„Zasypywaliśmy córkę kasą, żeby nie odczuła naszego rozwodu. Rozpieszczona gówniara zwiała z domu, bo zabrało jej miłości”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, sonia
„Mimo że z Edkiem byliśmy rozwiedzeni, staraliśmy się, żeby naszej Sandrze niczego nie brakowało. Ona jednak tego nie doceniała. A któregoś dnia zniknęła…”.
/ 22.02.2023 18:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, sonia

W oczach Edka widziałam niechęć. Znałam to spojrzenie doskonale, bo obdarzał mnie nim często jeszcze przed rozwodem. A przecież nie dość, że to on znalazł sobie kobietę, do której odszedł, to jeszcze zachowywał się tak, jakbym to ja zawiniła. Jego negatywny stosunek do mnie sięgnął szczytu, kiedy sąd uznał jego wyłączną winę, chociaż starał się udowodnić, że zanik uczuć – o pożyciu intymnym nie wspomnę – nastąpił przeze mnie. Cóż, orzeczenie było słabym pocieszeniem, ale zawsze to coś. Tak wtedy myślałam.

– Wiedziałem, że ją zmarnujesz! – rzucił teraz swoim wyniosłym, aroganckim tonem, który niezmiernie mnie irytował. – Żałuję, że nie wystąpiłem o pozbawienie cię praw rodzicielskich.

– Żeby wychowywać ją ze swoją Malwinką? – prychnęłam. – Już widzę, jak ta siksa byłaby zachwycona, mając na karku obce dziecko.

– Nie mów tak o mojej żonie!

– A jak mam mówić? – teraz ja przemawiałam w sposób, który go przyprawiał o białą gorączkę. – Przecież jest od ciebie młodsza przeszło piętnaście lat.

Aż go skręciło i już miał wybuchnąć, ale uniosłam dłoń w pojednawczym geście.

– Naprawdę chcesz się teraz kłócić o przeszłość? – spytałam. – Popatrz na rzeczy uczciwie. Przecież w ogóle się nie starałeś o przejęcie opieki nad Sandrą. Wiedziałeś zresztą, że walczyłabym do upadłego.

Pokiwał głową, odetchnął głęboko, ale zaraz znów ogarnęła go złość.

– Jak mogłaś w ogóle pozwolić, żeby wyprowadziła się do tego chłopaka?!

– Myślisz, że miałam w tej sprawie coś do powiedzenia? – spytałam. – Wróciłam z pracy, a jej już nie było, zabrała wszystkie rzeczy, które dała radę spakować.

Zbierało mi się na płacz

W sumie trudno było się dziwić Edkowi, że mi to wypomniał, ale gdyby nie porzucił mnie i dziecka, nie rozbił rodziny, może byłoby inaczej.

– No właśnie, a ty nic nie zrobiłaś!

– Jak to nic?! Zawiadomiłam policję.

– I co to dało?

Tamtego dnia pokłóciłyśmy się już z samego rana. Sandra grzebała się okropnie i było widać, że spóźni się do szkoły. A może wcale nie pójdzie, jak to już nieraz zrobiła. Odczeka, aż wyjdę, i zostanie w domu.

– Nikt za ciebie matury nie zda! – zirytowałam się, widząc jej machinacje. – To będzie już w przyszłym roku, a tobie na koniec drugiego semestru grożą trzy jedynki!

– Poradzę sobie – odpowiedziała z nonszalancją, od której burzyła mi się krew.

– Co się teraz martwisz maturą?

A czym mam się martwić? Nic nie robisz całymi dniami, nie uczysz się, tylko latasz do tego swojego Piotrusia.

– Od Piotrka to ty się odczep! – zawołała.

Więcej nie było trzeba. Nasze krzyki słyszeli chyba nie tylko sąsiedzi, ale całe osiedle. Wreszcie Sandra zebrała się, trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałam. Po powrocie zastałam pusty dom. To mnie nie zaniepokoiło ani nie zdziwiło, bo ostatnio córka często wracała późnym wieczorem, a nierzadko w nocy. Próbowałam jej to wyperswadować, ale zawsze kończyło się awanturą.

– Masz wszystko – mówiłam. – Nie brakuje ci niczego. Spełniamy twoje zachcianki, albo ja, albo ojciec…

To była prawda. Starałam się, żeby Sandra miała złote życie. Pragnęłam jej wynagrodzić rozbicie rodziny. Edek też nigdy nie miał węża w kieszeni, to mu trzeba przyznać, więc albo sam jej coś kupował, albo się dorzucał, jeśli nie miałam pieniędzy na nowy tablet czy telefon.

– Mam gdzieś wasze prezenty! – odpowiadała Sandra. – Chcę mieć swoje życie i swoje sprawy. Nie wtrącajcie się do mnie!

Nie wiem, gdzie poznała tego chłopaka, ale mnie się zupełnie nie podobał. Owszem, był przystojny, ale uważałam, że ma na córkę zły wpływ. Problem w tym, że dla zakochanej nastolatki takie argumenty nie istnieją. Piotr stał się więc kolejnym zarzewiem konfliktów.

