„Zarzucałem żonie, że się zmieniła, spowszedniała… A sam co? Dopadł mnie kryzys wieku średniego. Czyżbym jednak był idiotą?"

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Zamiast narzekać na żonę, czas przyjrzeć się sobie! Boże, czy ja nie umiałem się od niej uwolnić?! A może nie chciałem…? Sam nie wiedziałem, co gorsze. Pierwsze świadczyło, że wygoda i przyzwyczajenie wygrały, drugie – że wciąż kocham moją żonę. I co wtedy?".
/ 27.09.2022 10:37
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Po 25 latach małżeństwa postanowiłem odejść, uwolnić się z kieratu, uciec od spokojnego, ale i cholernie nudnego życia. Tylko dokąd?

Nie, nie zwariowałem. Brałem pod uwagę, że mógł mnie dopaść syndrom faceta w średnim wieku, który nie umie się pogodzić z upływem czasu. Ale przecież nie śliniłem się na widok każdej pary zgrabnych nóg, która mnie mijała.

Nie zamierzałem odejść z domu dla kochanki w wieku mojej córki. Po prostu łaknąłem odmiany; czegoś nowego, czego nie dało się przewidzieć ani zaplanować. Nuda życia dobijała mnie; tydzień ustalony jak w rozkładzie jazdy pociągów: co niedziela obiadek z teściami, co środa pranie, a co piątek generalne sprzątanie.

Ten wyjazd był jak spełnienie modlitw

Dyrekcja Zakładów Energetycznych, w których pracowałem na stanowisku referenta, postanowiła oddelegować silną grupę na szkolenie z zakresu przetargów publicznych. Łącząc przyjemne z pożytecznym, wysyłano nas do pensjonatu w Karpaczu. W czwartek wyjazd, przez cały piątek szkolenia, w sobotę i niedzielę – wolne. Zapowiadało się interesująco. Dobry początek nowego życia.

Nie paliło mi się do rozmowy z Gabrielą, ale po ćwierć wieku małżeństwa zwykła przyzwoitość nakazywała powiadomić ją o moim postanowieniu. Czułem się okropnie, patrząc, jak niczego nieświadoma, pakuje moje rzeczy.

– Gabrielo, ten mój wyjazd…

– Tak? – Gabi wbiła we mnie błękitne spojrzenie. Z lekka się spociłem. Wszystko przez te oczy jak niezapominajki. Przeniosłem wzrok na firankę za jej plecami.

– Ten wyjazd… raczej z niego nie wrócę, znaczy… do domu. Biję się ze sobą już od miesięcy. I, wybacz, ale nie dam dłużej rady. Duszę się! Muszę coś zmienić, wyzwolić się. Poszukać własnej drogi… Póki co zamieszkam u Marka, kolegi z pracy…

Gabriela przyglądała mi się jak nieznanemu owadowi pod mikroskopem. Uważnie, z zaciekawieniem, ale i pewną dozą ostrożności. Jednak odpowiedziała, jakby chodziło o wybór krawata:

– Zrobisz, jak uważasz. Którą torbę bierzesz? Większą, mniejszą? Może obie? I co ci spakować?

– Spakuj, co chcesz. Każdą rzecz, której braku nie odczujesz… – zawiesiłem znacząco głos.

Moja żona ograniczyła się do krótkiego zapytania:

– Czyli zabierasz swój pas na korzonki?

Najbardziej wkurzył mnie jej spokój!

Nawet nie mogłem zarzucić jej celowej złośliwości. Po prostu zadała pytanie, po którym znowu poczułem się jak ramol. Często mi się to zdarzało przy Gabrieli. I właśnie dlatego musiałem się od niej uwolnić!

Na zjeździe absolwentów przywitał mnie gromki chór pochwał: „Świetnie się trzymasz, stary! Przyznaj się, co i ile trenujesz!”. A gdy wracałem do domu, czekały na mnie miękkie kapcie, gorący obiad i żona, która znała każdy wstydliwy szczegół dotyczący mojej osoby.

