„Zaślepiona miłością do kochanka i jego kasy, porzuciłam wielką miłość. Mój książę z bajki okazał się ropuchą”

Kobieta oszukana przez męża fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
„Historia mojego małżeństwa pozornie wydawała się bajką. Oto kopciuszek spotkał księcia – i od tej pory oboje żyli długo i bardzo szczęśliwie… W rzeczywistości mój mąż był zimnym, bezwzględnym draniem, dla którego liczą się tylko pozory i fasada”.
/ 29.04.2022 06:07
Kobieta oszukana przez męża fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

Michał… Na studiach byliśmy absolutnie nierozłączni. Pierwszego dnia nauki, gdy szukaliśmy
w dziekanacie swojego przydziału, okazało się, że będziemy w tej samej grupie. Ja nie mogłam oderwać oczu od niego, a on ode mnie. Na sercu było mi coraz słodziej, coraz spokojniej i cieplej.

Które z nas pierwsze powiedziało: „Kocham”? Które pierwsze wyciągnęło ramiona, by przytulić swoją drugą połówkę? Zresztą, czy to ma znaczenie… Kochałam i byłam kochana. Miałam dwadzieścia jeden lat i spotykałam się z najcudowniejszym chłopakiem na świecie. Czego mogłam chcieć więcej?!

Kopciuszek spotkał swojego księcia

A jednak któregoś dnia wredny los zamieszał w czerniach, zanurzył w nich pędzel i chlapnął nim na moje życiowe płótno. Na ostatnim roku do naszej grupy dołączył Edward. Właśnie wrócił z Paryża z rodzicami, którzy zakończyli pracę na placówce dyplomatycznej, a on postanowił dokończyć rozpoczęte we Francji studia na polskiej ASP.

Nieważne, że z tamtejszej akademii został wyrzucony za brak postępów w nauce. Był opromieniony paryską sławą, miał w kieszeniach sporo forsy i nowego citroëna. Pewnego dnia zaproponował, że odwiezie mnie nim do domu. Byłam głupia, bo z radością się zgodziłam.

Potem stało się ze mną coś, czego do tej pory nie rozumiem. Edward niemal mnie porwał, nie pozwolił mi nawet na chwilę zastanowienia, otrząśnięcia się z natłoku nowych wrażeń… Zafascynował mnie pieniędzmi, które dają pozorną wolność. Nie jestem z tego dumna. Ale dzisiaj myślę, zostałam wystarczająco ukarana, więc wolno mi poczuć się rozgrzeszoną.

Historia mojego małżeństwa pozornie wydawała się bajką. Oto kopciuszek spotkał księcia – i od tej pory oboje żyli długo i bardzo szczęśliwie… W rzeczywistości już od pierwszych dni po ślubie Edward miał kochanki. Zawsze jednak swoje miłostki utrzymywał w tajemnicy, powszechnie uchodząc za wzorowego męża i ojca.

Aż pewnego dnia któraś z jego kolejnych dam uznała, że zaoferowana jej odprawa finansowa jest za mała w stosunku do wcześniejszych obietnic. Opowiedziała więc wszystkim o swoim niedawnym kochanku, używając niewybrednego słownictwa. No i sprawa się rypła.

Zażądałam rozwodu. W odpowiedzi usłyszałam:

– Zgoda, dam ci wolność. Musisz jednak mieć świadomość, że moi prawnicy zabiorą ci wszystko: dom, samochód, dzieci, gosposię. A konto z nieograniczonym limitem wydatków zostanie zablokowane – mówił Edward i uśmiechał się wrednie. – Po Akademii Sztuk Pięknych, po czterdziestce, możesz znaleźć pracę co najwyżej jako salowa pilnująca w muzeum nikomu niepotrzebnych eksponatów. Nic nie umiesz! Całe życie się obijałaś, więc dobrze ci radzę: siedź grzecznie na swoich czterech literach i udawaj, że tamta głupia baba mówiła o kimś innym.

To przykre, ale dopiero w tamtym momencie, tak do końca, do bólu przekonałam się, jakim człowiekiem był w rzeczywistości mój mąż: zimnym, bezwzględnym draniem, dla którego liczą się tylko pozory i fasada.

Dotąd uważałam go za nieco rozkapryszonego jedynaka, który mimo wszystko kocha dom, wspólne niedzielne śniadania, a liczne delegacje traktuje jako dopust boży, dzięki któremu możemy żyć bardzo dostatnio.

Wtedy musiałam podpisać intercyzę

Mimo realnej możliwości doświadczenia niedostatku postanowiłam od Edwarda odejść. Rzeczywiście, po skończeniu studiów wyszłam za mąż i zostałam niepracującą panią domu. Zatem po tych szesnastu latach wiele ryzykowałam.

Mąż dotrzymał słowa i zostawił mnie bez niczego.  Okazało się, że w dniu ślubu nieopatrznie podpisałam kilka dokumentów. Jeden z nich był intercyzą majątkową. W trudnych chwilach pomogli mi przyjaciele, udzielając wsparcia finansowego, oferując kąt na tydzień lub dwa.

A jednak, wbrew proroctwom Edwarda, nie poszłam na dno. Oto osoba, która przez niemal całe swoje życie zajmowała się tylko domem, nieoczekiwanie odkryła w sobie dar do biznesu.
Poradziłam sobie.

Pewnego letniego dnia, jadąc autobusem z pracy, nieoczekiwanie poczułam, że muszę wysiąść. Muszę! Natychmiast! Wysiadłam na najbliższym przystanku i ruszyłam w stronę bramy pobliskiego parku. Postanowiłam przejść się ocienionymi alejami, posiedzieć na ławce, popodglądać baraszkujące w trawie wiewiórki. Ukryłam się w cieniu rozłożystego klonu i zanurzyłam w przeszłości.

