Od dawna marzyłam o własnym domku z ogródkiem, o przestrzeni dla nas, dla dzieci… Kiedy udało nam się spełnić to marzenie, byłam bardzo szczęśliwa. Nie wiedziałam jednak, jaką cenę za to płacimy.
Kiedy zginęła srebrna papierośnica, którą mój dziadek dostał od kolegów z AK, niczego jeszcze nie podejrzewałam. Przy każdej przeprowadzce giną rozmaite rzeczy – wie to każdy, kto się choć raz przeprowadzał. Byłam zła na swoje bałaganiarstwo – wartościowe przedmioty należało spakować osobno, a nie wrzucić w jeden ze stu kartonów...
Urządzanie nowego domu jest przyjemne nawet wtedy, kiedy ma się trzyletnie dziecko i parę bliźniaków w pieluchach. Przeprowadzka do segmentu z ogródkiem była czymś, o czym z moim mężem Wojtkiem myśleliśmy od dawna.
Kawałek własnej ziemi, jakieś drzewo, mały ogródek...
Chcieliśmy żeby dzieci mogły bawić się w bezpiecznej przestrzeni i boso biegać po trawie. Nasze poprzednie mieszkanie w bloku było fajne, ale na balkonie z trudem mieścił się wózek Adasia... Druga ciąża, w dodatku mnoga, oznaczała konieczność powiększenia przestrzeni. Oczywiście, gdyby nie to, że firma mojego męża dostała wielkie zamówienie na wykonanie skomplikowanej instalacji w potężnym biurowcu, musielibyśmy odłożyć ten plan na kilka lat. Wojtek był jednak zdecydowany, a ja dałam się przekonać.
Kiedy w dwa miesiące po przeprowadzce, zamiast obiecanej siostry dla Adasia, urodziłam dwie, oboje z Wojtkiem pogratulowaliśmy sobie decyzji. Tym bardziej że w naszym życiu pojawiła się także Kasia, opiekunka do dzieci. Młoda, energiczna, miała naprawdę świetny kontakt z naszymi maluchami. Moi rodzice mieszkają w odległym mieście, a teściowa, choć uważała opiekunkę za mój kaprys, sama nie kwapiła się, żeby choć przez jedno popołudnie zostać z dziećmi i dać mi szansę na pójście do dentysty. Zresztą, nie o dentystę chodziło.
Nie zamierzałam zrezygnować z pracy
Po urlopie macierzyńskim planowałam do niej wrócić, może już nie na cały etat, ale jednak. Nie wyobrażałam sobie siebie wyłącznie jako matki i żony – zamkniętej w domu. Dlatego chciałam, żeby dzieci przywiązały się do opiekunki, zanim będę zmuszona zostawić je z nią na wiele godzin. Nie jest łatwo znaleźć odpowiedzialną osobę do opieki nad dziećmi...
Kasię bardzo polubiłam, a Adaś chyba się nawet trochę zakochał. Dlatego kiedy rok temu, dokładnie w przeddzień urodzin Wojtka, zorientowałam się, że nie mogę nigdzie znaleźć srebrnej cukiernicy, ślubnego prezentu od moich rodziców chrzestnych, poczułam się bardzo nieprzyjemnie. Zgubienie cukiernicy w trakcie przeprowadzki było wykluczone. Dobrze pamiętałam, jak ją rozpakowuję, czyszczę i chowam do kredensu w nowym domu. próbowałam odsunąć od siebie tę myśl, ale Kasia była jedyną podejrzaną. Młoda dziewczyna, zbierająca pieniądze na wynajem mieszkania w większym mieście... Spędzała z nami pół dnia, chodziła z dziećmi na spacery, zostawała z nimi sama, kiedy ja szłam do sklepu.