Jak już powiedziałam, nieobecność córki nie była dla mnie powodem do niepokoju. Ale kiedy zobaczyłam uchylone drzwi do jej pokoju, nieco się zdziwiłam. Bardzo dbała, żeby zawsze były starannie zamknięte. Zajrzałam i przeraziłam się, bo szafki na ubrania były pootwierane i puste. Pobiegłam do wielkiej szafy w dużym pokoju. Zniknął neseser, plecak i spora walizka.
Wybrałam numer córki. O dziwo, odebrała bardzo szybko.

– Gdzie jesteś? – spytałam.

– Tam, gdzie od dawna powinnam – padła odpowiedź. – Domyśl się!

Nie musiałam się domyślać. Podczas ostatnich kłótni nieraz groziła, że wyprowadzi się do chłopaka.

– Masz natychmiast wracać do domu! – nakazałam. – Inaczej zawiadomię policję!

– Zawiadamiaj. Pieniądze to nie wszystko, mamo! – powiedziała i rozłączyła się.

Edek zacisnął zęby.

– No dobra, wiem, że zawiadomiłaś gliny. I nic to nie dało.

– Nie dało – potwierdziłam.

Policjanci przyjęli zgłoszenie. Patrol pojechał do domu rodziców Piotra, bo tam przebywała Sandra. Odjechali z niczym. Moja córka odmówiła powrotu do domu. Byłam oburzona nieskutecznością działań organów ścigania, więc następnego dnia poszłam na skargę do komendanta komisariatu. Przyjął mnie jego zastępca.

– Jak to możliwe, że matka zgłasza zaginięcie nieletniej, patrol jedzie po nią i zostawia dziewuchę w domu, w którym ją znaleziono? – pytałam.

Oficer rozłożył ręce

– To nie jest takie proste – rzekł. – Zapoznałem się ze sprawą. Pani zgłosiła zaginięcie, ale przecież wiadomo było, gdzie córka przebywa. A zatem trudno tu mówić o zaginięciu. Ale gdyby nawet pani nie wiedziała i wszczęlibyśmy poszukiwania, po odnalezieniu dziewczyny w zaistniałych okolicznościach policjanci nie mieliby prawa jej zatrzymać i oddać rodzicom.

Wytrzeszczyłam na niego oczy. Przecież to moje dziecko, ja za nie odpowiadam!

– Niestety – wyjaśnił zastępca komendanta. – Sandra ma już siedemnaście lat, a rocznikowo nawet osiemnaście.

– I co z tego? – wpadłam mu w słowo. – Dowodu jej jeszcze nie wydano.

– Nie o to chodzi. Proszę pani, patrol znalazł córkę w mieszkaniu jej chłopaka, a właściwie w mieszkaniu jego rodziców. Oświadczyła, że przebywa tam z własnej woli i nie dzieje jej się krzywda. Lokatorzy potwierdzili, że nie mają nic przeciwko temu, aby została. W takiej sytuacji, jeśli osoba ukończyła siedemnaście lat, nie ma podstaw do interwencji.

– Czyli jestem bezradna? – spytałam cicho. Cała złość mi przeszła, zrozumiałam, że znajduję się na przegranej pozycji.

Zapanowało milczenie. Policjant przyglądał mi się z wyraźnym współczuciem.

– Nie jestem psychologiem czy psychiatrą – rzekł w końcu. – Ale myślę, że przydałaby się wam porada fachowca. Może nawet terapia rodzinna? Dać pani namiary na dobrego psychologa?

– Chyba poproszę – mruknęła.

– On przyjmuje również tutaj u nas w poradni parafialnej – powiedział. – Poza tym wykłada na uniwersytecie. Jeśli ma pani coś przeciwko, że świadczy usługi dla kościelnej placówki…

– Absolutnie mi to nie przeszkadza – przerwałam mu. – Może nawet przeciwnie. Ja jestem bardzo religijna. Gorzej z córką. Ale to też taki wiek.

Napisał mi na karteczce nazwisko i telefon do psychologa.

– I byłaś u tego gościa – podsumował Edek.

– Byłam, przecież wiesz. To człowiek po pięćdziesiątce, doświadczony, niejedno już widział. Takie przypadki jak Sandra też.

– Nasza córka nie jest przypadkiem! – zagrzmiał były mąż. To nie przedmiot!

– Szkoda, że o tym na co dzień nie pamiętasz! – burknęłam. – Może gdybyś poświęcał jej więcej czasu… Gdybyśmy oboje poświęcali, zamiast tylko dbać, żeby miała wszystko, czego zapragnie…

Edek wstał, zaczął się przechadzać w tę i z powrotem po pokoju. To się u niego zupełnie nie zmieniło. Kiedy był wzburzony, miał zwyczaj odbywać takie spacery.

– Takich mądrości ci naopowiadał ten psycholog? – stanął wreszcie przede mną.

– Takich właśnie. Sam pomyśl, jak wychowywaliśmy Sandrę, odkąd się urodziła? Jak księżniczkę. Zawsze miała wszystko.