To właśnie w tym parku, pod tym klonem, Michał po raz pierwszy wyznał, że mnie kocha. Nie wiedzieć czemu, właśnie to wspomnienie runęło na mnie z, hmm… siłą wodospadu. Zaczęłam przychodzić w to miejsce niemal codziennie. Siadałam pod naszym klonem, a mój wzrok nieodmiennie przyciągała pusta ławka po drugiej stronie ścieżki.

Co było w niej takiego fascynującego? Nie miałam pojęcia do dnia, gdy zobaczyłam na niej… Michała. Poznałam go od razu. Wciąż miał piękne, czarne włosy, zniewalający uśmiech – i te roziskrzone oczy, które przez wiele lat uparcie mi się śniły.

Nie trzeba nam było żadnych słów

Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam szalone bicie serca. Jak wtedy, na pierwszym roku studiów. I kiedy widziałam go ostatnio, jakiś rok przed moim rozwodem… Jechałam, a raczej posuwałam się w żółwim tempie, swoim audi w miejskim korku. Nagle poczułam na sobie, niemal fizycznie, czyjeś spojrzenie. Zerknęłam w bok, na ludzi czekających przed przejściem dla pieszych.
Na samym przedzie stał Michał. Jego oczy błyszczały… 

Miałam wrażenie, że widzę w nich łzy. To dziwne, lecz gardło ścisnął mi żal. Odwróciłam spojrzenie, jakbym go nie poznała. Jego może oszukałam, ale nie siebie. Od tamtej pory śnił mi się niemal co noc. Siedzący w blasku słońca, w fotelu…

Nie wiem, kto pierwszy wstał z ławki. Pamiętam, że nagle staliśmy naprzeciwko siebie, uśmiechając się do siebie jak wariaci. Jak wtedy, na korytarzu akademii. Jakby czas się cofnął. Jednak, jak to mówią, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ja miałam swoją przeszłość, niezbyt chlubną. A i on…

– Czasem bardzo się tego wstydzę – powiedział. gdy nad ranem leżeliśmy na moim łóżku, zmęczeni miłością. – Kiedy odeszłaś, byłem wściekły na wszystkie kobiety. Zrozpaczony. Miałem wrażenie, że moje życie się już skończyło.

– Przepraszam – szepnęłam z głębi serca. – Gdybym naprawdę mogła cofnąć czas, zrobiłabym to w jednej chwili.

– Nie, Haneczko – odparł Michał i pocałował mnie we włosy. – Zostałem ukarany za to, co zrobiłem… Widzisz, wyjechałem, znalazłem pierwszą kobietę, która mnie zechciała, i się ożeniłem. Bez miłości, w tym codziennym kołowrotku – praca, dom, dwoje dzieci, niekochana żona – próbowałem o tobie zapomnieć. Wydawało mi się przez jakiś czas, że nawet mi się to udało. Moja żona nigdy się nie dowiedziała, że przed nią był ktoś ważny. Udawałem. Ale opiekowałem się nią, przez te wszystkie lata grałem dobrego męża. Może nawet lepszego niż inni, bo poczucie winy jest świetnym nadzorcą. Ale jej to nie wystarczyło.

– Nie czuła twojej miłości – powiedziałam ze zrozumieniem. – Tylko obowiązek.

– Chyba tak. Pewnego dnia powiedziała, że ma dosyć tej szarej powtarzalności, dorabiania się, gromadzenia, wyczekiwania na kolejną zmianę samochodu. Że jest ktoś inny, kto daje jej więcej uczucia, że chce rozwodu. Oczywiście zgodziłem się, i to z ulgą. Nie masz pojęcia, jaki byłem szczęśliwy! Wreszcie odzyskałem wolność… Dzieci widuję tak często, jak chcę, za to wreszcie nie muszę niczego udawać.

– Wiem, skarbie…

Przeszłość nie jest ważna. Dziś znowu jesteśmy razem i znowu jest mi słodziej, spokojniej i cieplej na sercu.

Lubię patrzeć na niego, nie mam dość

Już nie jesteśmy dwudziestolatkami, ale przecież nie ma to dla nas żadnego znaczenia. Chociaż nie, kłamię. Wprawdzie nigdy tego nie powiedziałam Michałowi, lecz bardzo żałuję, że to nie ja urodziłam mu dzieci. Jednak ta myśl pojawia się i szybko znika.

Kiedy zamieszkaliśmy razem, zaczęłam malować jego portret. Po roku pracy, cyzelowania
i poprawiania postanowiłam, że wreszcie dziś go skończę. Michał siedzi w fotelu w promieniach słońca i uśmiecha się do mnie. Nazywam to „pozowaniem”.

W rzeczywistości chcę się na niego napatrzeć. Zawsze mi mało. A malowanie portretu jest doskonałym pretekstem! I kiedy wreszcie odłożyłam pędzel na dobre, z radia popłynęła piosenka znana nam z dawnych lat. 

– Kocham cię – odezwał się Michał. – Mówiłem ci już?

Czytaj także:
„Dałam im palec, ale zabrali całą rękę. Chciałam być babcia na medal, ale na Boga, mam też swoje życie”
„Ojciec po śmierci zostawił mamie marne grosze i... nieślubnego syna. Nie wiedziała, że przez 12 lat płacił alimenty”
„Tomek złamał mi serce, bo byłam tylko jego przykrywką, ale dzięki niemu spotkałam miłość. >>Oddał<< mnie swojemu bratu”

Redakcja poleca

REKLAMA