„Kochanka mojego męża nawet nie wiedziała o moim istnieniu. Mało tego, przyjęła jego oświadczyny”

kobieta która dowiedziała się o zdradzie męża fot. Adobe Stock
Stałam, trzęsąc się z nerwów, przed tą blondynką. Co teraz? Przywalić jej? Zmieszać z błotem? A może, mimo wszystko, porozmawiać?
/ 20.04.2021 15:24
kobieta która dowiedziała się o zdradzie męża fot. Adobe Stock

Zwykła biała koperta. Bez adresu, tylko z moim imieniem i nazwiskiem napisanymi drukowanymi literami. Bez znaczka i adresu nadawcy. Znalazłam ją w skrzynce pocztowej,
a teraz leży na stoliku w kuchni.

Nie wiem czemu, ale mam złe przeczucia. Marek znowu w delegacji – tym razem pojechał do Katowic. Jest handlowcem, prowadzi kursy i szkolenia dla innych sprzedawców. Zarabia nieźle
i powodzi nam się lepiej niż dobrze, więc dlaczego, mimo lata, przez ten list robi mi się zimno? Czemu mam wrażenie, że zaraz nastąpi katastrofa? Że gdy go otworzę, nic już nie będzie takie samo?…

Wreszcie rozrywam kopertę. W środku – kartka z zeszytu w kratkę, starannie złożona na pół. I tekst: „Radzę sprawdzić, co szanowny małżonek porabia na tych swoich delegacjach. Życzliwa”.
Życzliwa? To czemu się nie podpisała?! Wstrętny list ląduje w koszu. Ale potem wyciągam go, drę na kawałeczki i spuszczam w klozecie. Brzydzę się anonimami. Tylko że po takim „życzliwym donosie” w człowieku pozostaje cień wątpliwości… Łatwo powiedzieć: „Nie ma się czym przejmować”. A jeśli jest?”

Brzydzę się sobą, jednak muszę to zrobić

Marek na weekend wrócił do domu. Wymęczony, lecz tryskający optymizmem. Uważnie mu się przyglądałam, gdy rozpakowywał rzeczy. Pytlował jak najęty… Wcześniej też tak nawijał czy dopiero teraz zaczęło mi się to wydawać podejrzane?… Usta mu się nie zamykały. Opowiadał, jaki to fajny kurs przeprowadził, jak interesujące były zajęcia terenowe, jacy zdolni kursanci mu się trafili.
– Kursantki też? – przerwałam mu.
– Były trzy – odparł gładko. – Ale kariery w sprzedaży bezpośredniej im nie wróżę. Chyba są za słabe na tę robotę.
– A na jaką nie są?
– Słucham?
– Nic, tak mi się powiedziało – odpuściłam, czując przez skórę, że w taki sposób nie dojdę prawdy.
– Teraz mam dwa tygodnie luzu i zajęcia na miejscu, ale potem znów jadę, tym razem do Szczecina.
Pokiwałam potakująco głową, w której powoli krystalizował się plan…

Przy naszym trybie życia potrzebujemy dwóch samochodów. Jednak dzień przed wyjazdem oświadczyłam Markowi, że swoje auto pożyczam siostrze, bo jej się zepsuło i nie ma czym wozić córek do przedszkola. A że my wciąż nie dochowaliśmy się dzieci, więc jej pomogę.
Marek wykazał się zrozumieniem. Spytał nawet, czy ma jechać ze mną. Wykręciłam się, że wrócę taksówką. Oczywiście z autem siostry wszystko było w najlepszym porządku. Poprosiłam ją, żebyśmy zamieniły się samochodami na parę dni, bo chcę poćwiczyć w jej suzuki jazdę z manualną skrzynią biegów, zanim zapomnę, jak to się robi (od trzech lat jeździłam automatem). A naprawdę potrzebowałam jej auta, żeby śledzić męża.

Już ja wytropię, kotku, o co w tym wszystkim chodzi

Ledwie zaparkowałam pożyczony od siostry samochód niedaleko domu, a już rozdzwoniła się moja komórka.
– Kochanie – usłyszałam głos Marka.
– Muszę wyjechać trochę wcześniej. Wracam za tydzień, góra dziesięć dni. Jakby co, to jestem cały czas pod telefonem. No to pa! – rzucił i rozłączył się.
Widziałam, jak powoli wyjeżdża z garażu, i dyskretnie ruszyłam za nim. Uznałam, że odprowadzę go najwyżej do rogatek miasta. Jednak szybko okazało się, że Marek wcale nie zmierza w kierunku Wybrzeża… Pojechał do centrum miasta i zaparkował przed stylową kamienicą.

Wysiadł, zabrał bagaże i wszedł do środka. Po chwili wyłonił się z bramy, ale już przebrany w dres. Niósł śmieci… Serce zaczęło walić mi mocniej. Odruchowo złapałam za komórkę.
Już jestem w domu – zaczęłam trajkotać. – A co u ciebie?
– Właśnie wyjeżdżam z miasta. Późnym wieczorem będę na miejscu. Muszę kończyć. Pa! – rzucił i zerwał połączenie.
Siedziałam w samochodzie siostry, nie mogąc uwierzyć własnym oczom i uszom. Mój mąż właśnie mnie okłamał… Czy pierwszy raz?

Przez kolejne cztery godziny tkwiłam za kierownicą jak zaczarowana. Czekałam, lecz Marek już się nie pojawił. Zapisawszy adres, wróciłam do naszego domu. Naszego? Najwyraźniej Marek ma jeszcze jeden dom… Tak mi mówił rozsądek. Ale z drugiej strony – może jest jakieś logiczne wyjaśnienie tej dziwnej sytuacji? Bardzo chciałam w to wierzyć.