– Pewnie, że miała – zaśmiał się niewesoło. – Harowałem na to jak wół. I w sumie nadal haruję.

– A ja to nie? – spytałam bez złości.

– Chcieliśmy, by miała wszystko, co najlepsze. Ale zapomnieliśmy o czymś ważnym…

Wzbudził moje zaufanie

Psycholog miał łagodne spojrzenie, chociaż w jego oczach czaiły się wesołe ogniki, świadczące o inteligencji. Sprawdziłam go przed przyjściem. Rzeczywiście pracował na uczelni, miał także swoje godziny w jakiejś spółdzielni psychologów, w interwencji kryzysowej, no i w naszej parafii. Umówił się ze mną nie na terenie kościoła, tylko na uniwersytecie.

– Wie pani, zbliża się koniec semestru, studenci już zapowiedzieli, że opuszczą dzisiejsze zajęcia, bo mają jutro jakieś mordercze kolokwium, więc dysponuję czasem.

Wysłuchał mnie uważnie, zadał kilka pytań, a potem się zamyślił.

– Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jakoś nieprzyjemnie albo dziwnie, ale jak wyglądały wasze niedziele i dni wolne? Nie chodzi mi tylko o wspólne chodzenie do kościoła, a nawet może w tym momencie najmniej. Ale jak spędzaliście czas?

– Z kościołem było w ogóle na bakier – przyznałam. – Ja uczęszczam regularnie, ale były mąż dawał się zaciągnąć na mszę właściwie tylko w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. A córka… Cóż, kiedy była mała, chętnie ze mną chodziła, ale potem przestała, a ja to zlekceważyłam.

– Żeby wszystko było jasne – powiedział psycholog. – Kościół, wspólny udział w nabożeństwach to tylko taka manifestacja, jak funkcjonuje rodzina. Choć czasem może to być mylące. Najważniejszy jest jednak kontakt, rozmowy, wspólne spacery… Jak rozumiem z tym też nie było szału?

Potwierdziłam. Oboje ciężko pracowaliśmy na dobre życie i spłaty kredytów, wiele obowiązków z biura wypełniałam właśnie w niedziele, żeby nie mieć zaległości. Z Edkiem było podobnie.

– No właśnie – westchnął psycholog.

– A potem w dodatku rozwód i materialne rozpieszczanie dziecka, bo rodzice muszą uciszyć sumienie, a poza tym chcą pokazać, jacy są troskliwi.

– To co mam zrobić? – zapytałam.

– Chcę, żeby córka wróciła do domu.

– Co musicie zrobić – poprawił mnie.

– Oboje.

Edek usiadł, zapatrzył się w okno.

– I to ma pomóc? – zapytał. – Sandra przyjdzie i wszystko się naprawi?

– Nic nie rozumiesz – zniecierpliwiłam się. – To, że zgodziła się przyjść chociaż na chwilę, na tę rozmowę, to już dobrze. Świadczy, że jej też musi chociaż trochę zależeć. Nie zepsuj wszystkiego swoją złośliwością. To przecież nasza córka.

Pokiwał głową. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszeliśmy zgrzyt klucza w zamku.
Do pokoju weszła Sandra. Patrzyła na nas z wrogością.

Tyle trwał ten pierwszy krok

– Przepraszam, córeczko – powiedziałam wbrew sobie. Przecież to ona uciekła do obcych, zraniła moje uczucia. Ale ktoś musiał uczynić pierwszy krok. – Masz rację, że pieniądze to nie wszystko.

Otworzyłam ramiona, a córka z wahaniem podeszła i stanęła tak, żebym mogła ją przytulić. Po chwili oszczędnie oddała uścisk.

– Tak – chrząknął z boku Edek. – Chyba musimy porozmawiać. Ale bez krzyków i wyrzutów. Usiądźmy.

– Dobra – mruknęła Sandra, wyzwalając się z moich objęć. – Ale nie liczcie na wiele.

– Liczymy na to, że zaczniemy się normalnie komunikować – odparłam. – Nie chcę cię stracić… Oboje nie chcemy. Kochamy cię przecież.

W tej chwili dostrzegłam, że spojrzenie córki mięknie, ale opanowała łzy. Siedzieliśmy kilka godzin. Tyle trwał ten pierwszy krok. Sporo ich jeszcze przed nami, zanim odbudujemy relacje, może nie obejdzie się bez wizyt u terapeuty, ale to, co najważniejsze, zostało uczynione.

Czytaj także:
„Żona mściła się na mnie za to, że odszedłem. Wiedziałem, że z niej żmija, ale to co zrobiła, przeszło moje oczekiwania”
„Długo nie mogłam przeboleć rozwodu, choć sama go chciałam. Nie umiałam cieszyć się życiem. Pokazała mi to... moja mama”
„Po śmierci żony szukałem pocieszenia w butelce i nie zauważyłem, jak mój syn się stacza. To przeze mnie sięgnął dna”

Redakcja poleca

REKLAMA