Szczęśliwa tragedia – właśnie coś takiego nam się przydarzyło. Najpierw były prorocze sny, potem przerażenie i ból, aż wreszcie… Siedziałem na szpitalnym korytarzu i byłem przekonany, że właśnie nadszedł koniec mojego świata, w którym mogłem kochać swoją córkę i spotykać się z nią co niedziela. Spojrzałem na drzwi pokoju lekarskiego, gdzie lekarz zapraszał mnie na rozmowę. Byłem pewien, że za nimi czeka już policjant, może i nawet ściągnięty przez moją byłą żonę prokurator.
„To koniec – powtarzałem w myślach – ona ci tego nie daruje. Wreszcie ma powód, żeby pozbawić cię możliwości widywania się z małą”.
Ze Stephanie rozwiodłem się przed dwoma laty
Mamy czteroletnią dziś córeczkę… Z upływem czasu trudno dociec, co było przyczyną rozstania. Prawdę mówiąc, jestem gotów zgodzić się ze swoją teściową, Gwen.
– Od początku byłam przekonana, że do siebie nie pasujecie – usłyszałem od niej pewnego dnia, gdy odprowadziłem Zuzię do domu. – Ta miłość wybuchła tak nagle. Nie da się myśleć pod jabłonią, gdy sypią się na ciebie słodkie owoce. Pobraliście się, ale wkrótce owoce przestały spadać z drzewa. Zresztą, co ci będę mówić. Sam wiesz, jak między wami było.
– Tak, to już przeszłość.
– Jaka tam przeszłość – machnęła ręką była teściowa. – Nadal was do siebie ciągnie jak diabli!
– Chyba coś mamie się wydaje… – Już ja wiem, co mówię. Swoje lata przeżyłam i trzech mężów pochowałam. Znam się na mężczyznach jak mało kto – stwierdziła.
A wracając do mojej byłej… Tak, miłość spadła na nas nagle. Pojawiłem się w Irlandii 10 lat temu jako ledwo opierzony magister technologii żywienia. Generalnie kucharz. Marzyłem o własnej restauracyjce, ale w kraju nie miałem szans na jakąkolwiek karierę. Nie w mojej prowincjonalnej mieścinie. A jeśli już musiałem iść na zmywak do fast foodów, to wolałem za większe pieniądze na Zachodzie. Wtedy znajomy znajomego powiedział, że ktoś w ich irlandzkim odłamie rodziny poszukuje młodych kucharzy do rodzinnej restauracji. Jak i na irlandzkie warunki płacił niewiele, ale dla mnie to i tak była góra forsy. Pojechałem. Stephanie była córką właściciela knajpy. Pół roku później odbyło się nasze wesele. Cóż, Zuzia była już w drodze. Dwa lata później teść zachorował. Stephanie nie miała talentu do kuchni, była jedynie dobra w zarządzaniu, więc teść połowę interesu przepisał na mnie, połowę na córkę.
– Ona jest strasznie uparta i idzie jak taran – powiedział swoim świszczącym głosem. – A ty masz talent i rozsądek. Razem do czegoś dojdziecie.
Stephanie, którą nazywałem po prostu Stefką, była nie tylko uparta i apodyktyczna.
Ciężko się z nią żyło
Pewnego dnia powiedziałem więc mojej żonie, że mam dosyć wiecznych krzyków i wyzwisk. Awantury wybuchały o byle co. Nie miałem już siły tkwić dalej w oku cyklonu. Oświadczyłem, że zostawiam jej i swojemu dziecku wszystko. Udziały w restauracji też. Zabieram tylko swoje rzeczy osobiste i pieniądze, które przez te lata odłożyłem na swoim koncie. Stefka była przekonana, że mam na boku kochankę i dlatego ją rzucam. Zaangażowała nawet detektywa, który śledził każdy mój krok. Ale byłem niewinny i czysty jak łza. Wynająłem mieszkanie, zatrudniłem się w innej restauracji i odtąd myślałem już tylko o mojej Zuzi. To była niemal obsesja. Chciałem, żeby dziecko spędzało ze mną czas choćby co drugą niedzielę. Wydawało się to najważniejszą sprawą na świecie.
Ale tak jak przed ślubem Stephanie mocno mnie kochała, tak równie mocno po rozwodzie mnie znienawidziła. Nie chciała się zgodzić nawet na tych kilka godzin. W końcu nie miałem wyboru i poszedłem na udry. Założyłem Stefce sprawę o to, że uniemożliwia mi widzenie się z własnym dzieckiem. Sądowy magiel trwał niemal dwa lata. Nawet musiałem zrobić test na ojcostwo, bo pewnego dnia Stefka stwierdziła przed sądem, że ojcem Zuzi jest inny mężczyzna! Toczyłem jedną bitwę po drugiej, a mojej byłej sprawiało satysfakcję rzucanie mi kolejnych kłód pod nogi. Ale sąd nie jest taki głupi, żeby dał się oszukać zaślepionej nienawiścią kobiecie. Przyznano mi prawo do widywania się z córką. Co niedziela przyjeżdżałem po swoją córeczkę o 8 rano. Zuzia wskakiwała do samochodu, zapinała pas bezpieczeństwa i najbliższe dwanaście godzin mieliśmy już tylko dla siebie. Tu muszę wspomnieć, że przez cały czas sądowych potyczek czułem, jakbym miał coraz mniej czasu.
