Szłam do pracy i aż się trzęsłam ze złości. Miałam mieć wolny ten sylwestrowy wieczór, bo rok wcześniej spędziłam go w pracy. Tymczasem późnym popołudniem, kiedy już przygotowałam sobie sukienkę na imprezę, zadzwoniła do mnie zdenerwowana szefowa, że jedna z koleżanek zachorowała i jestem potrzebna na dyżurze.
– W mniejszym składzie nie damy rady. Nie dzisiaj… – jęczała, wyraźnie biorąc mnie na litość.
Gorąco mi się zrobiło. „Zachorowała, jasne!” – pomyślałam od razu. „Pewnie wzięła lewe zwolnienie i teraz szykuje się na bal! Ma w nosie to, że ktoś przez nią ma zepsutą zabawę”.
– Sam ordynator odesłał ją z dyżuru do domu! Widział, że dziewczyna ma gorączkę – dodała jednak szybko szefowa, by rozwiać moje podejrzenia.
Zwróciłam uwagę na jego czapkę
No i co miałam zrobić w takiej sytuacji? Musiałam się zgodzić, bo nawet do głowy mi nie przyszło, żeby na przykład skłamać, iż już sobie wypiłam i nie mogę mieć kontaktu z pacjentami.
– Ale ja cię nie odwiozę, bo faktycznie jestem po piwie – uprzedził mnie mąż. – Dziś na pewno będą łapali kierowców na podwójnym gazie. Nie chcę ryzykować.
„Jak pech, to pech!” – pomyślałam. Na swoje nieszczęście sama mu zaproponowałam to piwo do obiadu… A że nie dorobiłam się jeszcze prawa jazdy, to pozostał mi tylko autobus.
Zrezygnowana powlokłam się na przystanek. Kiedy dojechałam na miejsce, rozpętała się niezła śnieżyca. Do szpitalnej bramy miałam kilkaset metrów. Szłam więc, lekko się ślizgając w swoich kozakach, gdy nagle upadłam!
W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, co się dzieje. Sądziłam, że jakiś przechodzień, śpiesząc się do autobusu, poślizgnął się, wpadł na mnie, i dlatego straciłam równowagę i wylądowałam w zaspie. Ale już po sekundzie poczułam szarpnięcie za rękę. Odruchowo zacisnęłam dłoń, trzymając kurczowo torebkę, w której miałam przecież dokumenty, pieniądze, kartę do bankomatu, telefon i klucze do domu. „Chce mi ją wyrwać!” – dotarło do mnie.
Byłam w szoku – złodziej nie chciał dać za wygraną! Wokół nas nie było żywego ducha, bo szpital jest położony lekko na uboczu, więc koleś chyba czuł się zupełnie bezkarny! Szarpał tak, że zaczął mnie ciągnąć pupą po śniegu. Oprzytomniałam już trochę i przez chwilę mogłam mu się przyjrzeć. Trzydziestoletni, z lekkim zarostem, miał na sobie czarną czapkę z czerwonym wizerunkiem komiksowego Spidermana, człowieka-pająka, którego tak lubi mój synek.
– No puść to wreszcie, k..wo! – wściekły nachylił się nade mną, i wtedy poczułam odór alkoholu.
Miał takie złe oczy, że przestraszyłam się, iż mnie zwyczajnie uderzy. Kto wie, może ma nóż?!
W końcu puściłam torebkę. Złodziej, zaskoczony, zatoczył się do tyłu, trzymając zdobycz w dłoni, po czym stanął pewnie na nogi i pomknął w siną dal. A ja pozbierałam się jakoś i czując płynące po moich policzkach łzy, które szybko zamarzały na lodowatym wietrze, dobrnęłam do izby przyjęć. Tam otoczyły mnie przejęte koleżanki.
– Natychmiast zgłoś kradzież na policji! Może go złapią! – mówiły.
Ja jednak szczerze w to wątpiłam, a poza tym byłam pewna, że w sylwestrowy wieczór na komisariacie, podobnie jak u nas na pogotowiu, będzie istne pandemonium. Zadzwoniłam więc tylko na infolinię banku zastrzec kartę oraz do męża, żeby nie wychodził z domu, bo złodziej ma nasze klucze i adres, trzeba więc będzie wymienić zamki. A na policję postanowiłam pójść po dyżurze, następnego dnia rano. Może wtedy będzie już nieco spokojniej i przyjmą moje zgłoszenie, wystawiając mi zaświadczenie o kradzieży dokumentów.
To był on! Z całą pewnością
Przez kolejną godzinę nie miałam czasu na rozklejanie się, tylko musiałam działać. Zaczęto bowiem przywozić do nas pierwsze ofiary hucznej zabawy. Sylwester to jeden z najgorszych dni w roku; pijani kierowcy i ich ofiary, domowi pirotechnicy, amatorki wysokich obcasów, które wywijają w nich orła i na lodzie, i na parkiecie. Człowiek ma pełne ręce roboty.
Asystowałam właśnie chirurgowi przy nastawianiu wybitego barku, kiedy do gabinetu wpadła moja koleżanka.
– Magda, chodź szybko na izbę przyjęć! – zaczęła mnie wyciągać z gabinetu.
– Co się stało? – spytałam zdezorientowana, ale wyszłam z nią.
Zdziwiło mnie, że spokojna zazwyczaj Kaśka jest taka podekscytowana. Lawirowała zręcznie między pacjentami, którzy okupowali korytarz na ostrym dyżurze.
– Przywieźli faceta z rozbitą głową, który wdał się w bójkę pod monopolowym! Musisz go zobaczyć – stwierdziła.
„Niby po co? Nie lepiej od razu wezwać lekarza?” – pomyślałam. Ale kiedy zbliżałam się do noszy, na których leżał nieprzytomny pacjent, zrozumiałam, o co jej chodzi. To był bowiem… mój złodziej!
– Zapamiętałam sobie, jak mówiłaś o tej czapce ze Spidermanem, i jak tylko go do nas przywieźli, pomyślałam, że to może być przypadek, a może i nie… – usłyszałam od Kaśki.
Od razu wezwałam policję, która przeszukała drania i znalazła przy nim moje rzeczy, z wyjątkiem samej torebki i kilkudziesięciu złotych, które zdążył już wydać na wódkę. Odżałowałam je, bo właśnie dzięki temu alkoholowi wdał się w bójkę z kompanami i trafił do szpitala, prosto w moje ręce i w ręce policjantów.
Czytaj także:
„Przez wiele lat nie byłem zainteresowany własną rodziną. Wolałem pracę i hobby… Żona i syn tylko mi przeszkadzali”
„Po rozwodzie wszystko przypominało mi stracone lata parszywego małżeństwa. Zrozumiałam, że muszę zbudować życie od nowa”
„Porzuciłam córkę, bo kochanek nie chciał dzieci. Mam piękny dom, nowe auto, podróżuję, ale bardzo tęsknię za dzieckiem"