, co robić, jak żyć. I wtedy, przed naszym urlopem, wpadłem na Cygankę. Wyobraź sobie, miała jedno oko niebieskie, a drugie czarne. Powiedziała mi, że tego lata spotkam wielką miłość, tylko na urlop muszę wyjechać sam. Myślałem więc…
– …że w te wakacje masz szansę zmienić swoje życie – dokończyłam za niego. – Ja też tak myślałam, ale bez ciebie nie dało się wytrzymać.

Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie i poczułam, jak ogarnia mnie wielki spokój i pewność. I pożądanie.
W oczach męża dostrzegłam to samo. I kiedy brał mnie w ramiona, zrozumiałam, że Cyganka rzeczywiście nie mówiła o jakiejś wielkiej miłości, tylko prawdziwej. A właściwie o olśnieniu, którego doświadczę tego lata.
Miała rację. W innym świetle ujrzałam męża. Oboje inaczej spojrzeliśmy na nasz związek, na to, co nas łączy, i jak wiele byśmy stracili, rezygnując z naszego życia tylko z powodu pozornej nudy, którą przecież łatwo przegonić. Gdyby nie ta dziwna Cyganka, być może doszłoby do najgorszego: pochopnego rozstania.

Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Zakochałem się w Ukraince. Ona kochała przemocowego narzeczonego, który próbował ją zabić, gdy chciała odejść”
„Moje życie zmieniło się w koszmar. Narzeczony mnie zostawił, przyjaciele się odwrócili… Nikt nie chce potwora w peruce”

Redakcja poleca

REKLAMA