Warunki do przejrzenia zawartości naszych szaf były znakomite! I jeszcze ta wielka, płócienna torba na ramię, z którą Kasia się nie rozstawała. Można by było w niej wynieść nie tylko cukiernicę, ale i kuchenkę mikrofalową... Ciągle jednak nie mogłam się zebrać do tego, by porozmawiać z Kasią. Może miałam nadzieję, że cukiernica jakimś magicznym sposobem wróci na swoje miejsce...
Zwlekałam aż do dnia, kiedy w poszukiwaniu kremu, zajrzałam do szuflady w sypialni. W sentymentalnym odruchu otworzyłam drewnianą skrzynkę, w której jeszcze moja babka przechowywała biżuterię, a ja dostałam ją od swojej matki, kiedy urodził się Adaś.
W skrzynce nie było naszych ślubnych obrączek...
Nie, nie dlatego, że mieliśmy je na palcach. Wojtek nigdy nie umiał nosić obrączki, a ja, na prośbę lekarza, musiałam ją zdjąć w czasie ciąży. Zakładaliśmy je jak zwykłą biżuterię – od święta i na „wyjście”. A że od dawna żadnych „wyjść” nie było... Nie powiedziałam niczego Wojtkowi. Zawsze był niechętny zatrudnianiu opiekunki, obca osoba w domu drażniła go. Moje plany powrotu do pracy akceptował, bo musiał, ale wiedziałam, że mnie nie rozumie. Przecież tak ciężko harował, żebym miała wszystko, czego potrzebuję i nie musiała pracować...
Nie umiałam mu wytłumaczyć, że jestem zupełnie inna niż jego matka, perfekcyjna pani domu. Gdybym powiedziała mu, że Kasia kradnie, nigdy więcej nie zgodziłby się na zatrudnienie żadnej opiekunki. Był kochany, ale uparty. Nie dałabym rady go przekonać. Nie chciałam denerwować Wojtka również dlatego, że ostatnio wydawał mi się stale zmęczony i spięty. Wychodził do pracy wcześnie rano i wracał w porze kolacji. Soboty też miał zajęte, a w niedzielę robił zaległe projekty. Nawet w niedzielne popołudnia odbierał jakieś telefony od klienta i wychodził do ogrodu, żeby porozmawiać bez dziecięcego wrzasku w tle. Marzyłam, żeby znalazł choć trochę czasu dla nas – jeżeli nie dla mnie, to chociaż dla dzieci.
Dziewczynki były jeszcze małe, ale ponoć już niemowlęta rozpoznają głosy i twarze bliskich osób, a więc trzeba do nich mówić, brać na ręce. A co dopiero Adaś. Potrzebował ojca i zabawy z nim. Wiedziałam to wszystko, ale zdawałam też sobie sprawę, że zlecenie na instalację w biurowcu jest najtrudniejszą robotą w historii firmy Wojtka. A przecież to dzięki temu zleceniu i otrzymanej od klienta zaliczce, mieszkaliśmy teraz we własnym domu z ogródkiem...
Rozmowę przeprowadziłam pod nieobecność męża
Doskonale zagrała absolutne zaskoczenie, wyparła się wszystkiego, nawet się rozpłakała, ale ja przecież wiedziałam, że kłamie. Na pewno dawno sprzedała wszystko na jakimś bazarze. Uniosłam się dumą i zapłaciłam jej całą należność, choć przecież nie powinnam była zapłacić niczego.
Wojtkowi powiedziałam, że Kasia musiała nagle wyjechać z ważnych powodów rodzinnych i że przez jakiś czas, póki kogoś nie znajdziemy, będę sama opiekowała się naszymi dziećmi. Nie zmartwił się zbytnio, czego się zresztą spodziewałam. W ogóle ledwie zwrócił uwagę na moje słowa. Myślami był gdzieś daleko, zapewne na jednym z pięter biurowca, na jakimś trudnym skrzyżowaniu swoich rur...
Dwa dni później kończyliśmy kolację, gdy zadzwonił domofon. Chciałam odebrać, ale Wojtek poderwał się od stołu.
– Siedź, ja zobaczę, kto to...