Chyba przestał lubić drobne szatynki

Całą noc nie zmrużyłam oka. Czując wstręt do samej siebie, przeszukałam jego rzeczy. Niczego nie znalazłam.
O świcie znów wsiadłam do samochodu i pojechałam pod tamtą kamienicę. Coś się we mnie przełamało. „Doprowadzę sprawę do końca. Chcę wiedzieć. Wszystko wyjaśnić, choćby miało boleć, i zamknąć temat” – uznałam.
O wpół do ósmej Marek wyszedł z bramy. Nie sam. Tulił do siebie dobrze zbudowaną blondynę.

Ja jestem drobną szatynką. Marek, odkąd go znam, wmawiał mi, że to właśnie „jego” typ. A tu taka niespodzianka! Patrzyłam, jak wsiadają do auta i odjeżdżają. Po chwili ruszyłam za nimi.
Zatrzymali się przed centrum handlowym, dziewczyna wyskoczyła z auta. Odeszła ze dwa kroki, odwróciła się i posłała Markowi mu całusa. A mój mąż, który podobno nie znosi takich ostentacyjnie czułych gestów, odpowiedział jej tym samym! Tego już za wiele…
Dostałam szału. Bez namysłu nacisnęłam na gaz i z hukiem uderzyłam w tył jego wypieszczonej terenowej toyoty.

Poduszka powietrzna w moim aucie eksplodowała, waląc mnie w twarz. Marek wyskoczył z toyoty jak oparzony i zaczął wrzeszczeć na całe gardło:
– Nie widzisz, kretynie, że parkuję!
Z trudem wygramoliłam się z środka, a on na mój widok dosłownie zbaraniał.
Ewka?… Ale… Co ty tu…? To znaczy… – zaczął się plątać, cały w pąsach.
Dumnie uniosłam głowę.
– Pani pozwoli – zwróciłam się do dziewczyny, ignorując męża. – Jestem Ewa, żona tego tu… – szukałam właściwego słowa, lecz go nie znalazłam.

No bo jak nazwać tego człowieka?! Nagle stał się całkiem mi obcym mężczyzną. Pewnie takim był od dawna… Okazuje się, że wcale go nie znałam!
Jestem Marianna, narzeczona Marka – odparła blondyna.
– O? – zdziwiłam się uprzejme. – Zatem Marek ma żonę i narzeczoną… Nie jest to ta sama kobieta, więc nie grozi mu oskarżenie o bigamię. Proszę, jaki z niego bezczelny, ohydny kłamca! – w końcu znalazłam odpowiednie słowo.
– Marek, kim jest ta pani? – Marianna spojrzała na niego, a potem znowu na mnie i na potrzaskane auta.
– Kotku, tylko się nie denerwuj – zagulgotał w przestrzeń Marek.
Do mnie? Do niej? Mniejsza o to. Mnie było to już prawie obojętne.
– Ja ci to wszystko za…raz… wy…tłu… ma…czę… – zaczął się jąkać.
– Nie! – ucięłyśmy niemal jednocześnie z Marianną.
– Lepiej stąd zjeżdżaj, bo… – dodałam od siebie, patrząc jej prosto w oczy.

Uśmiechnęła się bez przekonania, ale najwyraźniej powoli zaczęła rozumieć, o co tutaj chodzi, bo powiedziała:
Czy nie powinnyśmy porozmawiać na kawie? – widziałam, jak próbuje opanowuje drżenie rąk. – Chyba mamy sobie wiele do opowiedzenia…

Dla niego nawet przeszłam na dietę…

Po trzeciej kawie wszystko stało się dla nas jasne. Oszukiwał nas obie, z tym że ją rok krócej. Od dwóch lat byli razem, a od roku wciąż odwlekał termin ślubu. Cholerny cwaniak! Harem sobie założył! U Marianny mieszkał wtedy, gdy – jak mi wciskał – jeździł w delegacje. A kiedy wyjeżdżał od niej, wracał do mnie…
Nie mogłyśmy uwierzyć, że tak długo się w tym nie połapałyśmy. Może z nadmiaru miłości? Jak się kocha, nie podejrzewa się partnera o oszustwo…
– Co za kanalia! – westchnęłam.
Marianna smętnie pokiwała głową.
– Dobra, to co robimy? – zapytałam.
– Kopa w dupę i na eksport! – warknęła. – I weźmy wreszcie jakieś ciastko, bo umieram z głodu…
– Pójdzie nam w biodra – zauważyłam machinalnie.
Od roku dla Marka byłam na diecie…
– Martwisz się? – spytała kwaśno blondyna. – Przez najbliższy rok nie zamierzam sobie szukać żadnego faceta. Ten jeden mi wystarczy na długo. Żebym znowu uwierzyła jakiemuś samcowi, musiałby być chyba jakimś aniołem!
– No tak – zgodziłam się z nią. – To do ciacha weźmy koktajl truskawkowy. Wypijmy za odzyskaną wolność!
Bo jednak prawda wyzwala. Każda, nawet bolesna. Nie miało nawet znaczenia, kto napisał ów anonim i jakie pobudki kierowały „Życzliwą”. Dzięki niej my, ofiary wiarołomnego, straciłyśmy złudzenia, a zyskałyśmy szansę na nowy początek.

Czytaj także:
„Nie ma odpowiedniego momentu, by powiedzieć komuś, że jest zdradzany. Niestety to ja miałam ten przykry obowiązek”
„Mąż porzucił mnie i naszego syna. Jego nowa miłość nie chce, by w jej życiu był jakiś obcy bachor”
„Przyjaciółka wściekła się na mnie, gdy zaproponowałem jej seks. Ale ja przecież chciałem tylko zemścić się na żonie!”

Redakcja poleca

REKLAMA