Wiedziała, ile mam koronek na zębach, jakie łykam pigułki oraz to, że figurę zawdzięczam diecie wrzodowej, której sama pilnowała. Nie zdziwiłem się, że spakowała mi górę ciepłych rzeczy. Ale na widok kalesonów coś we mnie pękło.

Usunąłem z bagażu traperki, puchową kurtkę i wełnianą czapkę, a nieszczęsne galoty wymieniłem na stringi, które dowcipny Marek dał mi na ostatnie urodziny. Szczerze mówiąc, włożyłem je do torby, żeby wstrząsnąć Gabrielą. Traktowała mnie bowiem jak swego czasu naszą nastoletnią córką: „grunt, nie dać się sprowokować i poczekać, aż dzieciakowi przejdzie”.

– Pogoda w górach bywa zmienna – zauważyła łagodnie. – Teraz niby jest pięknie, ale za chwilę wróci śnieg i mróz.

– Nie traktuj mnie jak smarkacza! – zirytowałem się. – Czy ty w ogóle słuchałaś? Czy dotarło do ciebie, że nie wracam? Że wynoszę się z domu?! Nie uwierzyłaś? Czy tak mało cię to obeszło?!

Wyglądała na odrobinę poruszoną

Milczała, jakby nie potrafiła znaleźć dostatecznie mądrych słów. Nie czekając na odpowiedź, złapałem torbę i wyszedłem. Na koniec trzasnąłem drzwiami.

Do swojego samochodu zabrałem Marka, Basię i Lizę. Cała trójka była tak podekscytowana wyjazdem, że gadali jedno przez drugie, na mnie nie zwracając uwagi. I dobrze. Byłem na siebie zły. Trudno o spokój, gdy mowa o uczuciach, ale na pewno nie zamierzałem się wydzierać ani wychodzić z hukiem.

To Gabi mnie sprowokowała! Zachowała dystans, jakby nic się nie stało. Oto dowód! Po naszej miłości zostały zgliszcza. Kiedyś potrafiliśmy się kłócić równie żarliwe, co kochać; teraz przyzwyczajenie wzięło górę. W niej na pewno!

– Może włączymy radio – sięgnąłem do przycisku. – Chciałbym posłuchać wiadomości. A i wam trochę milczenia nie zaszkodzi.

– Hm, lubię takich pryncypialnych gości… – wymruczała zalotnie Liza.

– To mi przypomina, że latem stuknie mu pięćdziesiątka – wydał mnie Marek. Był ledwie sześć lat młodszy, a sadził się na młodzika.

– Czep się mapy – mruknąłem. – Bo zabłądzimy.

Od wczorajszej kolacji nie miałem nic w ustach. Gdybym zachował spokój, załapałbym się na śniadanie i prowiant na drogę. Gabriela wiedziała, że muszę odżywiać się regularnie. Tak, byłem zdany na moich pasażerów…

Dotarliśmy na miejsce o zmroku

– Aleks z każdą chwilą robił się coraz bardziej ponury. Niemal warczał! – opowiadała później przejęta Basia.

– Polak głodny to zły… – ratowałem się żartem. Nie chciałem wyjść na starego marudę.

Dlatego nie protestowałem, gdy zdecydowali się na kolację w pizzerii, choć wolałabym coś bardziej dietetycznego. Później marzyłem tylko o łóżku, zwłaszcza że nazajutrz mieliśmy szkolenia. Pierwszy raz od czasów kawalerskich poszedłem spać bez prysznica.

Obudziło mnie szturchnięcie.

– Cmokam, gwiżdżę, nic nie działa! Obróć się na bok, słyszałem, że to pomaga. Starsi faceci często na to cierpią.

– Marek…? O co ci chodzi?

– Chrapiesz, stary!

– Ach… to. Gabi mówiła, że czasem mi się zdarza, ale jej to nie przeszkadza.