Karmiłam dalej Adasia twarożkiem, podczas gdy Wojtek mruknął coś do domofonu.
– Zaraz wrócę! – zawołał.
Nie wracał dłuższą chwilę. Zaciekawiona, podeszłam do okna i zobaczyłam, że rozmawia z jakimś facetem. W końcu mężczyzna wsiadł do samochodu, a Wojtek wrócił do domu.
– Co za uparty typ! Ktoś mu powiedział, że na tym osiedlu są domy do kupienia. I czy my byśmy nie sprzedali, bo on jest bardzo zainteresowany i zapłaci gotówką. Powiedziałem, że nie po to właśnie się tu wprowadziliśmy, żeby sprzedawać...
Zwróciłam uwagę, że Wojtek mówi to wszystko jakoś szybko i nerwowo. Sprawdziłam, czy przypadkiem nie ma gorączki i poprosiłam, żeby już tego dnia nie siedział nad projektami, tylko poszedł spać. Ku mojemu zaskoczeniu – zgodził się bez oporów. O natrętnym poszukiwaczu domów zapomniałam już następnego dnia – opieka nad trojgiem naszych dzieci i szukanie nowej opiekunki wypełniało mój czas w stu procentach. Dlatego wieczorny dzwonek do drzwi z niczym mi się nie skojarzył. Dzieci już spały, a ja właśnie wyszłam spod prysznica...
Wojtek, który jeszcze siedział nad jakimiś papierami, krzyknął, że otworzy. Zbiegł na dół, a ja znów podeszłam do okna. Przed furtką stało tym razem dwóch mężczyzn. Nie słyszałam rozmowy, ale poczułam niepokój. Może chodziło o jakiś gest, o tak zwaną „mowę ciała”...
Wojtek skończył rozmowę
– To jakieś szaleństwo. Ktoś musiał dać jakieś głupie ogłoszenie. Następni chętni do kupna... – oburzyłam się. – Jak można z taką sprawą nachodzić kogoś o tej porze?!
Wojtek powiedział, że jest bardzo zmęczony i poszedł spać. Ale ja spałam mało tej nocy. Dziewczynki wybudzały się co godzinę – padałam z nóg. Nie chciałam budzić Wojtka, żeby mnie zmienił. Do zarywanych nocy byłam przyzwyczajona, ale przy Kasi mogłam zdrzemnąć się w dzień choć dwie godziny. Teraz byłam zdana tylko na siebie...
O szóstej poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Na stole leżał telefon Wojtka. Zobaczyłam połączenie na wyświetlaczu. O tej porze?! Pomyślałam, że może coś złego stało się u teściów. Spojrzałam na wyświetlacz. Połączenie było z nieznanego numeru – piętnaste czy szesnaste tej nocy. Ktoś dzwonił do Wojtka od wczoraj – co pół godziny!
Dziewczynki obudziły się znowu i nie zdążyłam zapytać męża o te dziwne telefony. Obiecałam sobie zrobić to wieczorem, tymczasem musiałam rozwiązać problem pustej lodówki. Gdybym wciąż miała Kasię, po prostu poszłabym do sklepu. Przełamałam się i zadzwoniłam do teściowej. Nie wykazała entuzjazmu, ale powiedziała, że przyjedzie za godzinę. Nie mogła zostać długo, ale do najbliższego supermarketu zdążyłam...
Sklep obleciałam w pół godziny. Gdyby nie promocja owoców przed wejściem, pewnie nie zauważyłabym stojącego kilkanaście metrów dalej stolika, przy którym dwie młode kobiety rozdawały przechodniom „Strażnicę”. Nigdy nie interesowałam się wydawnictwami świadków Jehowy i tym razem też minęłabym je obojętnie, gdyby nie to, że jedną z dwu kobiet była... Kasia.
Wyraźnie speszyła się na mój widok
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam bez namysłu, choć przecież nie miałam żadnego prawa pytać.
