Obudził mnie dźwięk telefonu. Było późne popołudnie, jakaś kobieta coś krzyczała do słuchawki. Nic do mnie nie docierało, więc się rozłączyłem. Rozejrzałem się po pokoju, świat wokół mnie wirował. Spojrzałem na stół, gdzie leżała pusta butelka po winie. A obok druga. I trzecia… Opadłem bezwładnie na poduszkę. Głowa mi pękała.
Telefon znowu zadzwonił. Odebrałem i usłyszałem damski głos:
– Halo? Dzień dobry!
– Tak, słucham…
– Jestem wychowawczynią Wojtka… – i w tym momencie nagle otrzeźwiałem.
Wojtek! Mój syn! Ale o co chodzi? Przecież on jest na klasowej wycieczce…
– Proszę pana, pański syn zabrał na wycieczkę w Bieszczady trzy litry wódki i trzy wina – mówiła powoli i wyraźnie, jak do dziecka. – Zatruło się dwóch chłopców. Wojtek nadal nie wyszedł z toalety, choć libację urządzili sobie wczoraj wieczorem.
– Jak to?! I dopiero teraz pani mnie o tym informuje?! – zdenerwowałem się.
W słuchawce zaległa cisza.
– Próbowałam powiadomić pana wczoraj, ale… – kobieta zawiesiła głos. – Trudno się nam było porozumieć. Nie pamięta pan? – spytała z ironią w głosie.
Zignorowałem ją.
– Ale… co z Wojtkiem? – zapytałem.
– Zbadał go lekarz i zapisał tabletki. Ale Wojtek co chwilę wymiotuje, więc… W każdym razie, gdy tylko mu się trochę poprawi, proszę, żeby go pan jak najszybciej odebrał. Chyba sam pan rozumie. Nie możemy tolerować takiego zachowania, choćby ze względu na demoralizację innych uczniów.
– Tak, tak, oczywiście… – bąknąłem.
Kiedy się rozłączyła, westchnąłem ciężko. Moją pierwszą myślą było, że wczoraj gadałem z tą babką po pijaku i nawet tego nie pamiętam. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Mój syn ma przecież dopiero 16 lat, a już zaczyna chlać!
Byłem wykończony, fizycznie i psychicznie. Od dwóch lat nieustannie zmagałem się z problemami. Najpierw choroba żony, gonitwa po szpitalach i specjalistach, walka o każdy dzień. Potem śmierć Ani i ogromna, niemożliwa do wypełnienia pustka…
Odkąd jej zabrakło, wszystko zaczęło mi się walić. Załamałem się. Nie radziłem sobie. Nie umiałem się pogodzić ze śmiercią żony. A przecież musiałem być jeszcze ojcem… Każdy samotny rodzic wie, jak ciężko jest wychowywać dziecko w pojedynkę.
Dużo pracowałem, żeby związać koniec z końcem
Nie miałem czasu na odpoczynek. Jedynie wieczorem, po pracy, gdy Wojtek już szedł do siebie, wypijałem piwko albo dwa na rozluźnienie po ciężkim dniu. No, czasem trzy, cztery, pięć… Nieważne. „Przecież kilka piwek nikomu jeszcze nie zaszkodziło” – tłumaczyłem sobie zawsze.
Nie oszukujmy się – chciałem po prostu zapomnieć o tym, co wydarzyło się w moim życiu. Choćby na chwilę. A to piwo działało w ten sposób, że wszystkie złe myśli gdzieś się ulatniały. Polubiłem ten stan.
No i byłem samotny. Wojtek miał już 12 lat, swoje zainteresowania i grono przyjaciół, z którymi się spotykał. Niezbyt często spędzaliśmy czas razem. Zamiast siedzieć ze mną w domu i gadać, wolał grać w piłkę czy wyjść z kolegami.
No, ale każdy młody chłopak potrzebuje swojej przestrzeni. A ja i tak nie miałem siły na żadne spacery czy wycieczki. Robota po godzinach tak mnie męczyła, że zdecydowanie wolałem usiąść z piwem przed telewizorem.
Nawet nie zauważyłem, kiedy to piwo stało się dla mnie „chlebem powszednim”, a potem przestało wystarczać. Coraz częściej zacząłem zaglądać do kieliszka. A to sąsiad wpadł z flaszką, a to po pracy kumpel zaprosił do siebie. „To tylko tak, dla relaksu!” – wmawiałem sobie.
Wojtek często wychodził do kumpli, więc wieczory miałem wolne i mogłem pić do woli. Następnego dnia często ledwie wstawałem do pracy, ale piwko wypite na kaca szybko stawiało mnie na nogi.
Nie chciałem, by mnie widział pijanego
Ale kiedy pojechał z klasą na wycieczkę, praktycznie nie trzeźwiałem. Wpadłem w jakiś cholerny ciąg. Tamtego dnia po przebudzeniu, gdyby nie telefon od wychowawczyni, pewnie też bym sięgnął po alkohol.
To było dla mnie jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili oprzytomniałem. Dotarło do mnie, co się stało. Mój nastoletni syn zaczął pić! Jest młody, nie zna umiaru, nie potrafi zachować kontroli… Co będzie, jeśli się uzależni? Czy skończy jak ja? Jak żałosny słabeusz, który nie potrafi zmierzyć się
z rzeczywistością i musi się otumaniać?
Powiedziałem sobie: „Dość!”. Następnego dnia pojechałem po Wojtka. Nie robiłem mu żadnych wyrzutów. To byłaby obłuda! Miałem zamiar pomóc nam obu. Zapisałem się na spotkania klubu AA
i zacząłem na nie chodzić. Wojtek leczy się u psychologa. Powoli odzyskujemy wspólny język. Wierzę, że razem damy radę w końcu uporać się ze śmiercią Ani. Dużo pracy przed nami, ale z każdym dniem jest lepiej.
Czytaj także:
„Mama oddała mojego niepełnosprawnego brata do domu opieki. Dopiero wtedy zaczęła normalnie żyć i znów się uśmiechać”
„Co miesiąc przekazywał wielkie pieniądze prostytutce. Dopiero 6 miesięcy temu dowiedział się, że jest jego córką”
„Mąż wycenił naszą miłość na 150 zł. Nie miał skrupułów, żeby mnie oszukać i zranić. Wszystko, byle dostać to, czego chce”