– Ale ja nie jestem twoją żoną! – parsknął. – I mnie akurat przeszkadza jak diabli! Poważnie zastanawiam się nad tym wspólnym zamieszkaniem…

Przewróciłem się na bok. Resztę nocy spędziłem niespokojnie. Myśl, że chrapię jak większość… starszych mężczyzn, podziałała na mnie jak mocna kawa. Pocieszałem się, że to wina zmęczenia, ale w takim razie czemu Gabriela trzymała w szafce nocnej stopery do uszu…?

Kiedyś byliśmy szaleni, co się z nami stało?

Rankiem, w trakcie prysznica, humor mi się nieco poprawił. Stojąc w strugach ciepłej wody, zacząłem sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby ta trzpiotka Liza zechciała umyć mi plecy. Zerkała na mnie pożądliwie i chyba nie miałaby nic przeciwko małemu romansowi…

Tak się rozmarzyłem, że upuściłem mydło. Schyliłem się i zawadziłem czołem o kran. Auć! Gwałtownie otrzeźwiałem. Kabina była za mała dla jednej osoby, co dopiero mówić o dwojgu. Swoją drogą, zastanawiające, jakim cudem mogliśmy kiedyś brać z Gabi wspólne kąpiele w jednej ciasnej wannie… I czemu już tego nie robimy?

Nie mogłem się skupić na wykładzie. Błądziłem myślami. „Czemu tak się zmieniliśmy? Kiedyś byliśmy szaleni i spontaniczni. Pamiętałem nocne pikniki na dywanie, weekendowe wypady nad morze i pewien dzień Pierwszego Maja, który świętowaliśmy, nie wychodząc z łóżka”.

Zatęskniłem za tamtą Gabrielą. Żałowałem, że wraz z przyjściem na świat Agnieszki, zszedłem na drugi plan. Obiecywała mi: „niech mała podrośnie, pójdzie do przedszkola, do szkoły, wtedy znajdziemy czas dla siebie”.

Aga dorosła, od dawna ma swoje życie, my zaś oddaliśmy się od siebie tak bardzo, że już nie wiedziałem, jak wrócić. Niby mieszkaliśmy pod jednym dachem, znaliśmy swoje najintymniejsze sekrety, ale żyliśmy obok siebie, nie razem…

Poszliśmy na imprezę

Pomysł Marka na wyprawę do dyskoteki nieco mnie zaskoczył. Nawet Liza, najmłodsza z nas, zdążyła już skończyć trzydziestkę. Z drugiej strony po nudzie wykładów należało nam się odreagowanie, a Marek, zgrywający playboya, działał mi na nerwy.

„Poczekaj ty, amor latino”, pomyślałem mściwie. „Już ja ci pokażę”. Swego czasu ostro szaleliśmy z Gabi na parkiecie. Nie przewidziałem jednego – że dzisiejsze dyskoteki niewiele mają wspólnego z tańcami w stylu „Gorączka sobotniej nocy”. Teraz królowało techno.

Pod wpływem pulsującego rytmu i światła ludzie wpadali w otępiający trans. Liza, zamknięta w swoim świecie, podrygująca jak szalona, wybiła mi z głowy marzenia o wspólnym prysznicu.

W sobotę z prawdziwą ochotą przystałem na propozycję statecznej pani Helenki, najstarszej z naszego grona.

– Wybierzmy się na wycieczkę w góry. Ci, co nie lubią się wysilać albo nie dadzą rady, mogą wjechać wyciągiem.

Ostatecznie większość zdecydowała się na wyciąg

Poprzednia noc zaowocowała solidnym kacem. Pogoda była piękna, ja czułem się lepiej niż inni, gdyż wolałem unikać piwa; wziąłem więc na siebie rolę przewodnika. Chciałem się w końcu wykazać. Nie przed Lizą, Markiem czy panią Helenką – przed samym sobą.