Tylko nie miałem pojęcia, o co chodziło
I chociaż sprawę wygrałem, to nadal miałem wrażenie, że gdzieś tyka ostrzegawczo zegar… Aż pewnej niedzieli przyśnił mi się koszmar i zrozumiałem, że nie chodzi tu o mnie, ale o Zuzię. To jej groziło jakieś niebezpieczeństwo. Nie byłem jednak w stanie dociec jakie. Była zdrowa, miała kochających rodziców, gdyż Stefka nie była złą matką. O co chodziło? Tamtej niedzieli zabrałem małą do parku rozrywki. Kiedy powiedziałem Zuzi, gdzie jedziemy, na jej policzkach z radości pojawiły się wypieki.
– To znaczy, że będę mogła pokręcić się na karuzeli? – zapytała.
– Oczywiście.
– I postrzelasz dla mnie z karabinu. Debra mówiła, że jej tata wygrał dla niej takiego pięknego różowego smoka… – rozmarzyła się.
– Jak mi się uda trafić, skarbie, to dostaniesz i dwa smoki – obiecałem.
Kiedy znaleźliśmy się na parkingu, napięcie Zuzi sięgnęło zenitu. Odwróciłem się przez lewe ramię, żeby zobaczyć, czy dobrze ustawiam się przy stojącym obok aucie. Nie dosłyszałem, jak szczęknął zamek w drzwiach. Tymczasem Zuzia błyskawicznie odrzuciła pas i wysiadła. Uderzona otwartymi drzwiami, upadła na ziemię. Wtedy koło samochodu przejechało po jej lewej stopie. Usłyszałem rozdzierający krzyk. Roztrzęsiony podniosłem córkę z ziemi, ułożyłem ją na tylnym siedzeniu i pognałem do szpitala na izbę przyjęć. Potem czekałem cały w nerwach na lekarski werdykt. Natychmiast zrobiono jej rentgen. Najwyraźniej coś nie wyszło, gdyż zaraz potem wykonano kolejne zdjęcie stopy. Ściągnięto jeszcze dwóch lekarzy. Byłem coraz bardziej przerażony. Jedna z pielęgniarek poinformowała mnie, że zadzwoniono do mojej byłej żony z informacją o wypadku. Załamałem się.
Kiedy chodziłem po korytarzu w tę i z powrotem, przeżyłem najgorsze chwile mojego życia. Wreszcie pojawiła się Stefka. Byłem przygotowany, że rzuci się na mnie z pięściami. Nic takiego. Zapłakana wyznała mi, że ten wypadek śnił jej się od wielu tygodni.
– Wiedziałam, że do niego dojdzie, ale jednocześnie coś mi mówiło, że powinnam wam pozwolić jechać. O co w tym wszystkim chodzi?
Nie potrafiłem jej odpowiedzieć
Nagle drzwi gabinetu otworzyły się i poproszono nas do środka. Było tam trzech lekarzy. Jeden z nich wsunął kliszę do podświetlacza i wskazał na widoczne kości śródstopia.
– Państwa córka miała dużo szczęścia – westchnął głośno. – Gdyby nie ten wypadek, byłoby za późno na jakąkolwiek operację.
– O czym pan mówi? – nie wytrzymała moja była żona.
Okazało się, że koło zmiażdżyło jedną z kości śródstopia naszej córeczki. I tylko dzięki temu lekarze odkryli ukrytą na niej rakową narośl.
– Prawdę mówiąc, uratował pan życie córce – stwierdził kolejny lekarz. – W innym wypadku nowotwór zostałby odkryty dopiero wtedy, gdy dziewczynka zaczęłaby odczuwać ból. Na operację byłoby już za późno.
– A teraz? – spytałem z drżeniem w głosie. – Czy teraz jest możliwa?
– Teraz usuniemy złe tkanki, zanim jeszcze zdołały się uzłośliwić. Zuzanna poleży w szpitalu tydzień, a za miesiąc o niczym nie będzie pamiętała. Według mnie powinni państwo dziękować Bogu za to, że w ogóle doszło do tej małej tragedii. No właśnie, czy była to tragedia? – podsumował ze śmiechem.
Kilka dni później nasza córka przeszła udaną operację. Potem było gojenie się i kilkutygodniowa rehabilitacja. Co prawda, nie po miesiącu, ale po trzech Zuzia sama zaczęła biegać, ale kto by tam spierał się o szczegóły. No i kolejna rzecz. Cała ta sprawa ponownie zbliżyła mnie do żony. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że Stephanie dużo o nas myślała i sama przyznała, że w wielu sprawach w przeszłości strasznie się wygłupiła.
– Nie wiedziałam, jak cię zatrzymać, a byłam zbyt dumna, żeby przyznać się do tego, że to ja zawiniłam.
Moja teściowa znowu nam kibicuje. Zawsze mnie lubiła, jednak teraz nasze wzajemne stosunki stały się jeszcze cieplejsze. W czasie jednej z rozmów nazwała mnie „bardzo rozumnym egzemplarzem faceta nieczęsto występującego w przyrodzie”. Nie protestowałem, w końcu kobiecie z jej życiowym doświadczeniem mogę wierzyć na słowo.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”