– Nie wiedziałam, jak pani zareaguje. Nie każdy chce, żeby świadek opiekował się jego dziećmi...
Szłam do domu kompletnie skołowana.
„Świadkowie Jehowy nie kradną – to zawsze powtarzali moi rodzice. Więc albo to głupia legenda, albo Kasia była niewinna. A jeżeli to nie Kasia...?”.
Następną myśl próbowałam odpędzić, ale była zbyt natrętna.
„Te dziwne wizyty, nerwowe zachowanie Wojtka, wyciszony telefon, nocne telefony. Może mój mąż mnie zdradza? Ma kosztowną kochankę i sprzedaje kolejne cenne rzeczy, żeby kupować jej prezenty...”.
Próbowałam zebrać myśli
Nie mieliśmy wielu cennych rzeczy.
„Gdyby potrzebował pieniędzy – co powinien sprzedać w pierwszej kolejności?”.
W domu weszłam od razu do małego „gabinetu” na parterze, gdzie Wojtek trzymał swoje służbowe papiery. Pasją mojego zapracowanego męża było fotografowanie. Miał profesjonalny aparat z teleobiektywem. Szafka, w której trzymał sprzęt, a do której Kasia nie miała klucza, była pusta. A więc to nie urojenie. Wojtek okradał dom ze wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość! Kiedy wrócił z pracy, czekałam na niego w salonie.
Spodziewałam się zaprzeczania, uników…
Tymczasem kiedy tylko zadałam pierwsze pytanie, mój mąż rozpłakał się jak dziecko i zaczął mówić przez łzy. Chyba czekał już na moment, kiedy się zorientuję i nie będzie musiał tego dłużej ukrywać. Nie miał kochanki, ale fakty były jeszcze gorsze...
Wielkie zamówienie na instalacje w biurowcu przepadło w trakcie naszej przeprowadzki do nowego domu. Klient wycofał się. Nie było żadnej zaliczki, z której Wojtek miał pokryć kluczową ratę. Czuł się upokorzony tą sytuacją. Ja miałam rodzić za chwilę i nie umiał mi powiedzieć, że z nowego domu nic nie będzie. Zwrócił się o pożyczkę do dawnego kolegi ze szkoły, znanego z tego, że zawsze umie „pomóc w potrzebie”. Kolega pieniądze pożyczył, ale wkrótce zaczął domagać się spłaty rat – wyższych i częstszych, niż było umówione.
Mąż nie był w stanie tyle płacić, a kolega coraz bardziej naciskał. Groził sądem, a potem nękał Wojtka. Dlatego mój mąż zaczął zastawiać cenne przedmioty, ale to nie wystarczyło nawet na miesiąc. Wierzyciel dzwonił, przyjeżdżał do pracy, zaczął wysyłać do naszego domu jakieś typy spod ciemnej gwiazdy. Wojtek przyznał się, że nie ma już niczego do sprzedania, a nasze zastawione w lombardzie obrączki śnią mu się po nocach.
Boi się o bezpieczeństwo moje i dzieci
Poprosił, żebym mu wybaczyła, jeżeli dam radę. Może to dziwna reakcja, ale poczułam ulgę. Mój mąż nie widział wyjścia z tej sytuacji, ale ja zobaczyłam je od razu... Nie protestował, chyba miał już dość swoich „świetnych” pomysłów. Następnego dnia został w domu z dziećmi, a ja pojechałam do agencji nieruchomości wystawić dom na sprzedaż – po cenie kupna. Chętny znalazł się natychmiast a my wkrótce przeżyliśmy drugą przeprowadzkę – z powrotem do bloku, choć już innego. Wojtek oddał dług koledze „za pokwitowaniem” i w obecności adwokata, a Kasia dała się przeprosić.
No i mamy z powrotem obrączki – wykupione z lombardu wraz z aparatem i papierośnicą dziadka. Wierzę, że któregoś dnia przeprowadzimy się jeszcze do własnego domu – są rzeczy, na które warto poczekać.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”