– Nie uwierzy mi pani… – powiedziałem do krytycznie przyglądającej mi się wykładowczyni.
Sam bym sobie nie uwierzył, gdybym tego nie przeżył. Musiałem wyglądać dosyć marnie: w poplamionej krwią koszulce, z połamanymi okularami na nosie, pokaleczoną dłonią i w nie najładniej pachnących ciuchach.
Poprzedniego dnia byłem w Radomsku u znajomych. Wiadomo, zbliżał się koniec sesji, opijaliśmy zdane egzaminy i nastrajaliśmy się pozytywnie przed kolejnymi. Jedno piwko, drugie, kolejne… No ale w końcu trzeba było wracać do domu. Po południu miałem egzamin. Wsiadłem więc do pociągu.
Nawet nie wiem, kiedy stukot kół o szyny uśpił mnie tak mocno, że gdy podniosłem powieki, powitały mnie wesołe promienie słońca wpadające przez szybę. Wyjrzałem przez okno – pociąg stał na bocznicy. Zawsze wydawało mi się, że konduktorzy sprawdzają czy śpiące królewny, takie jak ja, nie uwiły sobie gniazdka w którymś z przedziałów. Cóż, myliłem się.
Chciałem poprawić okulary, bo świat wokół wydawał mi się lekko rozmazany. Nie było ich na nosie, leżały na ziemi, potrzaskane. Westchnąłem i zacząłem przetrzepywać kieszenie. Portfel świecił pustkami, karty bankomatowe zniknęły. Na szczęście złodziej wzgardził starym telefonem z wybitą szybką.
Zadzwoniłem do dawnej kumpeli
Wydostałem się z pociągu i rozejrzałem się wokół… Ale dziura. Zadarłem wysoko głowę i przeczytałem na zardzewiałej tablicy: Kraków-Płaszów. Szybko przeliczyłem swoje zasoby. Zostały mi trzy złote zachomikowane w spodniach, jeden papieros i dwa procent baterii w telefonie. Była godzina ósma rano, egzamin w Częstochowie miałem o trzynastej. Ups…
Pierwsza logiczna i trzeźwa myśl: „Zastrzec karty w banku!”. Myśl druga: „Kilku znajomych tutaj studiuje”. Co prawda sesja ma się ku końcowi, ale nic to, może ktoś się jeszcze ostał w Krakowie. Parę telefonów później i jeden procent baterii mniej byłem bogatszy o wiedzę, że wszyscy znajomi wyfrunęli już na wakacje w rodzinne strony. Szlag by to trafił. W akcie desperacji postanowiłem zadzwonić do kumpeli, która kiedyś studiowała w Krakowie. Co z tego, że teraz mieszka w Warszawie? Może pomoże…
– Cześć. Utkwiłem w Krakowie-Płaszowie, nie mam grosza przy duszy, potrzebuję podwózki do Częstochowy, bateria mi siada – wypaliłem.
– Ciężki temat… Daj mi kilka chwil, spróbuję ogarnąć kogoś z Krakowa – od razu zrozumiała, o co chodzi.
Zrezygnowany usiadłem na peronie. Wtedy dostrzegłem obtarcie na ręce i plamy krwi na koszulce, ale za nic nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd się wzięły. Gdy telefon zadzwonił, natychmiast odebrałem.
– Hej, musisz jakoś dostać się na dworzec centralny, stamtąd zgarnie cię Ewelina… Piiiip… Piiiip… – telefon skonał przy moim uchu.
Pięknie. Poczłapałem w stronę kas.
– Dzień dobry… – przywitałem się nieśmiało z typową panią Halinką, od której oddzielała mnie szybka. – Ile kosztuje bilet na dworzec centralny?
– Trzy osiemdziesiąt – odparła.
– Pewnie nie sprzeda mi go pani za trzy złote? – spytałem błagalnie.
– Przykro mi – pokręciła głową.
– A kiedy odjeżdża pociąg?
– Zaraz. To ten – wskazała ręką skład, a ja pognałem w jego stronę.
Spotkałem swojego Anioła Stróża
Wbiłem się do środka w ostatniej chwili. Podszedłem do konduktora i zacząłem bez większej nadziei:
– Przepraszam pana… Mam trzy złote i muszę, po prostu muszę, dostać się na dworzec centralny…
Zdarzył się cud.
– Jasne, młody – odparł konduktor.
Szczęśliwie dotarłem na centralny. Bilans: zero złotych, zero baterii, czas do egzaminu mniej niż pięć godzin. Nie mam pojęcia, jak wygląda Ewelina, jestem odcięty od informacji i świata. Wyglądam jak menel.
Niesamowicie się zdziwiłem, gdy podeszła do mnie niewysoka blondynka i bardziej oznajmiła niż spytała:
– Ty musisz być Maciek.
– Tak… to ja. Skąd wiesz?
– Wyglądasz na najbardziej zmarnowanego i nieszczęśliwego człowieka w okolicy, więc to musisz być ty. Chodź, postawię ci piwo, pociąg do Częstochowy odchodzi za godzinę, tutaj masz bilet, trzymaj.
Spotkałem anioła. Mojego prywatnego Anioła Stróża, który poratował zbolałą głowę i udręczoną duszę.
Ulokowałem się naprzeciw zakonnicy, która przyglądała mi się z troską.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Co się panu właściwie stało?
– Nie uwierzy mi siostra… – zacząłem i opowiedziałem jej tę historię.
W Częstochowie zjawiłem się zdecydowanie po czasie, ale egzamin miał być ustny, więc pognałem na uczelnię, licząc, że jeszcze się nie skończył. Na korytarzu czekało dwóch znajomych, którzy właśnie mieli wejść. Profesorka przepytała ich i wtedy ja przekroczyłem próg. Przyjrzała mi się i zadała mi tylko jedno pytanie:
– Co się panu przydarzyło?
– Nie uwierzy mi pani…
A najdziwniejsze w tej historii, prócz łańcuszka ludzi dobrej woli jest to, że… zdałem ten egzamin!
Czytaj także:
„Złodzieje wyczyścili mi konto, a bank twierdzi, że sama jestem sobie winna. Nie zamierzam się poddać, będę walczyć o swoje”
„W sylwestrowy wieczór jakiś mężczyzna ukradł mi torebkę. Niedługo nacieszył się łupem i wpadł przez własną głupotę”
„Młody chłopak wyrwał mi z ręki torebkę i zwiał. Dziś jestem mu za to wdzięczna, bo dzięki temu poznałam moją miłość”