Przecież na tym wyjeździe miałem odżyć, odetchnąć pełną piersią… Tymczasem w kółko grzebałem się w przeszłości. Dam radę, powiedziałem sobie, osiągnę szczyt! Stanę na górze, wiatr rozwieje mi włosy, słońce opromieni czoło…

Z początku bez trudu pokonywałem drogę pod górę. Pomagały mi w tym adidasy i lekki strój. W przeciwieństwie do sapiącej pani Helenki nie obciążyłem się balastem plecaka i solidnych, ciężkich butów. Uśmiechałem się w duchu na widok takiej zapobiegliwości.

Do czasu…

Po godzinie jesienna aura pokazała swe gorsze oblicze. Powiało, zaczęło mżyć. Drżąc z zimna, patrzyłem zazdrośnie jak pani Helenka wyciąga z plecaka sweter i czapkę. Moje adidasy i lekkie wdzianko przemokły w parę minut.mCzułem się jak kretyn, który zamiast porządnej kurtki i obuwia wziął w góry… stringi! I znowu przypomniała mi się Gabriela. Przestrzegała mnie.

Zamiast narzekać na żonę, czas przyjrzeć się sobie! Boże, czy ja nie umiałem się od niej uwolnić?! A może nie chciałem…? Sam nie wiedziałem, co gorsze. Pierwsze świadczyło, że wygoda i przyzwyczajenie wygrały, drugie – że wciąż kocham moją żonę. I co wtedy?

Siedziałem w schronisku, parząc sobie usta herbatą z rumem. Przyglądałem się parze przy sąsiedniej ławie; atrakcyjna brunetka i wyraźnie nią zainteresowany szpakowaty mężczyzna. Ta piękna kobieta o mądrych oczach i dojrzałym wdzięku mogłaby być Gabrielą. Poczułem ukłucie smutku i zazdrości.

Moja Gabi z kimś innym? Absurdalny pomysł

Ale czemu nie? Odchodząc z domu, dałem jej wolną rękę. Nie mogłem zachowywać się jak pies ogrodnika. Pragnąłem zmiany, więc i ona miała prawo szukać nowego szczęścia. Uczucie zazdrości nasiliło się. Już nie kłuło, lecz niemal mnie zatykało! Co się działo?

Przeanalizowałem niemal każdą godzinę mojego wyjazdu i odkryłem, że nie było takiej, w której nie pomyślałbym o Gabi, mojej pierwszej i jedynej miłości. Skąd więc to zniechęcenie, poczucie osaczenia i pragnienie ucieczki? Czyżbym jednak był idiotą?

Nie zauważyłem, gdzie i kiedy dopadł mnie kryzys wieku średniego. Zarzucałem Gabrieli, że się zmieniła, spowszedniała… A sam co? Kiedy ostatni raz podałem jej śniadanie do łóżka, zabrałem na dancing, kupiłem kwiaty? I kiedy przestałem mówić, że ją kocham? Ona udowadniała mi to każdą wypraną skarpetką, wyprasowaną koszulą i wykupioną receptą, każdym wspólnym dniem…

Po powrocie do pensjonatu zadzwoniłem do domu. Odebrała Agnieszka.

– Co się dzieje, tata? Naczynia niepozmywane, mieszkanie nieposprzątane, mama siedzi w podomce i ogląda stare zdjęcia, płacząc. Coś ty zrobił? – jej ton był zimny i oskarżycielski. – Mamo…? Naprawdę chcesz z nim gadać?

– Aleks…? – usłyszałem cichy, drżący głos Gabrieli. – Czegoś zapomniałeś?

– Ciebie… – szepnąłem.

Czytaj także:
„Matka wysłała mnie na studia, a potem załatwiła mi pracę w bankowości. Tylko że ja chciałam mieszkać na wsi...”
„Anka zostawiała 4-latka samego na całe noce. Serce mi się krajało, gdy słyszałem za ścianą jego płacz”
„Było o krok od tragedii. Mało brakowało i mój ojciec zabiłby 5-letnie dziecko. Najwyższa pora zabrać mu prawo jazdy”

Redakcja poleca

REKLAMA